Kategoria: Testy młynków i multików
Daiwa BG 2500 – Japoński pancernik kieszonkowy
Szukając sensownego, niedrogiego młynka do nieco cięższej orki przerobiłem kilka opcji. Były Penn’y Spinnfisher’y V, w dwóch rozmiarach. Był też Penn Battle. Na krótko pojawiła się Okuma Azores czy wreszcie chiński Lurekiller Saltist. Po każdym z tych młynków pozostały mi już tylko wspomnienia. Nie, nie… Nie to, że przeniosły się do krainy wiecznych łowów. Z tego co wiem, to żyją i dalej służą nowym właścicielom. Bo sprzedałem wszystkie. Do takich zastosowań zostawiłem sobie jeden młynek, który służy mi wiernie już trzeci sezon, i jest w mojej opinii najfajniejszą konstrukcją spośród tych, które dane mi było w ostatnich latach używać. Poznajcie kołowrotek Daiwa BG…
Gdy pierwszy raz spoglądamy na tytułową Daiwę od razu wyczuwamy twardziela. Design kołowrotka na wstępie już sugeruje nam, że mamy do czynienia z krzepkim zawodnikiem. Kompaktowe, ale solidne metalowe body. Głęboka aluminiowa szpula. „Nacinane” zdobienia korpusu, które na pierwszy rzut oka mogą się skojarzyć z terenową oponą typu „jodła” służącą do jazdy w ekstremalnych warunkach. Do tego dochodzi wkręcana w korpus solidna, aluminiowa korba o sporym przyłożeniu, zakończona szerokim knobem. Kompaktowy młynek (wszak to tylko rozmiar 2500) sprawia pancerne wrażenie i waży też swoje. Masa na poziomie 265g zdecydowanie nie stawia go w jednym szeregu z kompozytowymi zawodnikami wagi lekkiej. Z drugiej strony czyni to z niego sprzęt zdecydowanie lżejszy i poręczniejszy niż wspomniane wcześniej Spinnfisher’y czy model Azores (które przy podobnych założeniach konstrukcyjnych, po prostu nie występują w tak niewielkich rozmiarach)
By zamknąć temat danych katalogowych kołowrotka dodam tylko, że konstrukcję modelu BG oparto na solidnej przekładni i 6 łożyskach kulkowych plus oporówce. Przełożenie wynosi 5,6:1 i przekłada się na nawijanie za każdym obrotem korby 84cm linki (Co jest bardzo rozsądną wartością jeśli idzie o połowy śródlądowe. W wielu innych konstrukcjach morskich stosuje się sporo większe przełożenia, które uzasadnione są gdy łowimy w głębinach morskich, ale przy typowych szczupakowo-sandaczowych zastosowaniach tylko zmniejszają komfort łowienia). Moc hamulca walki w tym modelu producent deklaruje na, na pierwszy rzut oka, niepowalające 4kg. W praktyce nigdy nie odczułem jednak braku „stopping power” w tym kołowrotku. Wszystko to wynika w prostej linii z tego, że seria BG to w ofercie Daiwy budżetowa linia kołowrotków przeznaczonych właśnie do połowów morskich, a z tym zawsze wiążą się wyższe wymagania co do odporności konstrukcji niż u młynków dedykowanych słodkiej wodzie.
Przez trzy lata, kołowrotek ten śmigał u mnie w zestawach szczupakowych i sandaczowych i jego działanie podoba mi się niezmiennie. Od początku mój egzemplarz charakteryzował się wysoką kulturą pracy. Chodził bardzo miękko, nie posiadał żadnych luzów i nie wydawał jakichkolwiek niepokojących odgłosów. Nawój jest bardzo dobry, zaś hamulec walki dobrze dozowalny i płynnie startuje, jak i pracuje bez zarzutu w czasie holów. W toku eksploatacji nie zaobserwowałem większego pogorszenia się kultury pracy kołowrotka. Daiwa niezmiennie kręci aż miło, radząc sobie świetnie z mniejszymi i większymi obciążeniami.
Gdybym miał się już jednak uczciwie do czegoś doczepić, to muszę tu wspomnieć o dwóch kwestiach. Pierwszą jest delikatna tendencja do luzowania się hamulca walki w trakcie łowienia. Problem jest minimalny, niemniej, co jakiś czas (czytaj rzadko, ale jednak), w moim egzemplarzu trzeba przeprowadzić delikatną korektę ustawień. Drugą sprawą jest knob. Ten zastosowany w BG nie jest zły, niemniej od czasu gdy pierwszy raz zetknąłem się z wielką, okrągłą „gałą” w Lurekiller’rze Saltist’cie, a którą możemy skojarzyć choćby z takim samym rozwiązaniem w większych rozmiarach Shimano Twin Power, zakochałem się w tym modelu knoba. W mojej opinii daje on największy komfort i kontrolę kołowrotka w czasie cięższego łowienia. Muszę się chyba rozejrzeć i wymienić oryginał na coś takiego, bo zwyczajnie mi go teraz brakuje. Zachowajmy tu jednak umiar i spokój. Wspomniane mankamenty nie są na tyle poważne, by zaburzyć mój bardzo pozytywny, całościowy odbiór tego kołowrotka.
Spróbujmy to wszystko podsumować. Daiwa BG to kołowrotek lepiej chodzący, precyzyjniej wykonany i lżejszy niż Penn’y SSV czy Okuma Azores. Penn’a Battle i Saltista bije dodatkowo wytrzymałością mechaniczną i jakością zastosowanych materiałów. Nad każdym z tych kołowrotków zdecydowanie góruje kulturą pracy i jakością nawoju. Oczywiście można na upartego szukać i znaleźć w nim jakieś mankamenty, ale jest to przecież nieuniknione. Ten kołowrotek można wszak kupić już za kwotę około 470 złotych, więc należy założyć, że zawsze jest ryzyko trafienia na mniej lub bardziej udany egzemplarz, zaś zastosowane rozwiązania techniczne nie będą takie same jak w młynkach z najwyższej półki. Takie to zbójeckie prawo młynków z segmentu budżetowego i nic na to nie idzie poradzić (Może poza całkowitym zrezygnowaniem z kupowania takich kołowrotków… Ale tutaj też zachowajcie spokój. Z opowieści znajomego prowadzącego sklep wędkarski, czy moich klubowych kolegów, wiem już bowiem, że nawet wydanie ponad 1500 złotych na kołowrotek, nie gwarantuje w tych czasach pełnego zadowolenia nabywcy… 😉 ). Wszystko to, w niczym jednak nie zmienia mojej opinii, że gdy chcemy wydać taką kwotę (czyli do okolic 500zł) na kołowrotek do nieco cięższego łowienia, to Daiwa BG jest najsensowniejszą znaną mi opcją. Dlatego właśnie się u mnie ostała i zostanie dalej. I wiecie co? Alan Hawk ma podobne zdanie. A ja sobie jego opinie cenię bo robi chłop świetną robotę… 🙂
Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/
Tsurinoya Jaguar – Słów parę na temat chińskiego kocura
Tsurinoya Jaguar to chyba najlepiej znany na naszym rynku kołowrotek rodem z Aliexpress. Spotkałem się ze skrajnie różnymi opiniami na jego temat. W niektórych opisywany jest jako świetny sprzęt. W innych oceniany jest jako wadliwy złom. Która strona ma rację? A może prawda leży gdzieś po środku? Zapraszam do lektury.
Jaguar to kołowrotek spinningowy produkowany przez dużego chińskiego producenta sprzętu wędkarskiego jakim jest firma Tsurinoya, określana czasem skrótowcem TSU. Młynek ten występuje aktualnie w rozmiarach od malutkiego 500 do 3000 (kiedyś dostępne były i większe). Konstrukcja młynka oparta jest na 9+1 łożyskach upchniętych wraz z całą mechaniką w kompozytowym body. Kołowrotek posiada aluminiową korbkę wkręcaną w korpus i hamulec walki oparty o podkładki węglowe. W zestawie dostajemy dwie aluminiowe, dobrze wyglądające szpule – płytką i głęboką. Patrząc przekrojowo przez ofertę TSU, Jaguar to sprzęt cenowo ulokowany na średniej-niższej półce budżetowej ich portfolio.
Kołowrotek na pierwszy rzut oka może się spodobać. Jest zgrabny i ma całkiem atrakcyjny design (choć jak wiemy gusta to rzecz względna). Uroku dodaje mu smaczek w postaci efektownego aluminiowego knoba w złotym kolorze. Młynek wygląda dobrze i sprawia wrażenie sprzętu całkiem dobrej jakości. Co jednak za tym pierwszym wrażeniem się kryje? Przez moje ręce przeszło ich już kilka, tak użytkowany przeze mnie młynek w rozmiarze 1000, jak i egzemplarze moich kolegów, które trafiły do mnie na podstawowe czynności serwisowe. Swoje zdanie na ich temat już mam. Czas na konkrety…
Po pierwsze… TSU Jaguar to kołowrotki, które fabrycznie są przeważnie nieźle nasmarowane i nieźle spasowane, a praca ich generalnie może się spodobać. Mi osobiście nie trafił się egzemplarz wymagający natychmiastowej interwencji w mechanizmy kołowrotka. Niemniej fabryczne materiały smarne są w mojej opinii przeciętnej jakości i przy intensywnym użytkowaniu nie zapewniają dostatecznej ochrony przekładni i pinionowi. To jednak budżetowa półka… Jeżeli młynek nie wysyła niepokojących sygnałów i nie łowimy intensywnie, to można przez sezon na tym smarowaniu pojechać. Potem sugeruję jednak obowiązkowo zafundować mu mycie i smarowanie całości. Powinno to też nastąpić bezwarunkowo i natychmiast jeżeli tylko pojawią się jakiekolwiek początki ząbkowania mechanizmu.
Po drugie… Mechanizmy TSU Jaguar’a nie zostały stworzone do ciężkiej orki (to może sugerować już zakres dostępnych wielkości kołowrotka jak i pojemność dołączanych szpul). To młynki zaprojektowane raczej do lżejszego łowienia i przy tym sprawują się całkiem dobrze. Bebechy kołowrotka to raczej prosta konstrukcja i jakościowo ,nie powalają one na kolana, choć tragedii też nie ma. Budżetowość konstrukcji przejawia się niestety innymi jej bolączkami.
Po trzecie zatem… TSU Jaguar to kołowrotek, w którym, poza pewnymi niedostatkami smarowania, w niektórych egzemplarzach zdarzają się irytujące luzy, ze szczególnym uwzględnieniem luzów na mechanizmie posuwu szpuli i rotorze. Sam rotor w modelu 1000 sprawia miejscami dość delikatne wrażenie (zastosowany kompozyt miejscami jest niepokojąco cieniutki). Mam pewne obawy czy próby zbijania masy kołowrotka nie odbiją się długofalowo negatywnie na jego wytrzymałości mechanicznej. Niemniej uczciwie muszę przyznać, że dość intensywnie użytkuję już dobry kawałek czasu Jaguara 1000, który w tym sezonie został u mnie podstawowym kołowrotkiem okoniowym i jak na razie wszystko trzyma się kupy. Wspomniane powyżej niedostatki należy uznać za rzecz typową dla wielu konstrukcji z budżetowego segmentu kołowrotków.
Po czwarte… Eksploatacyjnie Jaguar to kołowrotek bardzo przyjemny. Chodzi lekko i miękko, ma bardzo dobry nawój, w miarę rozsądną masę, uniwersalne przełożenie 5,2:1 i generalnie działa dobrze. Oparty na carbonowych podkładkach hamulec jest całkiem niezły, choć czasami ich smarowanie wymaga korekty. Bajerancki, aluminiowy knob wygląda efektownie, niemniej w zimnych porach roku operowanie nim bez rękawiczek, może u niektórych powodować pewien dyskomfort. Mówiąc krótko – jest zimny.
Po piąte… Kilka słów podsumowania. TSU Jaguar to ładny i przyjemny w użytkowaniu kołowrotek, dobrze sprawujący się w pracy z lżejszymi zestawami. Osobiście po prostu lubię ten młynek i dlatego niewielki, relatywnie lekki i zgrabny „tysiączek” regularnie pracuje przy moich okoniówkach.
Z drugiej strony jego konstrukcja i jakość są raczej przeciętne dla budżetowej półki kołowrotków na, której trzeba go zdecydowanie pozycjonować. Podobnie ma się sprawa z jakością i powtarzalnością montażu. I tutaj dochodzimy do problemu jaki teraz mam z tym kołowrotkiem. Problemem tym jest jego aktualna cena.
W „starych, dobrych czasach”, gdy zakupy z Aliexpress nie były obarczone kosztami podatków i fatalnie wysokim kursem dolara, można było kupić Jaguara 1000 w cenie około 180 złotych i wtedy była to całkiem sensowna oferta. Stosunek cena-jakość był całkiem atrakcyjny. Aktualnie za Jaguara w tym rozmiarze, bez większych promocji, trzeba zapłacić około 270 złotych. W podobnych pieniądzach możemy na naszym rynku kupić Daiwa’ę Regal LT czy Legalis LT, Shimano Sahara’ę, czy Ryobi Zauber’a z poprzedniej serii. Znajdziemy też sporo innych maszynek o podobnej czy nawet niższej cenie, które całkiem dobrze sprawią się przy lekkim łowieniu, bo do okoniowania, naprawdę nie jest potrzebny drogi sprzęt o kosmicznych parametrach. Może nie będą miały tylu łożysk, może nie będą miały w zestawie dwóch takich fajnych szpul, może nie będą wyglądały tak efektownie, ale będą pochodziły z naszego rynku i będą miały gwarancję, co w budżetowym segmencie rynku ma znaczenie. Dlatego, mimo szczerej sympatii dla mojego Jaguara 1000, spodziewam się, że jego dotychczasowa popularność na naszym rynku, ulegnie znaczącemu ograniczeniu. Chiński kocur przestał być tani i dlatego, w mojej opinii, zostanie ciekawostką dla garstki entuzjastów sprzętowej egzotyki. I może trochę szkoda…
Linki do sprawdzonych sklepów gdzie możecie kupić TSU Jaguar’a:
https://s.click.aliexpress.com/e/_Dd4672J
https://s.click.aliexpress.com/e/_DntCnP1
Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/
SeaKnight Treant III – Czyli kilka słów o tym, że czasem lepiej kupić dobrą flaszkę, niż zły kołowrotek…
Jak popatrzeć na schematy i opisy na firmowym sklepie SeaKnight’a to można odnieść wrażenie, że seria kołowrotków Treant III to co najmniej bardzo sensowne maszyny. 10+1 łożysk, uszczelniony hamulec o sporej mocy oparty na podkładkach węglowych, wkręcana w korpus korbka, to szczegóły, które mogą takie wrażenie wywołać. Zastanawiać może cena… Aktualnie najmniejsze młynki z serii można wyrwać w cenie około 120 zł. Czy to piękna bajka, czy może czai się tu jakiś smok? Zapraszam do krótkiej lektury.
Na wstępie zaznaczę, że za młynki te (bo kupiłem dwie sztuki w rozmiarach 2000 i 2500) nie zapłaciłem wspomnianej przeze mnie na początku ceny. Promocja była taka, że za oba zapłaciłem równowartość dwóch flaszek lubianego przeze mnie, popularnego bourbona. Znaczy się ryzyko nie było wielkie, a chęć przetestowania spora…
Kołowrotki przyjechały w prostych kartonowych pudełkach. Po wyjęciu z nich prezentowały się jak na swoją półkę cenową akceptowalnie. Tanio i choć zdecydowanie bez szału jeśli idzie o wykończenie, to nie sprawiały jednak wrażenia jakby miały się zamiar rozlecieć. Po wzięciu ich do ręki, przykręceniu korbek i pierwszych pokręceniach, umiarkowanie pozytywne pierwsze wrażenie prysło niczym bańka mydlana.
Mniejszy młynek zaprezentował na wjazd brak czegokolwiek, co moglibyśmy określić jako „kulturę pracy”. Wyczuwalne było fatalne ząbkowanie przekładni i bicie rotora. „Gładkość pracy” można by porównać jedynie do zjeżdżania gołym tyłkiem po gruboziarnistym papierze ściernym. Mimo to, zdecydowałem się nawinąć na niego plecionkę i ocenić nawój oraz pracę hamulca.
Nawój wygląda po prostu fatalnie, zaś hamulec działał pulsacyjnie (raz mocnej, raz słabiej) i miał tendencję do zacięć. Podsumowując… Młynek ten po wyjęciu z pudełka nadawał się jedynie jako przycisk do papieru lub ozdobny bibelocik na tanią komódkę. Gdybym miał wykombinować mu jakieś wędkarskie zastosowanie to od biedy można by go użyć jako ciężarka do sondowania głębokości łowiska. Nic innego do głowy mi nie przychodzi…
Większy młynek (2500) pod każdym względem zaprezentował się lepiej, niemniej kultura pracy i tego egzemplarza pozostawia bardzo dużo do życzenia. Kołowrotek od nowości lekko ząbkuje, szeleści, a hamulec jest słabo dozowalny i brak mu płynności startu i działania. Uznałem go jednak za warunkowo nadającego się do dalszych testów. Dostał plecionkę, pojechał parę razy nad wodę, wyholował kilka ryb.
Mniejszy młynek trafił na warsztat i został rozebrany przeze mnie na czynniki pierwsze. Zacząłem od korekty hamulca. Dwie węglowe podkładki okazały się być jedną węglową i drugą z jakiegoś czarnego, imitującego wyglądem carbon materiału. Jedna z nich była niechlujnie wycięta, obie niedosmarowane, a w mechanizmie hamulca walały się duże metalowe opiłki. MASAKRA… To nie miało prawa działać.
Potem zabrałem się za mechanizm główny kołowrotka. Pierwsze co rzuca się w oczy to fatalna jakość obróbki CNC poszczególnych elementów jak też tych, które są odlewami. Powierzchnie elementów wyglądają tandetnie i są nierówne. Czego by tutaj nie robił, to „masła w maśle” nie będzie. Co najwyżej „masło z piachem”. Wszystko w środku zapaćkane jest „smarem” podejrzanej proweniencji. Łożysk nie chciało mi się już nawet liczyć. Z grubsza są gdzie powinny być, ale (co powinno być chyba oczywiste) wyglądają na najtańsze łożyska w tej części galaktyki stąd długiej pracy im nie wróżę. Umyłem tę bidę, wyczyściłem, nasmarowałem jak trzeba i złożyłem. W obecnej chwili chodzi to już dużo lepiej niż zaraz po wyjęciu z pudła, ale w mojej opinii nada się toto od biedy do spławikówki dla juniora. Do spinningu nawet nie będę próbował tego zakładać. Szkoda nerwów.
Większy Treant III jakoś działa. Po kilku wypadach nad wodę, wyląduje w wolnej chwili na warsztacie i zostanie również wybebeszony na wskroś. Po myciu, czyszczeniu i smarowaniu zostanie złożony od nowa i zobaczymy… Jeśli mnie najdzie fantazja to może nagram z tego kilka klipów i porobię więcej zdjęć, ale nie wiem czy młynek ten jest wart mojego czasu i takiej dodatkowej roboty. Muszę to przemyśleć.
Podsumowując… SeaKnight Treant III to nie są kołowrotki. To protezy kołowrotków, na które nie warto wydawać jakichkolwiek pieniędzy, a już na pewno nie takich jakie sobie aktualnie za nie życzą sprzedawcy. Jakość podzespołów i montażu woła tutaj o pomstę do nieba. Jeżeli chcecie zniechęcić swoje dziecko do wędkowania, to kupienie Treant’a III może być całkiem niezłym sposobem na podkopanie jego zapału. Jeżeli nie chcecie go zniechęcać, to kupcie mu za te same pieniądze Ryobi Ecusima’ę i dokonacie zakupu po stokroć mądrzejszego. Jeżeli, ktokolwiek z Was moi Drodzy Czytelnicy, zastanawiał się kiedykolwiek, nad kupieniem sobie czegoś takiego, to informuję Was, że mądrzej zrobicie jak za tę kasę kupicie sobie dużą flaszkę czegoś procentowego. Po jej wypiciu przynajmniej przez chwilę poczujecie się wspaniale, a następnego dnia, będziecie dokładnie wiedzieli skąd wziął się ten kac (I pomęczy Was on o wiele krócej…). Na zdrowie!
W tym miejscu zwykle zamieszczam linki do testowanego sprzętu, ale tym razem nie zamieszczę. Nie chcę by ktoś, choćby przez przypadek, to kupił…
Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/
Kingdom MT-2000 Micro Fly – Czarny brat bliźniak…
Tsurinoya Whirlwing wypadła z port folio TSU, ale gdyby ktoś szukał jej brata bliźniaka to możecie go znaleźć w ofercie firmy Kingdom. Nazywa się Micro Fly MT i już na pierwszy rzut oka widać w nim wspólne geny. Czy jednak pozorne podobieństwo znajdzie swoje odzwierciedlenie w tajemniczym wnętrzu tego odzianego w czerń i złoto zawodnika? Zajrzałem w bebechy obu i pewne wnioski mam… Zapraszam do lektury.
Kingdom Micro Fly MT położony obok TSU Whirlwing’a wygląda jak jego brat bliźniak. Obie konstrukcje z wyglądu różnią się jedynie drobnymi szczegółami. Zgrabny młynek w rozmiarze 2000 ubrano w kompozytowe body i wyposażono w jedną bądź dwie aluminiowe szpule (Jest to opcja do wyboru. W przypadku wyboru wersji z jedną szpulą otrzymujemy model z jej płytszą wersją. W opcji z dwiema, dostajemy płytką i głęboką). Kołowrotek ma uniwersalne przełożenie 5,2:1, hamulec oparty na podkładkach z carbonu, 8+1 nierdzewnych łożysk i korbę wkręcaną w korpus kołowrotka. Całość jest lekka, zgrabna, wygląda dobrze i tak też chodzi po wyjęciu z pudełka – miękko, lekko i cicho. Luzy są minimalne. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda bardzo dobrze. Podana przez producenta waga pokrywa się z rzeczywistością. Kołowrotek waży ciut poniżej 250 gramów.
Po zabraniu Micro Fly’a nad wodę pierwsze wrażenia były nadal dobre. Kołowrotek chodził ładnie, wszystkie elementy działały jak trzeba. Hamulec ma sporo mocy i działa poprawnie. Nawój z małymi zastrzeżeniami ale ostatecznie akceptowalny. Z początku nie bardzo było się do czego poważnie przyczepić.
Niestety po kilku wypadach nad wodę pojawiły się pierwsze delikatne symptomy pogorszenia pracy młynka pod obciążeniem. W takich sytuacjach zwlekać nie wolno, a najgorsze co można zrobić to te pierwsze sygnały zignorować. Kołowrotek wylądował na stole roboczym i został rozebrany przeze mnie w drobny mak. Diagnoza była łatwa do przewidzenia.
ZBYT MAŁA ILOŚĆ PODEJRZANEJ JAKOŚCI RZADKIEGO SMARU NA PRZEKŁADNI GŁÓWNEJ I PINIONIE
Dalsza eksploatacja kołowrotka w tym stanie, zakończyłaby się zjedzeniem zębów przekładni i w konsekwencji jej zniszczeniem. Kołowrotek został wymyty, posmarowany jak trzeba i złożony do kupy. Teraz śmiga bardzo ładnie. W zasadzie, kręci zdecydowanie lepiej niż bezpośrednio po wyjściu z fabryki.
Przy okazji tych działań na warsztat trafił też brat bliźniak Kingdoma czyli TSU Whirlwing, który przez sezon zdążył sporo pokręcić i na sam jego koniec zaczął minimalnie, ale jednak ząbkować. Ten, co prawda, był zdecydowanie lepiej posmarowany niż bliźniak od Kingdoma, niemniej jakość zastosowanego tutaj smaru również nie wzbudziła mojego entuzjazmu. Rzadki smar świetnie się sprawuje gdy kręcimy sobie kołowrotkiem po wyjęciu z pudła i wtedy wszystko pięknie śmiga. Gorzej gdy zagonimy go do spinningowej roboty. Po sezonie, kołowrotek ten ewidentnie nadawał się do gruntownego mycia i porządnego nasmarowania czymś o lepszych parametrach. Odpuszczenie tego niechybnie zakończyło by się w sposób podany powyżej – zniszczeniem przekładni. Interwencja nadeszła w samą porę.
Po wybebeszeniu obu tych sprzętów, mam kilka obserwacji, którymi się chętnie z Wami podzielę…
Oba te kołowrotki to niezłe budżetowe maszynki do lekkiego łowienia będące z technicznego punktu widzenia klonami . Jakość zastosowanych podzespołów nie powala w żaden sposób. Z jednej strony, co oczywiste, nie jest to światowy top, ale z drugiej, nie są to też kołowrotki z najgorszego bazarowego chińskiego sortu. Odpowiednio eksploatowane posłużą spory kawałek czasu. Pod pojęciem odpowiedniej eksploatacji rozumiem przede wszystkim nie przeciążanie tych maszynek, bowiem ich mechanizmy, mimo podparcia ich w kluczowych miejscach krytymi, nierdzewnymi łożyskami kulkowymi, nie należą do szczególnie pancernych. Wędka z realnym CW do 25g to max ich możliwości i trzeba to przyjąć do wiadomości tak dla dobra kołowrotka, jak i jego właściciela.
Przykład obu tych młynków dobitnie też potwierdza smutną prawdę na temat budżetowej strony rynku kołowrotkowego. Podstawowym problemem sprzętów z tego segmentu jest nieodpowiednie smarowanie, materiałami smarnymi kiepskiej jakości. W dalszej kolejności dopiero mamy inne problemy z jakością montażu czy wadliwe/nietrzymające parametrów podzespoły. Obie te maszynki mogą dać właścicielowi sporo radości, niemniej by nie przeżyć rozczarowania trzeba być gotowym na to, że kołowrotki trzeba będzie dać do wyczyszczenia z fabrycznych „smarów” i profesjonalnego ich nasmarowania. Tak to już jest. Jak ktoś nie ma w życiu szczęścia, to musi mieć kontakt na speca od młynków, albo trochę umiejętności mechanicznych i wiedzy by zrobić to samemu. By nikt do mnie nie miał potem pretensji, nie będę też nikogo, kto się nie czuje na siłach, zachęcał tutaj do samodzielnego dłubania w młynkach. Nie powiem, Wam, że to łatwizna bo tak po prostu nie jest. Bez odpowiednich narzędzi i wiedzy, zniszczyć kołowrotek jest bardzo łatwo. Cytując klasykę – Jeśli się nie czujecie, to lepiej nie róbcie tego sami w domu…
Obecnie, bez żadnych promocji, Kingdom Micro Fly MT-2000 kosztuje w wersji z jedną szpulą około 250 złotych. Za wersję z dwiema szpulami trzeba dać koło trzech stówek. Jak za młynek o takim poziomie zastosowanych rozwiązań technicznych, nie jest to suma wygórowana. Trzeba mieć jednak świadomość, że może nam się trafić egzemplarz dobrze złożony i posmarowany, jak i taki, który będzie wymagał szybkiej interwencji serwisanta (czyli tak samo jak w przypadku budżetowych kołowrotków z rynku krajowego). Co z tym fantem dalej zrobić? Cóż… Odkąd zacząłem z powodzeniem sam serwisować swoje kołowrotki, przestałem mieć takie dylematy, niemniej doskonale pamiętam jak było przedtem i świetnie rozumiem rozterki tych, którzy szukają sensownych kołowrotków za rozsądne pieniądze. Być może dla nich lepszą opcją będą młynki w podobnej cenie ale z dystrybucji krajowej? Może i bez carbonowego hamulca, może i z nieco tandetną korbką na przetyk, może i z mniejszą ilością łożysk kulkowych w mechanizmie, ale za to z dobrze działającym serwisem? Tylko teraz nie pytajcie mnie, które taki serwis mają, bo po wysłuchaniu w ostatnich latach, od znajomych z branży, całej serii mrocznych, serwisowych opowieści, aktualnie sam miałbym problem z podjęciem decyzji.
Cóż… Nikt nie powiedział, że będzie łatwo…
Kingdom’a Micro Fly kupicie tu:
https://s.click.aliexpress.com/e/_AlyIr7
https://s.click.aliexpress.com/e/_9gUrtL
Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/
Lurekiller Saltist CW3000 – Budżetowy paker
Spośród mnogości kołowrotków dostępnych na rynku chińskim, zdecydowana większość to konstrukcje budżetowe. Część z nich to udane produkty, które w niewysokiej cenie oferują przyzwoitą jakość i trwałość. Nieliczne jedynie aspirują swoimi parametrami i jakością wykonania nieco wyżej. Jednym z najczęściej polecanych kołowrotków z kategorii tych „lepszych i twardszych zawodników” jest Lurekiller Saltist. Zapraszam do lektury testu tego młynka.
Na pierwszy rzut oka czarno-złoty Saltist wygląda po prostu dobrze. Nieduże ale dość masywne 3000 sprawia bardzo solidne wrażenie. Kołowrotek jest dość ciężki jak na swój rozmiar na co największy wpływ ma to, że w całości wykonano go z metalu. Głęboka, aluminiowa szpula ma dużą pojemność, a potężny knob wieńczący metalową korbę sugeruje, że sprzętem tym można konkretnie pompować grube ryby.
Według materiałów producenta kołowrotek w opisywanym rozmiarze waży 290g. Mechanizm przekładni ma szczęśliwie uniwersalne przełożenie 5,2:1, co nie jest takie oczywiste wśród mocnych, metalowych kołowrotków przeznaczonych do połowów morskich. Te ostatnie zwykle kręcą szybciej. Mechanizm zbudowano z materiałów nierdzewnych (mosiądz i stal nierdzewna) i oparto na 9+1 dwustronnie krytych, nierdzewnych łożyskach. Korpus kołowrotka uszczelniono, zaś hamulec walki zbudowano na bazie tarcz węglowych, które temu relatywnie niewielkiemu kołowrotkowi dają aż 12kg siły hamowania. Całość na sucho chodzi zdecydowanie lepiej niż poprawnie. Tuż po wyjęciu z pudełka kołowrotek kręci lekko i miękko. Nie posiada żadnych niepokojących luzów. Kultura pracy tego młynka jest zdecydowanie wyższa niż w większości kołowrotków chińskich z jakimi miałem do czynienia. Jak Lurekiller Saltist poradził sobie w trakcie dłuższej eksploatacji?
Spotkałem się z opiniami porównującymi ten kołowrotek do japońskich, konstrukcji z wyższej półki. Odnosząc się na wstępie do tych porównań, bez wnikania w niepotrzebne szczegóły, powiem krótko: Jeżeli ktoś liczy, że za mniej niż jedną czwartą wartości oryginału, kupi sobie coś na poziomie Twin Power’a, to wykazuje się sporym optymizmem i to ujmując rzecz dość delikatnie. Niemniej, w toku użytkowania, Lurekiller Saltist okazał się mieć wiele zalet, które powinny zwrócić na niego uwagę wszystkich, którzy szukają mocnego sprzętu za niewielkie pieniądze.
Kołowrotek pracuje u mnie od roku z przynętami ważącymi do okolic 50-60g. Mechanizm radzi sobie bez najmniejszego problemu z wabikami o tej masie jak też tymi, które generują duże opory przy zwijaniu, ze szczególnym uwzględnieniem największych wirówek czy dużych crankbaitów. Przekładnia nie wysyła pod tymi obciążeniami żadnych niepokojących sygnałów wskazujących na przeciążanie. Kołowrotek kręci zaskakująco lekko. Siła jaką musimy przyłożyć do korby jest niewielka. Jak na razie nie zaobserwowałem jakiegokolwiek pogorszenia kultury pracy kołowrotka. Nie pojawiły się też żadne niepokojące luzy. By jednak być uczciwym, muszę przyznać, że kołowrotek nie był użytkowany przez ten rok ze szczególnie dużą intensywnością.
Hamulec walki jest dobrze dozowalny i bardzo mocny. Wyzwaniem dla niego w naszych warunkach byłby zapewne dopiero sum – i to niemały.
Ergonomia kołowrotka jest bardzo dobra. Wszystko jest tu na miejscu i działa jak trzeba. Wielki knob, może swoimi rozmiarami na wstępie przestraszyć. Finalnie jednak okazuje się bardzo wygodny i daje pewne oparcie dla dłoni spinningisty. Kołowrotek okazuje się relatywnie zgrabny i niewielki jak na zapas mocy, który oferuje. Jego waga również nie jest uciążliwa, zwłaszcza że producent, nie rozminął się wiele z prawdą, określając ją na 290 gramów. Opis jest precyzyjny.
Nawój kołowrotka zdecydowanie nie powala swoim wyglądem. Widziałem go w dwóch egzemplarzach i w obu przypadkach do ideału był jeszcze kawał drogi. Niemniej nie wpływa to negatywnie na pracę kołowrotka. W toku eksploatacji nigdy nie zdarzyły się przypadki skręcania linki, zakleszczeń, bród czy podejrzanych splątań. Wszystko działa tutaj jak trzeba, a nawój może generować jedynie dyskomfort natury estetycznej.
Generalnie, jak na sumę jaką trzeba na niego wyłożyć, kołowrotek ten oferuje swojemu użytkownikowi całkiem sporo. Kompaktowa konstrukcja obsługuje bezproblemowo spore przynęty, a do tego sprzętem tym łowi się po prostu bardzo przyjemnie. Piętą achillesową tego, mimo wszystko, ale jednak budżetowca, okaże się zapewne rozrzut jakościowy montażu i zastosowanych podzespołów, charakterystyczny dla całego segmentu cenowego. Uczciwie jednak muszę stwierdzić, że użytkowany przeze mnie egzemplarz, nie wykazał do tej pory żadnych poważnych wad czy słabości. Osobiście nie mam się do czego w tym przypadku przyczepić. W zasadzie, muszę przyznać, że to chyba najlepiej chodzący kołowrotek chińskiej marki z jakim miałem okazję mieć do czynienia. Do tego, pracując wcale z nie lekkimi wabikami, sprawia bardzo solidne wrażenie. Rzecz zdecydowanie warta rozważenia, zwłaszcza że na Aliexpress jego ceny aktualnie zaczynają się już od okolic 350 złotych za rozmiar 3000 i to do tego z zapasową szpulą w zestawie.
Sklepy w których kupicie Lurekiller Saltist CW3000:
https://s.click.aliexpress.com/e/_A2qI4k
https://s.click.aliexpress.com/e/_AVGtYs
https://s.click.aliexpress.com/e/_9wf1je
Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/
Piscifun Phantom – Bardzo lekko i bardzo przyjemnie…
Niewielki multiplikator Piscifun’a bardzo łatwo wpada w oko. Zgrabna, mała bestyjka wygląda po prostu dobrze. Jak ten sprzęcik działa? Generalnie świetnie, ale po więcej szczegółów zapraszam do lektury jego testu. Poznałem już trochę ten sprzęt i zdążyłem go bardzo polubić…
Phantom to sprzęt nie tylko zgrabny i niewielki, ale przede wszystkim bardzo lekki. Multiplikator waży jedynie 162g. To bardzo dobry wynik. Oprócz kompaktowych rozmiarów składają się na niego, po pierwsze lekkie węglowe body. Po drugie długa korba, wykonana z carbonu, gwarantująca spore przyłożenie. Po trzecie wreszcie, zębatka główna i wał wykonane z utwardzanego aluminium.
Wbrew temu co mogłoby się wydawać, w multiplikatorze nie widać „wątpliwych” oszczędności, które miałyby na celu zmniejszenie jego wagi. Mechanizm oparto na 6+1 krytych łożyskach. Aluminiowa szpula jest solidna. Mimo licznych nawierconych w niej „odchudzających” otworów i tak waży 14g. Hamulec walki zbudowano w oparciu o aż cztery carbonowe podkładki, które w sumie, według producenta, zapewniają „stopping power” na poziomie 7,7kg. Do tego multiplikator wyposażono w podwójny system hamulca rzutowego. Phantom posiada jednocześnie hamulec odśrodkowy i system hamulca magnetycznego. To połączenie, daje bardziej doświadczonym użytkownikom szerokie możliwości regulacji i zapewnia bardzo dobre zasięgi rzutowe. Multiplikator produkowany jest w jednej wersji przełożeniowej – 7,0:1. W tej konfiguracji sprzęcik z każdym obrotem korby nawija 77cm plecionki.
Multik leży w ręce bardzo dobrze. Ergonomia jest bez zarzutu. Pokrętło docisku szpuli chodzi z wyraźnym klikiem. Sprzęt nie ma żadnych podejrzanych luzów i jest fabrycznie całkiem nieźle nasmarowany (przynajmniej testowany egzemplarz). Lekkiej korekty wymagało jedynie smarowanie tarcz ściernych hamulca walki. Po zabiegu tym poprawiła się dozowalność hamulca i jego start zyskał na płynności.
Piscifun pracuje u mnie zwykle w zakresie wagowym od okolic 10 do 30g masy całkowitej przynęty. Uważam, że jest to zakres dla niego optymalny. Poruszając się w nim osiągamy bardzo dobre zasięgi rzutowe, łowimy przyjemnie i nie zamęczamy przekładni i innych bebechów multiplikatora. Przy odpowiednim poziomie umiejętności można zmuszać Phantom’a do rzucania wabikami nieco lżejszymi niż 10g. Niemniej, bez zastosowania lżejszej szpuli i wymiany łożysk na hybrydy nie ma co się spodziewać tutaj spektakularnych efektów w postaci sprzętu nadającego się do BFS. 8-7g jest jednak dołem realnie osiągalne. Górą, mechanizm powinien spokojnie i bez szkody dla niego, obsługiwać wabiki o masie całkowitej sięgającej 40g. Rzucanie cięższymi zdecydowanie odradzam.
Kultura pracy tego taniego multiplikatora jest bardzo przyzwoita zaś jego użytkowanie dostarcza dużo satysfakcji. Ostatnimi czasy pracuje u mnie sparowany z kijem Kyorim Big Mandarin – krótką, lekką, bardzo szybką szpadą o minimalistycznym dolniku, której używam ostatnio do łowienia szczupaków na lekko (choć stworzona zdaje się przede wszystkim do łowienia sandaczy). Przyjemność jaka płynie z posługiwania się tym cudownie lekkim, czułym i precyzyjnym zestawem jest trudna do opisania. To jeden z najfajniejszych zestawów castingowych jakie miałem w ręku. Gdy tylko opanujemy ustawienia podwójnego hamulca rzutowego i wykorzystamy możliwości jakie nam on daje, posługiwanie się tym sprzętem okazuje się czystą frajdą. Rzuca daleko, zwija gładko, niewiele waży i nie występują żadne brody czy splątania. Mojej pozytywnej opinii o Piscifun’ie Phantom’ie nie jest mi w stanie zaburzyć nawet fakt odklejenia się w moim egzemplarzu gumowej „poduszeczki” zamontowanej na dźwigni zwalniającej szpulę. Na szczęście jej nie zgubiłem, a kropla kleju cyjanoakrylowego zaaplikowana „na szybko” załatwiła sprawę. Sprawa drobna, ale wymagająca odnotowania.
Jeśli ktoś szuka budżetowego multiplikatora do bardzo lekkiego zestawu dedykowanego łowieniu szczupaków lub sandaczy, Piscifun Phantom to jedna z najciekawszych propozycji w tym temacie. Aktualnie można go kupić za okolice 250 złotych. To bardzo dobra cena, za bardzo fajny sprzęcik.
Sklepy w których kupicie Piscifun Phantom:
https://s.click.aliexpress.com/e/_A7BLS0
Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/
Tsurinoya Whirlwing WH 2000 – Niedrogi, całkiem niezły młynek od TSU
Wybór kołowrotków z niższej półki jest na Aliexpress całkiem spory. Produkty jednego z największych chińskich producentów sprzętu wędkarskiego jakim jest Tsurinoya, cieszą się sporą popularnością. Czy niedrogi Whirlwing wart jest zainteresowania? Zapraszam do lektury testu.
Zacznijmy od tego co rozumiem pod pojęciem niedrogi. Cena Whirlwing’a zaczyna się aktualnie od okolic 200 złotych za najmniejsze modele. Jeżeli, ktoś ma ochotę teraz zawołać, że dwie stówy za kołowrotek to nie jest już bardzo tani młynek, to ja tylko zwracam uwagę, że za takie pieniądze otrzymujemy sprzęcik z kompozytowym body, którego konstrukcję wsparto na 8+1 nierdzewnych łożyskach, hamulec oparto w nim o trzy tarcze węglowe (poza najmniejszymi modelami z serii czyli 800/1000, gdzie zastosowano pojedynczą carbonową tarczę) zaś oś szpuli wykonano ze stali nierdzewnej (Producent podawał w opisie, że przekładnię główną również, co nie okazało się precyzyjną informacją. Przekładnia to stop cynku. Ze stali wykonano końcówki osi przekładni pracujące w łożyskach. Dzięki Antek za zwrócenie uwagi na tę nieścisłość!). Aluminiowa korbka kołowrotka jest wkręcana w mechanizm. Z aluminium wykonano również szpulę. Jak na tę półkę cenową całkiem nieźle, nieprawdaż?
Młynek wygląda dobrze. Na pierwszy rzut oka, możemy zauważyć w ogólnej linii młynka „inspirację” sprzętem jednej z japońskich marek. Nie widać też żadnych poważnych niedoróbek. Kołowrotek przy wstępnych oględzinach chodzi płynnie, nie ma znaczących luzów, nie wydobywają się z niego żadne niepokojące odgłosy. Wszystko tu jest takie jak powinno być. U niektórych wątpliwości może budzić jedynie ładny , aluminiowy knob. W zimne, mokre dni nie wszystkim będzie pasował.
Kołowrotek w rozmiarze 2000 waży 240g. Mechanizm ma uniwersalne przełożenie 5,2:1. Siłę hamulca producent określił w tym modelu na 7kg. Nie wnikając w to jak precyzyjny jest to szacunek (a wygląda na bliski prawdzie) to i tak młynek oferuje więcej niż będzie nam potrzebne w kompozytowym kołowrotku tak niewielkiego rozmiaru. Zauważyć trzeba, że hamulec walki w tym kołowrotku ma niezłą dozowalność i startuje dostatecznie płynnie by zadowolić każdego miłośnika niedrogiego sprzętu. Na tle innych kołowrotków z tego segmentu Tsurinoya nie ma się pod tym względem czego wstydzić.
Użytkowo Tsurinoya nie sprawia zawodu. Po krótkim użytkowaniu, gdy fabryczne smary rozejdą się po mechanizmie, kołowrotek chodzi jeszcze lepiej. Nawój plecionki jest całkiem dobry. W trakcie eksploatacji nie pojawiają się żadne niespodziewane brody czy splątania. Ergonomia jest bez zarzutu. Młynek nie sprawia żadnych problemów. Mi osobiście nie przeszkadza nawet wspomniany aluminiowy knob. Za te pieniądze, ciężko się tu w sumie do czegokolwiek doczepić. Do czego ten kołowrotek się nada najlepiej? Przykręcony do cięższej okoniówki, zestawu kleniowo-jaziowego czy do lekkiej szczupakówki powinien posłużyć nam dłużej i wagowo dopasować się do niezbyt ciężkiego zestawu. Postarajmy się nie przekraczać ciężaru wyrzutowego na poziomie 25g i nie zarzynać tego niedużego kołowrotka dużymi obrotówkami czy innymi generującymi duże opory wabikami, a jego wnętrzności nie powinny nas zawieść. Mam okazję użytkować go już ładny kawałek czasu i nie zauważam w jego pracy niczego niepokojącego. Dwa inne egzemplarze pracują dość intensywnie u znanych mi osób. Są oni również z Whirlwing’a zadowoleni i nie zgłaszają, żadnych negatywnych uwag na temat tego sprzętu.
Jak wspominałem na wstępie, ceny TSU Whirlwing zaczynają się aktualnie w przypadku najmniejszych modeli od sumy lekko przekraczającej 200 złotych i w świetle tego co za te pieniądze otrzymujemy, nie wydają się wysokie. Osoby z parciem na budżet, za niewielkie pieniądze mogą tu wyrwać całkiem sporo.
Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/
Kastking Crixus ArmorX – Odmieniony gladiator…
Kawał czasu temu, przy okazji testu Kastking’a Crixus’a w wersji Dark Star, zapowiadałem test jego bardziej wypasionego brata. Mnóstwo wody upłynęło nim w końcu zasiadłem do napisania tego testu, ale obietnicę spełniam. Oto… (Tutaj powinny nastąpić jakieś fanfary czy coś…) Kastking Crixus ArmorX!
Na pierwszy rzut oka Kastking Crixus ArmorX wygląda prawie identycznie jak jego tańszy brat czyli Crixus Dark Star. Gdy zaczynamy mu się uważniej przyglądać zauważamy jedynie niewielkie różnice w wyglądzie. Diabeł jednak jak zawsze tkwi w szczegółach, a szczegóły w tym wypadku ukryte są w środku. Na pierwszy rzut oka ich po prostu nie widać. Co takiego innego ma w sobie ArmorX?
Po pierwsze multiplikator ten wyposażono w aluminiowy szkielet. O zaletach takiego rozwiązania nie ma sensu rozprawiać. Już to stanowi poważne ulepszenie. Na tym jednak zmian nie koniec. W tymże aluminiowym szkielecie producent upchnął zupełnie inne wnętrzności. Przede wszystkich, mosiężną zębatkę główną znaną z modelu Dark Star, zastąpiono tutaj zębatką wykonaną z utwardzanego aluminium. Z tego samego materiału wykonano wałek przekładni oraz oś szpuli. Dzięki temu, masa multiplikatora została zredukowana do świetnie wyglądających okolic 192g. Zastosowana przekładnia ma przełożenie 7,2:1.
Mechanizm oparto na 9 krytych łożyskach kulkowych plus łożysku oporowym. Całość mechanizmu chodzi płynnie i lekko. Wyższa kultura pracy mechanizmu w porównaniu do Dark Star’a jest zauważalna. Niemniej zastosowane materiały sugerują ostrożność jeśli idzie o wagomiary przynęt, które chcielibyśmy tym multikiem obsługiwać. Osobiście sugeruję nie przekraczanie wartości 40g. Przy takiej eksploatacji multik powinien pożyć nam długi czas.
Hamulec rzutowy ArmorX to znany nam już z Dark Star’a magnetyk oparty na 8 magnesach. Jest łatwy do ustawienia i skuteczny. Pokrętło docisku szpuli wyposażono w wyraźny klik. Niemniej w mojej opinii chodzi ono nieco zbyt lekko. Istnieje ryzyko, że przy nieco mniej uważnym obchodzeniu się z multiplikatorem możemy kciukiem niechcący zmienić jego ustawienia.
Hamulec walki jest, podobnie jak u Dark Star’a, oparty na czterech dużych tarczach węglowych. W moim egzemplarzu był on fabrycznie odpowiednio nasmarowany (jak i cały multik) i daje on potężną moc hamowania i doskonałą dozowalność. Producent określa jego siłę na 8kg. Patrząc jak to jest zrobione sądzę, że jest to wartość realna.
Sama szpula Crixus’a ArmorX to bardzo ciekawa kwestia. Po pierwsze, jest ona stuprocentowo zamienna ze szpulami innych Crixus’ów jak i multiplikatorami serii Megajaws. Po drugie zaś, jest ona zaskakująco lekka. Wraz z łożyskiem waży ona jedynie 10,4g (!). Cóż to oznacza? Ano to, że multiplikator wyposażony w tę szpulę może mieć całkiem duży potencjał do naprawdę lekkiego łowienia. Wartość ta jest przecież zbliżona do wagi szpulek w wielu dedykowanych stricte do BFS multikach. By jednak z ArmorX’a zrobić maszynkę pod najlżejsze łowienie, niezbędna w mojej opinii jest wymiana łożysk szpuli. Najlepiej na ceramiczne/hybrydowe odpowiedniki. W ten sposób uzyskamy mocny, dobry technicznie sprzęt zdolny do rzucania kilkugramowymi wabikami na mocno zadowalające odległości. Do zmiany takiej właśnie się przymierzam. Łożyska już dotarły. O wynikach Was oczywiście poinformuję.
Na seryjnych łożyskach multiplikator nadaje się do obsługi wabików w zakresie od okolic 10 do 40g. Zasięgi rzutowe są dobre. Obsługa jest prosta i przyjemna. Najdroższy Crixus jest dopracowany ergonomicznie i daje sporo satysfakcji w trakcie eksploatacji. A skoro wspomniałem o cenie… No właśnie… Ile aktualnie kosztuje? Przy obecnych kursach można ten multik wyrwać w cenie oscylującej w okolicach 350 złotych. Różnica w cenie w porównaniu do wersji Dark Star jest spora. Za tę cenę otrzymujemy jednak multiplikator znacząco odmienny od jego tańszych wersji. Aluminiowy szkielet, wyższa kultura pracy zmienionej przekładni, dodane łożyska w knobach i bardzo lekka szpula to poważne modyfikacje. W konfiguracji fabrycznej świetnie nada się do średniego i cięższego twitchingu jak i lekkiego jerkowania. Po drobnych modyfikacjach powinien nam dobrze ogarnąć najlżejsze odmiany castingu. W tym ujęciu, jak na relatywnie solidny sprzęt z potencjałem do BFS, cena ArmorX’a zaczyna wyglądać zdecydowanie lepiej. Dla poszukujących czegoś takiego, rzecz warta przemyślenia…
Sklepy w których kupicie Kastking Crixus ArmorX:
https://s.click.aliexpress.com/e/_DnnoWmZ
Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/
Piscifun Alloy M – Najlepszy w klasie…
Piscifun już przy modelach Phantom czy Alijoz pokazał, że potrafi robić bardzo dobre budżetowe multiplikatory. Nowy model Alloy M kupowałem bez żadnej wiedzy na jego temat, a jedynie w oparciu o założenie, że przecież Piscifun nie wypuści bubla w takiej specyfikacji i cenie. Nie myliłem się. To najfajniejszy ich multik jaki miałem w rękach. W zasadzie to chyba też najfajniejszy multiplikator rodem z Aliexpress jaki kiedykolwiek miałem okazję testować. Zapraszam do lektury testu.
Nasz bohater wygląda nowocześnie, lekko i elegancko. Linia tego multika chyba nie może się nie spodobać. Wygląda jakby wyrysował ją spec na co dzień projektujący sportowe samochody. Kolorystyka też powinna przypaść każdemu do gustu , pod warunkiem, że nie przeszkadza mu kolor satynowego srebra, bo innego do wyboru nie ma. Rozmiarowo również jest świetnie. To 150’ka, ale tak zgrabna i niewielka, że oczy aż same się do niej śmieją. Jakość wykonania jest bardzo dobra. Zastosowane materiały prezentują się doskonale. Konstrukcja jest zwarta i solidna. Nic nie trzeszczy, nie lata, nie skrzypi. Nie wyczuwamy też żadnych niepokojących luzów w mechanizmie. Pierwsze wrażenie jest po prostu doskonałe.
Mechanicznie, mamy tutaj również niezły wypas jak na kategorię cenową, w której się poruszamy. W tym budżetowym multiku producent uraczył nas aluminiowym szkieletem. Drobnozębową przekładnią główną i pinionem z mosiądzu. Mechanizm oparto na 8 krytych, nierdzewnych łożyskach plus oporówka (W tym oś szpuli oparta została na łożyskach NMB). System hamulca walki zbudowany jest na bazie 4 tarcz węglowych sporej średnicy (Dało to według producenta około 10kg siły hamowania. Jestem skłonny uznać te deklaracje za wiarygodne). Do tego dostajemy długą, carbonową korbę, mechanizm regulacji docisku szpuli z klikiem i magnetyczny hamulec rzutowy oparty na aż 12 magnesach.
Pomyślano też o otworach drenażowych w korpusie do odprowadzenia ewentualnej wody ze środka mechanizmu. Wszystko to zaś waży bardzo rozsądne, niecałe 210g i oferowane jest w trzech wersjach przełożeniowych (6,3:1 – 63cm nawoju na jeden obrót korby, 7,5:1 – 75cm nawoju i 8,4:1 – 84cm nawoju). Jak dla mnie – w tej cenie, specyfikacja rzuca na kolana… Bez krztyny przesady. Gdyby jeszcze dodano okienko serwisowe do dosmarowania przekładni i Drag Click, to mielibyśmy tutaj po prostu budżetowe mistrzostwo świata. Ale nawet bez tych udogodnień ten multiplikator jest po prostu świetny. Piscifun zamiótł! Chapeau bas!
Jak to wszystko chodzi? Bez zarzutu! Mechanizmy tak przy próbach „na sucho” jak i pod obciążeniem chodzą gładko i zostały fabrycznie całkiem nieźle nasmarowane. Ergonomicznie multiplikator jest dopracowany. Leży w dłoni po prostu doskonale (przynajmniej mojej…). Wszystko umiejscowiono tutaj tam gdzie trzeba. Trudno się do czegokolwiek doczepić. Wszelkie regulacje chodzą świetnie, podobnie jak przycisk zwalniania szpuli. Multiplikator bezproblemowo daje się wyregulować i po krótkiej chwili obcowania z nim można nim rzucać pewnie i bardzo daleko, bez ryzyka wystąpienia jakichkolwiek bród. Zabawa tym multiplikatorem daje mnóstwo czystej radości i satysfakcji. Cały czas mamy wrażenie obcowania ze sprzętem dobrej jakości ,który jest bardzo przyjazny użytkownikowi i prosty w obsłudze.
Hamulec walki startuje gładko, pracuje równo i jest dobrze dozowalny. Ilość „Stopping Power” jest zdecydowanie większa niż realnie potrzebna nam w multiplikatorze tej wielkości.
Szpula Piscifun’a Alloy M waży 14,8g wraz z łożyskiem. To przeciętny wynik w tej klasie. Bez problemów zmieści ponad 100 metrów dobrej klasy 30’o funtowej plecionki. Sprzęt dedykowany jest realnie do przynęt o zakresie wagowym mniej więcej od okolic 10g do 50g. Wszystko to czyni z niego doskonałe uzupełnienie zestawu dedykowanego średniemu i cięższemu twitchingowi oraz lżejszemu i średniemu jerkowaniu. Sparowany z dobrym, lekkim kijem stworzy świetny zestaw, który zadowoli nie tylko początkujących.
Ile to kosztuje? Nawet przy obecnym, wysokim kursie dolara i obligatoryjnym VAT’cie, można go, przy pomyślnych wiatrach, wyrwać w cenie ciut poniżej 300 złotych. Jak dla mnie, to totalna miazga w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Ciężko dla tego multika znaleźć godnego konkurenta. Jeżeli ktoś dysponuje takim właśnie budżetem i szuka multiplikatora pod obsługę takich wagomiarów, to nie ma nad czym się zastanawiać. Nic lepszego w tej cenie nie znajdzie. A i niejeden droższy sprzęt, w bezpośredniej konfrontacji z najnowszą konstrukcją Piscifun’a, będzie musiał się salwować wstydliwą ucieczką w krzaki. Zwykle staram się hamować swój entuzjazm wobec testowanych sprzętów, ale w tym wypadku pozwolę sobie na drobne odstępstwo. Ten multik podoba mi się bardzo. Stosunek ceny do jakości jest tutaj rewelacyjny. Koniec i kropka!
Sklepy gdzie kupicie Piscifun Alloy M:
https://s.click.aliexpress.com/e/_Dej5K8z
Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę…