Lurestar Sigama S592L 1,77m 2-7g – Trout na sterydach

Kije typu Trout budowane w japońskim stylu, powoli zdobywają sobie wśród naszych wędkarzy coraz większe uznanie. Walory użytkowe tych kijów w połączeniu z charakterystyczną estetyką sprawiają, że znajdują one odbiorców nie tylko wśród miłośników brodzenia w mikrorzeczkach i strumieniach. Wybór takich kijów na naszym rynku jak i na Aliexpress szybko się powiększa. Zapraszam do testu jednego z tańszych Trout’ów na Ali czyli Lurestar’a Sigama S592L.

Lurestar Sigama S592L – Z pozoru hipster w rurkach. W rzeczywistości napakowany zabijaka…

Lurestar Sigama zwraca na siebie uwagę w momencie gdy tylko spojrzymy w jego kierunku. Pierwsze co widzimy to neonowo żółte omotki przelotek. Przelotki to osiem niewielkich ringów Sea Guide’a w smukłych ramkach. Gwarantują nam one przyzwoitą jakość i są dobrze zamontowane. Dopiero potem zwracamy uwagę na resztę kija. Dobrze wyglądający, krótki, pełny, korkowy chwyt w japońskim stylu i grafitowy blank. I w momencie gdy dochodzimy do dokładnych oględzin blanku dociera do nas, że coś tu jest grubo nie tak…

Wszystko tutaj wygląda dobrze…

Kij jest krótki. Mierzy 1,77 metra długości. Jest też lekki bo waży 91 gramów. Niemniej średnice krótkiego blanku od razu sugerują, że nie jest to mistrz wagi piórkowej. 7,7mm przy dolniku i 1,58mm zaraz za przelotką szczytową to zdecydowanie nie są parametry, które charakteryzują kije o ciężarze wyrzutowym do 7g. Po wzięciu kija do ręki i spróbowaniu blanku na sucho, podejrzenie zmienia się w pewność. Blank Lurestar Sigama’y to niezbyt szybki fast o dużo większej mocy niż sugeruje producent. Blank ma w sobie swoistą mięsistość, którą doceniają wędkarze rzeczni i ci, którzy lubią łowić na przynęty generujące większy opór w wodzie jak wirówki, cykady i woblery. Czas wziąć go nad wodę i ocenić jego rzeczywiste parametry.

Porządne ringi od Sea Guide’a. Kolor omotek nie pozwoli temu kijowi pozostać niezauważonym…

Po pierwsze, Sigama to kij który zaskakuje nas nad wodą nie tylko mocą. Pierwsze zaskoczenie to estetyczny uchwyt kołowrotka, który ma zaskakująco dużo miejsca pod obejmami trzymającymi stopę młynka. Wymaga on dokręcenia go w zasadzie do samego końca by pewnie trzymał on większość standardowych kołowrotków w rozmiarze 2000. W sumie pierwszy raz spotkałem się z chwytem o tak długim skoku. Niemniej trzeba przyznać, że po dokręceniu, trzyma on kołowrotek pewnie.

Przelotek jest 8. Producent zdecydowanie ich nie pożałował. Do tego zamontowane są bardzo dobrze.

Drugie zaskoczenie to uchwyt na przynętę przymocowany nie wiedzieć czemu na wierzchniej stronie blanku. Chwilę trwało przyzwyczajenie się do niego na tyle, by nie trafiać za każdym razem na niego palcem wskazującym, który chciałem położyć na blanku. Szczegół ten był na początku dość irytujący, szybko jednak, gdy tylko palec zaczął się „z automatu” układać na prawo od tego uchwytu, przestałem zwracać na niego uwagę. Pomijając ten element kij prezentuje dobrą, tak ergonomię, jak i wyważenie. Operuje się nim z przyjemnością.

Gustowny uchwyt kołowrotka o dużym skoku. Montaż uchwytu na przynętę z tej strony blanku, trzeba chyba uznać za efekt uboczny spożycia nadmiernej ilości wina z ryżu…

Dochodzimy wreszcie do oceny rzeczywistej mocy blanku i tutaj, wszyscy ci, którzy liczyli na delikatny kijek w typie Trout muszą przeżyć niemiłe zaskoczenie. Lurestar Sigama S592L to wędka, która najlepiej pracuje w zakresie wyrzutowym od okolic  4 do 18 gramów całkowitej masy wabika. Można próbować schodzić niżej czy delikatnie go przeciążać ale na dłuższą metę mija się to z sensem. Trzeba przyjąć do wiadomości, że w tym optimum wagowym kij będzie nam się sprawował całkiem dobrze, pod warunkiem, że używać będziemy przynęt, które „dogadują się” z charakterystyką tego blanku. To dobry kij pod wirówki, mniejsze woblery w typie crank czy twitch, oraz cykady.

Mięsisty, niekoniecznie najszybszy fast o mocy zdecydowanie większej niż katalogowy opis. Są tacy, którzy uwielbiają takie blanki.

Zdecydowanie nie jest to kij do ultralekkiego łowienia w opadzie. Niemniej przy łowieniu na cięższe gumowe przynęty okoniowe, czy nawet najlżejsze zestawy szczupakowe, można się tym kijem pobawić i gumą, i wirującym ogonkiem, i wahadełkiem. Jest on dostatecznie szybki i czuły do takich zabaw. Górna część składu jest też dostatecznie elastyczna, by nie gubić przesadnie często, zaciętych okoni, a zarazem ilość mocy w dolniku jest zdecydowanie więcej niż wystarczająca, by nie przestraszyć się całkiem sporego szczupaka. W rzece, sprawdzi się on nam dobrze na kleniach i jaziach łowionych ciut grubiej, oczywiście w takich miejscach gdzie niewielka długość kija będzie zaletą, a nie utrudnieniem. To dość uniwersalny patyk, zrobiony na dobrych komponentach o fajnym, mięsistym blanku, który sporo wybaczy.

Jak to w Trout’ach bywa. Kij jest estetycznie dopracowany.

Pozostała kwestia ceny. Kij ten w tej wersji na Aliexpress można kupić zwykle w cenie oscylującej w okolicach 220 złotych. To dobra cena jak za taki kij. Lurestar Sigama to nie tylko przyjemny użytkowo sprzęt dobrej jakości. To sprzęt o ciekawej, zadziornej estetyce, który zwraca na siebie uwagę innych wędkarzy. Dla wielu, to może się okazać wystarczający powód by wśród kilku kijów o podobnych parametrach użytkowych, zdecydować się właśnie na niego.

Sklepy gdzie kupicie Lurestar Sigama S592L:

https://s.click.aliexpress.com/e/_A4QVBE

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Tsurinoya Elf Ajing S602UL 1,83m 2-7g – Maszyna do jigowania

Jaki powinien być dobry kij do lekkiego jigowania? Każdy ogarnięty spinningista odpowie na takie pytanie bez chwili zastanowienia. Szybki, czuły, lekki i o dobrej ergonomii. Reszta to niuanse. Te niuanse jednak, decydują potem o tym, że pewne wędki jigowe są lepsze bądź gorsze od innych. Te niuanse sprawiają też, że Tsurinoya Elf Ajing S602UL to kij, o którym można powiedzieć nie tylko to, że jest dobry. To kij bardzo dobry. A w swojej kategorii cenowej, czyli aktualnie okolicach 350 złotych, jest to kij wręcz świetny. Zapraszam do lektury jego testu.

Tsurinoya Elf Ajing S602UL

Kije posiadające w swojej nazwie określenie Ajing, to zwykle szybkie wędki mierzące od 2-óch metrów do jakichś 2,30 metra długości i ciężarze wyrzutowym sięgającym 10-12g. Kije te charakteryzują się zwykle czułą szczytówką i mocnym kręgosłupem. Wyposażone są też w relatywnie dłuższe dolniki, niż mógłby sugerować niewielki ciężar wyrzutowy kija. Wędki tego typu opracowano w Japonii do ultralekkich połowów w morzu z użyciem niewielkich jigów, a później, dzięki swoim zaletom kije te stały się popularne wśród wędkarzy na całym świecie, znajdując szerokie zastosowanie w wędkarstwie spinningowym również na wodach słodkich – tak jeziorach jak i rzekach. Oczywiście, jak w każdym schemacie, tak i w przypadków kijów Ajing zdarzają się wędki odstające od pewnej umownej średniej. Tsurinoya Elf Ajing S602UL to właśnie taki kij. To wędka jak na Ajing’a bardzo krótka – mierzy jedynie 183cm i na pierwszy rzut oka sprawiająca wrażenie bardzo delikatnej. Wrażenie te oprócz wyglądu blanku (a ten przy foregripie ma 7,4mm średnicy zaś zwieńczony jest wklejaną szczytówką o średnicy 0,7mm) może wzmacniać fabryczny opis kolejnych parametrów kija czyli waga na poziomie 65g, ciężar wyrzutowy 2-7g i sugerowana wytrzymałość linki określona na zakres 2-5lb.

Szczegóły wykończenia cieszą oko…

Przyglądając się tej wędce zauważamy również zdecydowanie krótszy niż w typowych Ajing’ach dolnik (choć ciągle ciut dłuższy niż w standardowych okoniowych „wykałaczkach”) i minimalistyczne uzbrojenie, które wyjaśnia nam skąd się między innymi bierze niewielka waga kija. Wędka uzbrojona jest w szkieletowy uchwyt kołowrotka od Fuji z carbonowym insertem.

Szkieletowy uchwyt Fuji z insertem jest bardzo wygodny i zapewnia wędkarzowi pełną kontrolę oraz świetne czucie zestawu.

Tej samej marki są też przelotki (Alconite’y w smukłych ramkach typu K). Tak blank jak i jakość wykończenia oraz zastosowane uzbrojenie sprawiają świetne wrażenie. Czerń blanku i pianek, w połączeniu z krzyżowym oplotem dolnika i fioletowymi szczegółami wykończenia wygląda efektownie.  Po przykręceniu do kija niewielkiego kołowrotka o masie oscylującej w okolicach 200g i wzięciu całości do ręki, mamy poczucie dzierżenia w ręce  finezyjnego sprzętu z wysokiej półki. Przelotki wklejone perfekcyjnie. Nadlewek lakieru brak. Każdy szczegół wygląda po prostu dobrze.  Całość jest bajecznie lekka, świetnie wyważona, a ergonomia takiego zestawu jest wzorcowa. Po kilku próbach na sucho można stwierdzić, że blank kija jest piekielnie szybki, ale też że drzemią w nim pokłady mocy zdecydowanie większe niż sugeruje jego delikatny wygląd i opis. Jak kij sprawuje się w praktyce?

Fuji Alconite. Na krótkim blanku (183cm) producent umieścił 9 ringów.

Najkrótszy Elf Ajing to wędka, którą operowanie to czysta wędkarska przyjemność. Kij leży w ręce genialnie i zapewnia wygodny kontakt dłoni z blankiem. Wędka wydaje się w zasadzie nic nie ważyć i długie godziny machania nią nie wywołują żadnych negatywnych doznań. Dolnik nie przeszkadza w spinningowej robocie, transmisja drgań jest bardzo dobra, a to w połączeniu z bardzo szybkim blankiem, pozwala każde branie skwitować natychmiastowym zacięciem. Ten produkt Tsurinoya’i to dobrej klasy, wyspecjalizowany sprzęt do łowienia miękkimi przynętami w opadzie i używany zgodnie z przeznaczeniem, jest narzędziem bardzo efektywnym. Komfortowy zakres przynęt które obsługuje szacuję na od okolic 3g do mniej więcej 12g całkowitej masy wabika. W tym zakresie można komfortowo rzucać, podbijać przynętę i obserwować jej opad na wklejanej szczytówce.

Dobre komponenty. Dobry montaż.

Kij nada się świetnie nie tylko do łowienia siedzących głęboko okoni, ale też pozwoli nam skutecznie łowić na lekko nieduże sandacze na łowiskach w typie Motławy czy Zalewu Wiślanego. Pozwoli nie tylko pewnie je wciąć ale też w sposób dość zdecydowany holować. Umożliwia to duża szybkość blanku i spory zapas mocy w dolniku. Nasuwa mi się tutaj w sposób naturalny porównanie go do jednego z najlepszych lekkich  kijów jigowych na naszym rynku w cenie w okolicach 300 złotych z jakim się spotkałem czyli do Mistrall’a Sicata Pro Jigger 1-9g.

Blank jest bardzo szybki i dużo mocniejszy niż wygląda.

W porównaniu tym oba kije prezentują się następująco:

– Oba kije mają zbliżone długości, ciężary wyrzutowe i czułość. Ergonomia obu jest świetna.

– Oba są dobrze wykończone (z minimalną przewagą Tsurinoy’i), oba mają szkieletowe uchwyty Fuji z insertami,  niemniej Elf zdecydowanie bije Sicatę w tej kategorii oryginalnymi przelotkami Fuji i to wcale nie najtańszymi.

– Elf jest też wyraźnie lżejszy (15g różnicy), chociaż dobre wyważenie Sicaty i masa na poziomie 80g też pozycjonuje ją w tej kategorii wysoko.

– Elf jest od Sicaty kijem szybszym. To powinno zapewnić mu większą skuteczność zacięcia na większych odległościach i głębokościach, niemniej również szybki blank Sicaty jest bardziej uniwersalny. Lepiej sobie poradzi z przynętami innymi niż jigi takimi jak choćby poppery czy cykady

– Blank Elfa jest też od blanku Sicaty mocniejszy. Większy zapas mocy w dolniku jest wyraźnie wyczuwalny. Ta większa moc w połączeniu z szybkością sprawiają, że Elf jest kijem, mniej wyrozumiałym wobec błędów wędkarza w holu słabo zahaczonych okoni. W tym przypadku trzeba większą uwagę zwrócić na technikę holu i perfekcyjne ustawienie hamulca w kołowrotku. Ten minus przy holowaniu okoni, automatycznie stanie się plusem przy ultralekkim sandaczowaniu. Coś za coś.

Dolnik jest dużo krótszy niż zwykle w kijach typu Ajing. Dzięki temu wędka jest bardzo poręczna. Łowienie nim to duża przyjemność

Tsurinoya Elf Ajing S602UL to bardzo udana wklejanka złożona na dobrych komponentach o parametrach predestynujących ją do użytku przez bardziej zaawansowanych wędkarzy i zawodników, którzy nie mają ochoty wydawać taczki pieniędzy na lekki kij do jigowania. Koszt zakupu Elfa w tej wersji oscyluje ostatnio w okolicach 350 złotych (kij podrożał w przeciągu ostatniego roku). Nawet jednak w tej cenie ten kij to doskonała oferta.

Dorado Jumper – Jerk dla aktywnych

Moja znajomość z jerkami Dorado zaczęła się w sposób naturalny od modelu Drunk. Do dzisiaj goszczą one w moim arsenale w obu wersjach rozmiarowych i w wersjach tonących i pływających. Później dołączyły do nich Flicker Jerk’i i Elusory. Dwa lata temu gromadka ta powiększyła się o przedstawicieli nowego modelu – Jumper. Zaczęło się od pojedynczego egzemplarza. Potem szybko dokupiłem następne. Zapraszam do testu tej ciekawej przynęty.

Dorado Jumper

Dorado Jumper to smukły, tonący jerk średniej wielkości. 12cm długości i okolice 50g wagi pozwalają bawić się nim posiadaczom jeszcze niezbyt ciężkich zestawów. Nie oznacza to jednak, że równie dobrze zagramy nim każdym kijem ogarniającym takie ciężary wyrzutowe. Do tego jednakże przejdę za chwilę. Teraz pochylmy się jeszcze nad parametrami i wyglądem tego wabika. Z dokładną wagą tego Jerka jest jak to zwykle u Dorado. Posiadam obecnie 6 egzemplarzy, których waga oscyluje od 46,1g do 51,1g.

Malowania charakterystyczne dla stylu Dorado. Spore wahania wagi wabików również…

Producent oferuje je w wielu wersjach kolorystycznych, poczynając od różnych malowań „naturalnych” po bardziej żywiołowe wersje kolorystyczne z nieśmiertelnym firetigerem i flagowcem na czele. Jakość wykonania nie odstaje w żadną stronę od przyzwoitej średniej, do której przyzwyczaiło nas Dorado. We wszystkich posiadanych przeze mnie egzemplarzach zamontowano fabrycznie całkiem przyzwoite kotwice. W mojej opinii nie wymagały one wymiany. Ryby i zaczepy, również zweryfikowały je pozytywnie pod kątem ostrości i wytrzymałości. Jak zaś ten jerk sprawuje się w praktyce?

Linie łagodne. Jumper jednak lubi ostrzejsze traktowanie…

Bardzo dobrze, pod warunkiem oczywiście, że odpowiednio go zaanimujemy, do czego będzie nam w tym wypadku potrzebny odpowiedni sprzęt. W przeciwieństwie do nieśmiertelnego Drunka czy Elusora, Jumper nie lubi bowiem leniwego prowadzenia i wymaga od nas zdecydowanie energiczniejszego traktowania. Ruchy wędziskiem muszą być szybsze i dłuższe. Wynika to nie tylko z tego, że Jumper tonie dość szybko i na płytkiej wodzie zbyt wolne prowadzenie go, skończy się w sposób nieunikniony sromotnym wylądowaniem w zielsku. Wynika to przede wszystkim z tego, że Jumper, prowadzony w ten sposób, dopiero pokazuje w pełni na co go stać. Odjeżdża szeroko i dynamicznie na boki, lusterkując przy tym i prowokując drapieżniki do ataku błyskami odsłanianego „podbrzusza”. Do takiego prowadzenia potrzebny jest nam już jednak szybki, krótki i odpowiednio mocny kij, który pozwoli nam odpowiednio dynamicznie podszarpywać przynętę.

Fabryczne kotwice nie są złe.

Gdy jednak już opanujemy technikę prowadzenia Jumpera, zabawy z tym jerkiem dostarczą nam wiele satysfakcji. Gdy tylko szczupaki będą miały nastrój na ściganie takich „agresywnych wariatów”, atomowe uderzenia jakie dzięki temu poczujemy na kiju, w sposób nieunikniony sprawią, że mózg każdego spinningisty będzie wręcz pławił się w endorfinach. Uderzenia są potężne i lepiej mocno trzymać kij w dłoni, bo w przypadku chwilowego rozkojarzenia można głupio go stracić. Dorado Jumper to w pewnych okolicznościach przynęta bardzo skuteczna i z tego względu jest to jeden z jerków mojego „pierwszego wyboru” na łowisku.

Przynęta wymaga od wędkarza odpowiedniego sprzętu i umiejętności, ale odwdzięcza się bardzo ciekawą pracą.

Pozostała nam kwestia pieniędzy jakie trzeba na ten wabik wyłożyć. Ceny Jumpera w sklepach internetowych czy na popularnym portalu aukcyjnym oscylują ostatnio w okolicach 27-30 złotych. Jak na wobler tej wielkości i jakości nie jest to cena odrzucająca. Zwłaszcza, gdy spojrzy się na nią w kontekście cen jakie trzeba zapłacić za podobne produkty u konkurencji. Polecam tę przynętę. Zwłaszcza tym, którzy wiedzą o co chodzi w jerkowaniu i mają do tego odpowiedni sprzęt. Jumper naprawdę robi robotę.

Udany jerk, za rozsądne pieniądze.

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Larwa ważki marki Water King – Skuteczny robal

Od kilku lat mamy na rynku istny wysyp rozmaitych przynęt robakopodobnych. Wędkarze, którzy mają wiedzę, jak skuteczne potrafią być takie przynęty w określonych okolicznościach, mają w czym wybierać. Wśród wielu zagranicznych wabików możemy znaleźć również rodzime wyroby. Do takich zaliczają się larwy ważek oferowane przez firmę Water King – od kilku lat specjalizującą się w produkcji okoniowych przysmaków. Zapraszam do lektury testu tej przynęty.

Tacka, woreczek strunowy, atraktor – standard obowiązujący wśród producentów dobrej klasy przynęt okoniowych

Larwa ważki, od Water King’a, jaka jest – każdy widzi. Na pierwszy rzut oka nie odstaje wykonaniem od innych przynęt w tym typie. Odlew przynęty jest szczegółowy i dokładny. Silikon z którego są wykonane wabiki tego producenta jest dobrej jakości. Jest elastyczny ale też mocniejszy niż ten, który znamy z Keitechów czy Yumo. W oryginalnym opakowaniu, przynęty te zamknięte są w obecności atraktora, i w takim stanie najlepiej je przechowywać i przenosić.

Larwa ważki… Cóż więcej można dodać?

Kolory, które znajdują się w ofercie Water Kinga, obejmują w zasadzie większość najużyteczniejszych przy okoniowaniu barw. Ważki te mają w sobie pewną „mięsistość” i są też nieco bardziej „obfite w kształtach” niż produkty znanych mi kilku chińskich marek. Przynęta ta robi na wstępie bardzo dobre wrażenie. Jak sprawdza się w użytkowaniu?

Do koloru, do wyboru… Okonie lubią grymasić. Trzeba za ich gustami nadążać.

Larwa umożliwia nam zastosowanie kilku typów uzbrojenia przy których świetnie się nam sprawdzi. Możemy ją zakładać na zwykłą główkę jigową. Zastosować ją przy czeburaszce, drop shot’cie czy bocznym troku. Zrobi też robotę przy delikatnym Carolina Rig’u czy Texas Rig’u. Odpowiednio animowana, w okresie wczesnej wiosny lub późnej jesieni, może okazać się jednym z najskuteczniejszych wabików w arsenale spinningisty. Prowadzona krótkimi skokami przy dnie, czy leniwie po nim podciągana, prowokuje do ataku tak okonie, jak i niewielkie sandacze. To przynęta łowna i relatywnie nietrudna w prowadzeniu.

Niewielkie sandacze też nie wzgardzą larwą ważki…

Jak z jej trwałością? Generalnie nieźle. Założona na haczyk z mikrozadziorami trzyma się na nim całkiem dobrze. Gęstość silikonu jest na tyle duża, że przynęta nie zjeżdża nam co chwilę z haka i pozwala pobawić się nią dłużej. Pod jednym warunkiem. A mianowicie takim, że nie trafimy na ryby agresywnie szarpiące za odwłok ważki jak np., zdarza się to niewielkim sandaczom. Takie zdecydowane szarpnięcie w połączeniu z szybkim zacięciem często potrafi się skończyć dla naszej gumy natychmiastową utratą „odwłoka”. Niestety, realistyczny i elastyczny, segmentowany korpus larwy poddaje nam się w takich sytuacjach w jednym ze swoich przewężeń – zwykle w okolicy miejsca gdzie hak wychodzi z przynęty. Poza tą jedną sytuacją, larwa ważki od Water Kinga jest przynętą relatywnie trwałą.

Małe sandacze szarpiące za odwłok plus zacięcie w tempo, równa się larwa bez odwłoka…

Ile to kosztuje? Pojedyńcza larwa kosztuje na popularnym u nas portalu aukcyjnym zwykle w okolicach 1,80 złotego. Na tle cen konkurencji nie jest to ani dużo, ani mało. Jednak jakość i łowność tej przynęty przemawia za tym by wzbogacić o nią swój arsenał. Gdy rozgryziecie już gdzie, kiedy i jak ją stosować, stanie się ona jednym z Waszych „killerów”. Nie mam co do tego, żadnych wątpliwości.

Larwa ważki od Water King’a, tak jak prawdziwa ma naturę killera. Trzeba tylko wiedzieć gdzie, kiedy i jak nią zagrać…

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Przypony z plecionki tytanowej JMC Adventure – Drogo czyli tanio

Nim przeczytasz artykuł drogi Czytelniku, weź pod uwagę, że w ostatnim czasie zdanie moje na temat tych przyponów uległo pewnej rewizji. Dwukrotnie przydarzyło mi się ostatnio rozgięcie oryginalnej agrafki w przyponie tego typu. Raz również zdarzyło się pęknięcie przyponu bez wyraźnej uzasadnionej przyczyny… Nie wiem czy jakość nowej produkcji spadła, czy wcześniej miałem szczęście a teraz pecha? Niezależnie od tego, zaufanie zostało mocno nadszarpnięte o czym wszystkich informuję…

Na problem ostrych, szczupaczych zębów producenci sprzętu wędkarskiego proponują bardzo wiele rozwiązań. Przypony mające zapobiegać odgryzieniu przynęty wykonywane są z różnych materiałów i w różnych technologiach. Wszystkie one mają swoje wady i zalety. Jednym z najnowszych materiałów przyponowych na rynku jest plecionka tytanowa. Jak na razie nie ma u nas zbyt wielkiego wyboru jeśli idzie o wybór wykonanych z niej produktów. Jedną z nielicznych marek na rynku, która ma dla nas propozycje w tym asortymencie jest nowa na rynku firma JMC Adventure. Zapraszam do lektury testu przyponów sygnowanych ich znakiem towarowym.

Przypony z plecionki tytanowej JMC Adventure serii Regular

Każdy łowca zębatych przerabiał nie raz temat wyboru rodzaju przyponu, który ma zabezpieczyć jego wabiki przed odgryzieniem. Wybór jest duży, a materiału idealnego brak. Wolfram, tani, delikatny, i miękki, tak świetny przy lekkim łowieniu na gumy, jest materiałem, w przypadku jakichkolwiek splątań przynęty czy zaczepów, błyskawicznie tracącym oryginalny kształt. Nie nadaje się przez to zupełnie do cykad, woblerów czy jerków. Na łowisku obfitującym w zaczepy jego żywot jest dramatycznie krótki. Przypony stalowe, w różnych konfiguracjach są wytrzymalsze, ale te tańsze o splocie 1×7 nie grzeszą ani miękkością, ani odpornością na odkształcenia. Lepsze pod tym względem są te o splotach 7×7, zwłaszcza w otulinach nylonowych, ale są one już wyraźnie droższe, a wraz z dodatkiem otuliny rośnie średnica przyponu. Fluorocarbony w cieńszych średnicach zbyt łatwo poddają się zębom szczupaków. Te grube są zbyt sztywne i toporne do delikatniejszych zestawów. Mamy wreszcie monodruty wykonane z tytanu. Ich sztywność i sprężystość czyni z nich świetne przypony do jerków czy dużych woblerów twitchingowych, ale ich średnice zwykle nie są małe i pod finezyjne łowienie miękkimi przynętami niezbyt się nadają. Teraz na nasz rynek wkroczył nowy zawodnik – plecionka tytanowa. Czym charakteryzuje się ta, spod znaku JMC?

Przypon do 7kg – Dobry wybór na lekki połów szczupaków

Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy przeciętnemu wędkarzowi jest jej cena. Po przyjrzeniu się jej i przetarciu oczu, pod przeciętnym Kowalskim zwykle uginają się kolana i zaczyna się on rozglądać za jakimś surfstrandem czy surflonem. Cóż… Ponad 20 złotych za jeden, 30-o centymetrowy przypon może kogoś przyzwyczajonego do kupowania wolframów po trzy czy cztery złote za dwie sztuki przyprawić o zawroty głowy i niekontrolowane drżenia kącików ust i dłoni. Chwilowo jednak zapomnijmy o tej cenie i przyjrzyjmy się samemu przyponowi. Na pierwszy rzut oka wyglądają one na bardzo dobrze wykonane. Średnice w kontekście podanej wytrzymałości nie są duże. Agrafki i krętliki wyglądają porządnie i nie są przesadnie wielkie ani małe. Całość wygląda dość finezyjnie i zachęcająco. Po wzięciu przyponu do rąk, od razu zdajemy sobie sprawę, że mamy do czynienia z innym materiałem niż wolfram i stal, czy monodrut tytanowy. Przypony te stanowią genialny mix sprężystości i elastyczności. Materiał z którego je wykonano, wydaje się być dość wiotki i elastyczny na finezyjne łowienie niewielkimi gumami na lekkich główkach, z drugiej strony dostatecznie sztywny i sprężysty by nie plątać się co chwilę po założeniu jerka czy cykady. Jak sprawuje się w praktyce? I jak jest z odpornością na odkształcenia tego materiału?

Do jakości wykonania nie można się przyczepić.

Przełowiłem ładny kawałek sezonu na przypon JMC, stosując go w lekkim zestawie szczupakowym. I tutaj nie ma żadnej pomyłki. Mówię o tylko JEDNYM przyponie. Moje wstępne  przewidywania wynikłe z pierwszych oględzin w pełni się potwierdziły w użytkowaniu. Przypon ten jest świetnym i bardzo uniwersalnym rozwiązaniem przy lżejszych i średnich zestawach szczupakowych. Doskonale współpracuje z szeroką gamą przynęt. Nie zaburza pracy niedużych, lekkich gum. Pozwala je prowadzić naturalnie i precyzyjnie. Jednocześnie nie generuje zwiększonej liczby splątań przy cykadach, wirówkach czy woblerach twitchingowych i mniejszych i średnich Jerkach. Po założeniu tego przyponu, po jakimś czasie przestajemy się ograniczać w dowolnym żonglowaniu przynętami, w poszukiwaniu tej, najbardziej w danej chwili skutecznej. Do tego przypony te oferują nam niewiarygodną wręcz odporność na odkształcenia i trwałość. Przebijają w tym wszystkie znane mi materiały przyponowe. W toku wielu godzin łowienia, nie udało mi się przyponu tego zniszczyć, czy doprowadzić do jego poważnego uszkodzenia. Przez ten czas wyholowałem na niego wiele ryb i zaliczyłem nieco zaczepów. To, bez wątpienia, najlepszy, uniwersalny materiał przyponowy na jaki się do tej pory natknąłem.

Dla porównania… Od góry leżą: Wolfram Stanmar do 10kg, JMC Adventure Titanium Braid do 7kg i Surfstrand 7×7 od MAX Fishing do 9kg (budowane na lince AFW)

Czy wyprze z mojego arsenału inne materiały? Na tę chwilę, na pewno nie. Dlaczego? Ano dlatego, że nie natknąłem się na średnice odpowiednie do ultralekkich zestawów, które byłyby zbliżone średnicami do stosowanych przeze mnie czasem w takich momentach przyponów wolframowych o wytrzymałości do 2,5kg. Również przy najcięższym łowieniu, pozostanę zapewne przy przyponach z milimetrowego fluorocarbonu i monodrutach tytanowych. Jednakże w lekkich i średnich zestawach szczupakowych, przypony te będą rządziły u mnie niemalże niepodzielnie. Niemalże, bo na łowiska o dużej ilości niewyrywalnych zaczepów i na łowienie z brzegu, zostawię sobie jakieś tańsze rozwiązania. Bo przypony te może i bardzo trudno zniszczyć, ale urwać w niektórych miejscach równie łatwo jak każde inne. Zaś strata dla kieszeni zdecydowanie bardziej poważna.

I ten sam zestaw bliżej…

Czy to się opłaca? Czy warto? Przy założeniu, że nie będziemy tych przyponów regularnie urywać, cena tego produktu wygląda w świetle jego zalet i niesamowitej trwałości, zupełnie inaczej niż w pierwszej chwili. Taki jeden przypon jeżeli się go nie urwie w zaczepie, lub nie odstrzeli, przeżyje pewnie kilkadziesiąt przyponów wolframowych czy wiele stalek, każdego typu. Do tego będzie od nich bardziej uniwersalny w zastosowaniu. To bardzo dobry sprzęt dla zawodników i aktywnych, eksperymentujących,  ambitnych wędkarzy. Polecam każdemu taki kupić i wypróbować. Zapewniam, że z niechęcią pomyślicie o powrocie do dotychczasowych rozwiązań… Do dobrych rzeczy człowiek szybko się przyzwyczaja. Zwłaszcza do aż tak dobrych…

Rewelacyjny materiał przyponowy. Nie jest tani, ale wart swojej ceny. Jego trwałość i odporność na odkształcenia jest niesamowita.

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Dorado Elusor – Na leniucha…

Rynek woblerów w naszym kraju rozwija się w ostatnich latach bardzo dynamicznie. Co i rusz pojawiają się kolejne, bardziej, bądź mniej udane produkcje, kolejnych rękodzielników. Obok mnożących się niewielkich firm, które próbują zaistnieć w szerszej świadomości wędkarzy, funkcjonują marki, które ten etap mają już dawno za sobą. Firmy, którym już udało się stworzyć i wypromować na tyle rozpoznawalne przynęty, by móc zbudować na nich swoją pozycję rynkową. Taką marką jest Dorado. Modele Invader, Classic, Alaska, Lake i wiele innych stworzonych przez Darka Małysza, cieszą się zasłużonym uznaniem od wielu lat. Jerk o nazwie Elusor to jedna z nowszych propozycji tego producenta. Zapraszam do lektury testu tej przynęty.

Dorado Elusor – Niewielki jerk o sporych możliwościach

Zacznijmy od tego, co ma do powiedzenia na temat Elusora jego twórca. W materiałach handlowych napisano o nim:

„Elusor- to jerk dla wędkarzy preferujących spokojne metodyczne łowienie, nie lubi on gwałtownych szybkich szarpnięć, natomiast przy krótkich spokojnych pociągnięciach pokazuje pełnię swych możliwości. A są one naprawdę duże, gdyż jerk ten oprócz pracy w poziomie, czyli typowych dla jerków odjazdów na boki, ma także skłonność do unoszenia się ku górze przy każdym ruchu szczytówki. Można go w ten sposób doprowadzić do samej powierzchni wody. Ten rodzaj pracy doskonale naśladuje chorą „łapiącą” powietrze rybkę lub drobnicę zbierającą owady z powierzchni wody. Najlepsze efekty na Elusora będziemy mieli w łowiskach płytkich, do dwóch metrów, zwłaszcza nad podwodnymi łąkami. Opadając Elusor wspaniale lusterkuje, co jeszcze bardziej podnosi jego atrakcyjność dla drapieżników. Doskonale sprawdził mi się podczas letnich miesięcy, gdy drapieżniki nie były zbyt aktywne, a także w zimie, tuż przed zamarznięciem zbiornika, co dowodzi, że powoli prowadzony jerk potrafi wywabić z kryjówki nawet najmniej aktywnego drapieżnika.”

Długość około 11cm. Waga? Jak to u Dorado… Opisany na 31g. Moje ważą od 28,1g do 30,6g.

Teraz garść podstawowych danych. Elusor to niewielki, tonący jerk o smukłych, okrągłych liniach. Mierzy 11cm i powinien ważyć według producenta 31 gramów. W rzeczywistości waga pięciu posiadanych przeze mnie egzemplarzy oscyluje w granicach od 28,1g do 30,6g. Znając jednak dobrze specyfikę produktów Dorado, jestem przekonany, że można trafić na rynku na egzemplarze tak lżejsze jak i cięższe niż skrajne znane mi przypadki. Ten typ tak ma. Łowiąc na Dorado, trzeba się do tego przyzwyczaić. Jerki Elusor występują w wielu, charakterystycznych dla Dorado wzorach malowania. Uzbrojone są w kotwice o przyzwoitej jakości. Całość wygląda całkiem nieźle. Jak Elusor sprawdza się w akcji?

Dostępnych kolorów jest sporo więcej…

Dobrze, pod warunkiem, że posłuchamy rad Darka Małysza. Elusor bowiem, rzeczywiście nie przepada za agresywnym jerkowaniem. Traktowany jednak leniwie, oszczędnie i z wyczuciem, pracuje przepięknie. Dokładnie tak, jak opisuje to jego twórca. Głęboko i leniwie odjeżdża na boki, wabiąc ospałe drapieżniki. Możemy nim podjeżdżać bliżej powierzchni, albo pozwolić mu opaść ciut głębiej.

Elusor uwielbia prowadzenie na leniucha…

Ruchy wędziskiem należy tu wykonywać oszczędne, krótkie i niezbyt szybkie. Czasami przeplatać je można podbiciem „z korby”, które też okazuje się wystarczającym. Jerk ten prowadzi się lekko i przyjemnie. Jego specyfika zaś bardzo ułatwia pracowanie nim, delikatniejszymi i bardziej giętkimi wędziskami, niż te, które zwykle kojarzą nam się z jerkowaniem. Z tej przyczyny, jerk ten to świetny dodatek do uniwersalnego pudła na zębate. Ogramy go bez problemu kijami, które generalnie do jerków nadają się słabo, choćby przez małą moc i szybkość blanku, czy też za dużą długość. Oczywiście w chwilach, gdy drapieżniki, najlepiej reagują na szybko i agresywnie prowadzone przynęty, Elusora lepiej schować do pudła i podrzucić im coś innego. Cudów nie ma. Przynęt nadających się do wszystkiego i doskonale skutecznych w każdych warunkach, również jeszcze nie wynaleziono.

…i wtedy też pokazuje na co go stać. Do takiego prowadzenia wystarcza lżejszy i wolniejszy zestaw niż typowa jerkówka.

Dorado Elusor, kosztuje zwykle w okolicach 28 złotych. To skuteczna, niezła jakościowo przynęta, która nie wymaga mocno specjalizowanego zestawu. Warto ją dodać do swojego arsenału, bo w świetle jej zalet, cena nie jest zaporowa.

Dorado Elusor – Skuteczna, przyjemna i łatwa w prowadzeniu przynęta. Cena nie poraża.

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Kastking Zephyr BFS Rod UL 1,80m 1-8g – Pierwsze wrażenia i dane

Wędki sygnowane marką Kastking jak do tej pory nie miały w sobie tego czegoś co skłoniłoby mnie do bliższego zainteresowania się którąkolwiek z nich. Najwyraźniej coś się zmieniło bo niedawno dojechał do mnie dedykowany do BFS kij Kastking Zephyr. Na pełny i rzetelny test tego kija będziecie musieli jeszcze trochę poczekać, ze względów oczywistych. Niemniej, w związku z tym, że na temat tej wędki informacji w sieci prawie nie ma, postanowiłem się na szybko podzielić kilkoma wrażeniami i wynikami własnych pomiarów.

Kastking Zephyr

Najpierw garść danych. Przy długości 1,80m kij waży niecałe 108g, jeszcze z folią zabezpieczającą na korkowej rękojeści. Mierzona średnica szczytówki tuż za przelotką szczytową wynosi 0,85mm. Blank przy rękojeści ma średnicę 6,60mm.

Waga kija. W oficjalnych danych producenta nie sposób się doszukać tej informacji.

Górny skład wydaje się w całości wykonany z pełnego włókna węglowego. To, jak też drewniany insert w przyjemnym w dotyku uchwycie kołowrotka, oraz gruba, pełna korkowa rękojeść (przy okazji – korek wygląda na bardzo dobrej jakości) bez wątpienia wpływają na to, że według suchych danych kij w swojej kategorii wyrzutowej nie jest mistrzem wagi lekkiej. W praktyce nie będzie to miało żadnego znaczenia bo kijek jest świetnie wyważony i ergonomicznie bez zarzutu.

Aksamitny w dotyku uchwyt multika i elegancki drewniany insert.

Ogólne wrażenie z wykonania kija jest całkiem dobre. Nie dopatrzymy się tutaj co prawda przelotek Fuji czy takiego samego znaczka na uchwycie multika, ale tak podzespoły jak i jakość montażu wyglądają całkiem zachęcająco, zwłaszcza w kontekście tego, że mówimy o kiju kosztującym zwykle koło 220 złotych. Szczegóły wykończenia takie jak kolor omotek czy pierścieni przy chwycie wyglądają bardzo dobrze i ewidentnie mają wspólną stylizację z multiplikatorem z serii Zephyr. Bez wątpienia komplet będzie wyglądał bardzo dobrze.

Ładny, wysmakowany w formie kij…

Na sucho ciężko precyzyjnie określić realne parametry blanku, niemniej o kilka stwierdzeń się pokuszę. Po pierwsze, blank to delikatny fast. Ciężar wyrzutowy określony przez producenta na 1-8g, może okazać się oznaczony całkiem trafnie (choć nie jestem pewny czy 8g górą to nie będzie dla tego kija ciut za dużo). Bliżej dolnika kij pokazuje duże pokłady mocy. Nie przestraszy się sporych przyłowów. Mimo niskiego modułu węgla (24T) kij na sucho sugeruje dobrą transmisję drgań. Użytkowo całość zapowiada się dość uniwersalnie i bardzo obiecująco. Gdy tylko uda mi się dobrze pomęczyć i potestować go w terenie przygotuję pełny test tej ciekawej wędki.

9 przelotek…
Ringi wyglądają nieźle. Montaż też.
Do tego kija jeszcze wrócimy…

Spodobał Ci się Kastking Zephyr przed pełnym testem? Tutaj go znajdziesz:

http://bityl.pl/NhVoV

http://bityl.pl/l0H8k

http://bityl.pl/eZ5FS

http://bityl.pl/AuVxU

Organizer Qbrick System Two – czyli okoniowy chaos staje się porządkiem…

Skuteczne łowienie okoni to, wbrew temu co się niektórym wydaje, sztuka niełatwa. W chwilach gdy pasiaki nie są aktywne, zachęcenie ich do brania wymaga czasami perfekcyjnego wstrzelenia się z rodzajem, wielkością i kolorem przynęty, odpowiednio dociążonej i do tego oczywiście poprowadzonej w jedyny, skuteczny tego dnia sposób. Na zawodach spinningowych kwestia umiejętności idealnego zgrania tych wszystkich czynników, stanowi czasem o tym czy zaliczy się jakieś punkty, czy spłynie na brzeg ze sromotnym jajcem na koncie. Wybredność i zmienne gusta okoni, prowadzą do tego, że ci, którzy poważnie podchodzą do ich łowienia, gromadzą z czasem coraz większe ilości okoniowych przynęt, w niezliczonej ilości kształtów i kolorów. Ilość ta staje się w końcu problemem, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę fakt, że dla wielu miękkich i delikatnych okoniowych przynęt, najlepszym miejscem na dłuższe przechowywanie jest oryginalna torebka, z odpowiednim atraktorem w środku. Zabezpiecza je ona przed wysuszeniem, a co dalej za tym idzie matowieniem, odkształcaniem czy wreszcie zupełnym zniszczeniem. Od jakiegoś czasu już, szukałem rozwiązania na wygodne przenoszenie i zarazem sprawne poruszanie się w moim rozrastającym się okoniowym arsenale. Rozwiązaniem takim okazał się organizer Qbrick System Two. Zapraszam do zapoznania się z jego charakterystyką.

Qbrick System Two

Na wstępie trzeba wyjaśnić, że Qbrick System Two, nie jest rozwiązaniem, którego twórcom przyświecała chęć zaspokojenia potrzeb spinningistów nastawionych na połów okoni. Organizer ten jest elementem modułowego systemu skrzyń ukierunkowanego na potrzeby monterów, majsterkowiczów czy posiadaczy warsztatów. Na skutek jednak pewnego przypadku, walizka ta ma kilka cech, które czynią z niej doskonałe narzędzie do przechowywania okoniowych przynęt miękkich. Omówię je po kolei.

Jest duży… To zaleta i wada jednocześnie…

Po pierwsze wymiary ogólne…

Skrzynia ma wymiary całkowite wynoszące 53x31x13cm. Nie ukrywajmy. Jest duża. Ale za tym też idzie to, że jest bardzo pakowna. W przypadku przeznaczenia jej do przechowywania torebek z przynętami okoniowymi najpopularniejszych producentów, najważniejsza okazuje się jej wysokość. 13 cm to akurat tyle, że do organizera na „styk” ale i bez problemu, wstawiamy pionowo, jedną za drugą, torebki i blistry z okoniowymi łakociami. Pozwala nam to na maksymalnie efektywne wykorzystanie przestrzeni. Organizer można do tego wygodnie postawić pionowo czy przenosić jak walizkę –trzymając za odpowiednią rączkę.

Solidna „walizkowa” rączka i zatrzaski do których się trzeba przyzwyczaić.

Po drugie system podziału wnętrza…

Przegrody załączone do organizera pozwalają nam podzielić jego wnętrze na maksymalnie sześć przedziałów. Ich wymiary wynoszą około 16x13cm. A to okazuje się również idealną szerokością dla większości oryginalnych torebek i blistrów na okoniowe przynęty. Do tego, wszystkie te przegrody są demontowalne. Umożliwia nam to inne aranżacje przestrzeni w środku. Przykładowo możemy stworzyć układ, w którym mamy cztery małe przedziały 16x13cm na przynęty w torebkach i jeden podwójny gdzie wejdą nam np. dwa mniejsze pudełka z główkami jigowymi, akcesoriami czy przynętami innego typu i jeszcze trochę drobnicy. System przedziałów 16x13cm okazuje się też bardzo wygodny jeśli idzie o posegregowanie, a co za tym idzie, późniejsze sprawne poszukiwanie potrzebnej nam akurat przynęty. Jeżeli tylko poukładamy swoje wabiki według czytelnego dla nas klucza, znalezienie określonej gumy w określonym rozmiarze i kolorze trwa moment. Na zawodach gdzie liczy się każda chwila, to bardzo duże ułatwienie.

Sześć przedziałów. Rozmiar idealny…

Po trzecie klapa organizera…

Jest przezroczysta. Nad tym gdzie szukać konkretnej gumy, możemy się zastanowić zanim otworzymy organizer. Co więcej! Klapa w miejscu gdzie mamy wewnętrzne przedziały, ma przypominające małe kuwety wgłębienia, przez co sama służy nam za wygodny stół umożliwiający szybkie posegregowanie np. przynęt czy drobnych akcesoriów. Przy tym, przedmioty mające tendencje do samodzielnego przemieszczania się, po przechylającym się pokładzie łodzi, takie jak czeburaszki czy ciężarki drop shot’owe, raz umieszczone w tych kuwetach nigdzie nam nie zawędrują. To dodatkowa funkcjonalność, która cieszy.

Zamknięta klapa, może pełnić rolę stolika. Wgłębienia w niej działają jak małe kuwety ułatwiając segregowanie i ograniczając wędrówki okrągłych przedmiotów w typie czeburaszek czy ciężarków do drop shot’a

Po czwarte potencjalne wady i niedogodności…

Chwalony przez mnie rozmiar organizera dla wielu może okazać się wadą. Cóż… Też bym chciał, żeby mieścił tyle co mieści i był zarazem wielkości paczki zapałek. Ale cudów nie ma, a tutaj przestrzeń mamy wykorzystywaną w prawie stu procentach. To naprawdę świetny wynik.

 Organizer zdecydowanie nie wygląda jakby miał zamiar się rozlecieć z byle powodu, ale pokrywa i jej zawiasy nie dają mi subiektywnego poczucia takiej „pancerności” o jakim bym marzył. Dalsze testy terenowe bez wątpienia wykażą odporność tego rozwiązania.

Zatrzaski klapy organizera wymagają pewnego ich uchwycenia przy zamykaniu, bo chodząc bardzo lekko, przy nieuważnej próbie zamknięcia, mają tendencję do takiego obracania się, że wchodzą pod klapę i uniemożliwiają jej domknięcie. To jedynie kwestia wytworzenia u siebie prostego nawyku i problem ten znika.

Wszystkie przegrody są wyjmowalne. Daje to możliwości aranżowania przestrzeni wewnątrz organizera pod swoje potrzeby.

Po piąte… Dla kogo to, i gdzie, i za ile?

Organizer Qbrick System Two przyda się każdemu wędkarzowi w domu, jako podręczny magazyn umożliwiający sprawne uporządkowanie okoniowego bałaganu. Zawodnikom czy wędkarzom łowiącym na co dzień z większych łodzi, może zdecydowanie usprawnić okoniowe łowy. Na mniejszych łódkach czy w pieszych wędrówkach może przeszkadzać jego duży rozmiar. Nie ma bowiem raczej szans by zmieścić go w jakiejś typowej spinningowej torbie. Chyba, że organizer ten, w takich przypadkach, będzie stanowił nasze główne i jedyne źródło przynęt i akcesoriów na łowisku. Wtedy powinien się sprawdzić całkiem dobrze. Można go kupić m.in. na popularnym w Polsce portalu aukcyjnym. Jego koszt oscyluje w okolicach 80 złotych. Jak za jakość i możliwości, które oferuje, cena nie wydaje się wygórowana.

Praktyczna walizeczka do przechowywania różnych różności… 😉

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Bearking Kanata 160F – Twitchingowy wymiatacz

Chińscy producenci przynęt sztucznych prezentują ogromny rozstrzał w jakości oferowanego przez nich towaru. Zdarzają się produkty, które nie powinny nigdy powstać, bo od nowości nadają się jedynie na śmietnik. Są też producenci, którzy nie odstają nawet na krok od światowej czołówki. Mówiąc o nie odstawaniu, mam na myśli tak jakość, jak i łowność produkowanych przez nich przynęt. Dodatkowym aspektem tego porównania jest też częstokroć stopień  wierności chińskiego produktu w oddawaniu zagranicznego oryginału. W większości bowiem przypadków, chińska produkcja bazuje na myśli technicznej i pomysłowości uznanych na świecie wytwórców. A w kopiowaniu zagranicznych przynęt, Chińczycy sięgają po wzory produktów chyba  wszystkich liczących się na świecie marek. Ze szczególnym zaś upodobaniem zdają się kopiować produkcję japońską. Chińska marka Bearking opanowała ten proceder do perfekcji. Zapraszam do lektury testu ich wersji Kanaty.

Bearking Kanata 160F

Jeżeli ktoś skojarzył w pierwszym odruchu nazwę Kanata z twitchingowym, dużym woblerem ze stajni Megabassa, to skojarzenie jego było w stu procentach poprawne. Bearking skopiował twitchingowy hit Japończyków i zrobił to, na pierwszy rzut oka, bardzo dobrze. Dokładność wykonania jest bez zarzutu, malowanie również. Laik ma marne szanse na odróżnienie oryginału od jego chińskiego klona. Przyjrzyjmy się temu wabikowi dokładnie.

Do koloru, do wyboru… Ilość wariantów jest dużo większa.

Po pierwsze Kanata to wobler bardzo duży na tle innych popularnych przynęt do metody twitchingowej. Ma 16 centymetrów długości. Jest smukły i wąski ale relatywnie dość wysoki. To znaczy, może i nie należy do przynęt wysoko wygrzbieconych, ale zarazem nie jest, na pewno, woblerem w typowym dla twitcha, wrzecionowatym kształcie. Wobler wykonano z tworzywa sztucznego. W środku umieszczono system wolframowych kulek, które robią za przemieszczające się obciążenie i grzechotkę jednocześnie. Wobler dzięki temu systemowi ma rewelacyjną lotność. Całość waży około 30g (Zważyłem w sumie 8 egzemplarzy tego wabika. Ich waga oscylowała w zakresie od 30,0g do 30,4g). Kanata to zasadniczo wobler pływający, niemniej zapas wyporności jest minimalny. Średniej wielkości przypon stalowy nadaje tej przynęcie w wodzie już neutralną pływalność (przynęta staje się więc wabiem typu suspending). Przy zastosowaniu grubszego przyponu z większymi agrafkami i krętlikami wobler zamienia się w powoli tonący. Granica jest cienka.

Kotwice są bardzo ostre, niemniej relatywnie delikatne. Bez obaw. Przy prawidłowo prowadzonym holu nie zawiodą.

Producent oferuje go w wielu typach malowania. Poczynając od spokojnych, naturalnych barw, przez modele semitransparentne, aż po mieniące się wersje w malowaniach holograficznych i  agresywne kolorystycznie wariacje typu firetiger.  Wobler uzbrojono tak jak w oryginale, w trzy niezbyt duże kotwice, wykonane z cienkiego drutu. Tak jak i w oryginale kotwice te są piekielnie ostre i chwytliwe, ale i zarazem bardziej podatne na odkształcenia. Coś, za coś, niemniej trzeba jasno powiedzieć, że jakość całości jest na wysokim poziomie.

Jakość całości jest bardzo dobra.

Bearkingowa Kanata to wobler, który podobnie jak oryginał, daje doświadczonemu wędkarzowi ogromne pole do popisu, gdy mówimy o możliwości animowania go na różne sposoby. W zależności od siły, szybkości, długości i częstotliwości podszarpnięć, możemy uzyskać wiele rodzajów pracy. Poczynając od spokojnych, chybotliwych skoków, przez odjazdy na boki, aż po prawdziwie wariackie ewolucje. Ilość kombinacji jest bardzo duża. Oczywiście jeżeli tylko spinningista wie o co chodzi w twitchingu i jerkowaniu. Statystyczny leśny dziadek, który całe swoje wędkarskie życie pracowicie wlecze Algę czy Gnoma, może stwierdzić, że wobler ten nie pracuje i do niczego się nie nadaje. A to oczywiście nieprawda…

Wobler potrafi zadziwić skutecznością. Dobrze prowadzony wabi szczupaki w każdym rozmiarze.

Bo bearkingowa Kanata to wabik bardzo skuteczny. Co ciekawe, mimo sporego rozmiaru, dobrze prowadzony, regularnie prowokuje do ataku szczupaki w rozmiarach od pistoletów, ledwie przekraczających 40cm, po największe, tłuste mamuśki. Modelowy przykład łowiska dla Kanaty to podwodna łąka o głębokości od okolic 1,5 do 4 metrów. Wobler pracuje płytko, ale swoją pracą bez problemu wyciąga szczupaki z cztero, a nawet pięciometrowej wody. Co więcej, znany mi jest przypadek bardzo skutecznego użycia tej przynęty w miejscu o wiele głębszym, w momencie gdy drapieżniki zostały namierzone przez echosondę w górnej części toni wodnej, kilka metrów pod powierzchnią. Podrzucenie im Kanaty w tych okolicznościach zaowocowało kilkoma ładnymi rybami ,w krótkim czasie. Czy wobler ten dorównuje skutecznością doskonałemu oryginałowi? Znam użytkowników jednych i drugich. Spotkałem się z twierdzeniami potwierdzającymi tę tezę i przeczącymi jej. Osobiście, dyplomatycznie nie wypowiem się w tej kwestii w sposób kategoryczny. Z całą odpowiedzialnością jednak potwierdzam, że w określonych okolicznościach, skuteczność tej przynęty bywa zaskakująca. To bez wątpienia jeden z najlepszych twitchingowych woblerów z jakim miałem kiedykolwiek do czynienia.

Kanata to duży wobler. Zdecydowanie wyrasta ponad „twitchingową średnią”. Doświadczony spinningista może ją poprowadzić na wiele sposobów.

Pozostaje kwestia ceny. Bearking Kanata 160F kosztuje na Aliexpress w okolicach 25 złotych. To mniej więcej 1/5-1/6 ceny oryginalnego produktu ze znaczkiem Megabass’a. Z ekonomicznego punktu widzenia sprawa wydaje się oczywista. Chętnym do przemyślenia pozostają kwestie etyczne. Z jednej strony, podrabianie cudzych projektów należy jednoznacznie ocenić jako moralnie nie do zaakceptowania. Z drugiej jednak strony patrząc, to czy wołanie 130-140 złotych, za plastikowy, masowo produkowany  wobler jest takie do końca w porządku? Na te, i inne, podobne pytania, każdy musi jednak już sobie odpowiedzieć sam.

Sklepy w których kupicie Bearking Kanata 160F:

https://bitly.ws/35h2B

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Fluorocarbon Intech – Tanio i dobrze

Fluorocarbonów na rynku mamy pewnie tyle,  ilu dystrybutorów i producentów razem wziętych. Prezentują one różne poziomy jakościowe, a rozstrzał cen potrafi być bardzo duży. Zapraszam do krótkiego testu bardzo taniego fluorocarbonu sygnowanego marką ukraińskiego producenta/dystrybutora jakim jest firma Intech.

Fluorocarbon Intech – według etykiety surowiec wyprodukowany w Japonii

Przez ostatnie trzy-cztery lata przerzuciłem pewnie z dziesięć różnych fluorocarbonów. Były wśród nich i takie od naszych rodzimych dystrybutorów, większych i mniejszych, jak też te, pochodzące od wielkich światowych marek. Intech to ukraińska firma, na którą uwagę zwróciłem jakieś trzy lata temu, dzięki ich kilku przynętom gumowym, które okazały się łowne i zarazem bardzo trwałe.  Gdy zobaczyłem na popularnym portalu aukcyjnym fluorocarbon sygnowany ich marką, w bardzo niskiej cenie, nie zastanawiałem się długo i kupiłem dwie szpulki na testy. W tej chwili mogę się o tym produkcie wypowiedzieć z pełną odpowiedzialnością, bo okazało się, że przez ostatnie dwa lata był to mój podstawowy fluorocarbon do zastosowań spinningowych. Jak wypada na tle przeważnie droższej konkurencji?

Szpulki oferują nawój w trzech długościach – 10, 25, 50 metrów

Opakowanie jak opakowanie. Zwykła szpulka i kartonik. Podana średnica, wytrzymałość i miejsce powstania produktu, którym jest Japonia. Nie ma kasety czy zamykanego pudełka zapobiegającego rozwijaniu się fluorocarbonu. Można bez tego żyć. Ważniejsze jest to, że sam fluorocarbon prezentuje się świetnie. Wygląda dobrze , średnice nie są jakoś specjalnie przegrubione, ma odpowiednią sztywność i doskonale się wiąże. Do tego dystrybutor oferuje każdą grubość  w kilku długościach. Można kupić i większą szpulę i małe poręczne szpulki zajmujące mało miejsca w torbie (dostępne szpule 10, 25 i 50 metrów). Na wszelki wypadek, poddałem go testowi ogniowemu, by sprawdzić ile rzeczywiście jest tu fluorocarbonu w fluorocarbonie. Intech przeszedł ten test śpiewająco. Na wstępie nie ma tu żadnej lipy.

Zwęglona, czarna końcówka. Test ogniowy zaliczony.

Potem jest już tylko lepiej, bo w użytkowaniu flurocarbon Intech sprawdza się jako materiał przyponowy po prostu doskonale. Jest mocny i wytrzymały. Nie traci parametrów, nie strzępi się, nie skręca. W zasadzie nie ma się tu nad czym rozwodzić. Wszystko jest tu tak jak powinno być. Użytkując go, w kilku średnicach, intensywnie przez ostatnie dwa lata, ani razu nie odczułem tęsknoty za produktami kilkukrotnie droższymi od niego. Koniec i kropka. Jest bardzo dobry.

Tani ale zaskakująco dobry produkt.

A teraz wisienka na torcie. Fluorocarbon Intech jest też bardzo tani. 10 metrów tego materiału w mniejszych średnicach kosztuje na popularnym portalu aukcyjnym około 5 złotych (!). Duża szpula o nawoju 50 metrów to przy cieńszym fluoro wydatek rzędu 20 złotych. Tak jak w przypadku każdego innego fluorocarbonu im jest on grubszy, tym droższy, ale i największe średnice nie doprowadzą nas do bankructwa. Na naszym rynku, produkt ten swoim stosunkiem cena-jakość  nieźle miesza. Polecam spróbować. Nawet jak się nie spodoba (w co wątpię), to przecież tylko kilka złotych.

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/