Test jednego Sharpen’a ze stajni chińskiego producenta PureLure już za nami. Kij z tej serii wypadł w nim tak dobrze (a w kontekście ceny wręcz świetnie…), że postanowiłem sprawdzić inne wędki z tej serii. Przed Wami najlżejszy kij z tej serii w wersji XF. Zapraszam do lektury, bo kij ten, w mojej opinii, jest również wart zainteresowania.
PureLure Sharpen S652L-XF
O szczegółach wykonania wędek z tej serii możecie przeczytać w teście modelu M:
Mówiąc ogólnie, mamy tu to samo. Carbony M40JB i T1100G. Krzyżowy oplot, przelotki Fuji „O” w ramkach typu K (8 sztuk) i autorski uchwyt kołowrotka. Wędka mierzy 195cm długości i realnie waży 92g (2,6 grama mniej niż deklaruje producent). Rzeczywiste średnice blanku różnią się nieco od producenckich deklaracji. Przy przelotce szczytowej kij ma 1,4mm średnicy (deklarowane 1,35mm). Przy dolniku blank ma średnicę 10,2mm (deklarowane 11,63mm). Zbieżność blanku jest umiarkowana, co w zestawieniu z użytymi materiałami i zastosowanym oplotem może już pewne rzeczy sugerować. Ale po kolei…
Masa nieco niższa od deklarowanej…
Ergonomia – Jak to leży?
W tej kwestii Sharpen S652L-XF wypada bardzo podobnie do modelu M. Uchwyt kołowrotka jest ten sam. Wyważenie kija jest dobre, a sama wędka bardzo lekka (zwłaszcza w kontekście realnej mocy jej blanku). Można tym patykiem łowić z dużą przyjemnością.
Dolnik i uchwyt kołowrotka…
Realny ciężar wyrzutowy – Jest moc…
Wędka zaskakuje w tym punkcie w dwójnasób. Po pierwsze dołem spodziewałem się tu nieco delikatniejszego, bardziej spolegliwego topu. Tymczasem otrzymujemy tu mięsistą i dość dynamiczną część szczytową, o mocniejszym kręgosłupie niż mogłoby się wydawać. Kijem realnie można spokojnie rzutowo zejść poniżej 5g całkowitej masy wabika, niemniej nie oznacza to, że nada on się w tych zakresach pod typowy opad na najmniejsze przynęty gumowe. Opadowo zabawę możemy na komforcie zaczynać od okolic 7g całkowitej masy przynęty. W tych okolicach top kija zapewnia nam już kontrolę nad zestawem. Górą kij ten ma zaskakująco duży zapas mocy i dynamiki. Przekłada się to na realne góne CW dużo większe niż deklarowane 17g. W czasie testów nad wodą kij ogarniał mi bezproblemowo wabiki twarde i miękkie, których waga dochodziła do okolic 30g. Czy to np. Cannibal 12,5cm z główką 10g i dozbrojką, czy ważący 30g jerk, kij dawał jeszcze radę, choć wydawał się zbliżać do granic swoich możliwości. Podsumowując, kij ma realnie bardzo szeroki zakres realnego CW, które jest generalnie wyższe niż możnaby się spodziewać.
Fuji „O”
Akcja – X-Fast czy nie?
Nie. Kij jest szybkim, dynamicznym, zaskakująco mięsistym fastem o bardzo przyjemnym, progresywnym ugięciu. Wędka dobrze wcina, i świetnie trzyma ryby w trakcie holu. Ogólna charakterystyka pracy tego blanku jest podobna do tej, znanej nam już z modelu M. Jest to kij o dość uniwersalnym charakterze, zdatny do animowania wielu rodzajów wabików. Do tego, zapas mocy w blanku pozwala zmierzyć się z naprawdę dużymi rybami. Ten kij potrafi wiele wytrzymać.
TESTY UGIĘCIA:
Czułość – Kopie to prądem, czy nie kopie?
Wędka jest czuła. Patrząc w kontekście jej niskiej ceny, można tę czułość określić nawet mianem bardzo dobrej. Łowiąc nią nie miałem w tej kwestii żadnych zastrzeżeń, choć oczywiście zdecydowanie nie jest to najbardziej elektryczny kij jaki miałem w ręku. Nie ten blank i nie ten budżet. Ale uwierzcie mi – patyk może się pod tym względem bardzo spodobać.
Połączenie składów
Wartość użytkowa – Do czego toto się nadaje?
PureLure Sharpen S652L-XF w naszych warunkach jest, moim zdaniem, bardzo ciekawą opcją na lekko-średni kij szczupakowy. Wędka bez najmniejszego problemu ogarnia w zasadzie wszystkie wabiki szczupakowe, jakie mogą nam przyjść do głowy w tych zakresach wagowych. Gumy w przedziale wielkościowym od 8 do 12,5cm? Tak. Wirówki i cykady w szczupakowych rozmiarach i wagomiarach? Bez problemu. Woblery twitchingowe do okolic 11-11,5cm? Daje radę. Jerki od najmniejszych do takich w okolicach 30g? Jak najbardziej tak. Ten mięsisty, szybki, dynamiczny i progresywny blank poradzi sobie z tym wszystkim bardzo dobrze. Jeżeli jednak ktoś zastanawiając się nad tym kijem szukał patyka na okonia „na ciężko” czy lekkiego sandaczyka, to ja sugeruję rozejrzeć się za czymś innym. Nie dlatego, że Sharpen sobie z tym totalnie nie poradzi. Jakoś sobie poradzi. Ale są na rynku wędki, które te tematy ogarną po prostu dużo lepiej. Koniec i kropka.
Forsowny hol „Czegoś”…
Bardzo forsowny. Kij zgięty do dolnika. „Coś” nie odpuszcza i jedzie jak parowóz…
„Coś” (na zdjęciu na pierwszym planie) okazało się podczepionym karpikiem. Sharpen to mocna wędka…
Pozostaje nam kwestia ceny i kilka słów podsumowania. Wędka normalnie kosztuje na fabrycznym sklepie producenta około 360zł. Tradycyjnie jednak PureLure, przy okazji licznych akcji promocyjnych, drastycznie obniża ceny swoich wędek. Przy pomyślnych wiatrach można ją wtedy wyrwać za niewiele więcej niż 200zł. W tej cenie dostajemy bardzo sensowny blank zbudowany z użyciem bardzo dobrych carbonów, w tym M40JB i T1100G. Do tego są przelotki Fuji i ogólnie przyzwoite materiały i dobra jakość wykonania. Całość jest bardzo lekka, dobrze wyważona, dobrze wygląda, a działa jeszcze lepiej.
W tej półce cenowej, nie tak łatwo znaleźć dla tego patyka jakąś sensowną alternatywę. W zasadzie, do każdego, który przychodzi mi do głowy jako lepsza opcja, trzeba sporo dopłacić. W kategorii średnio-lekki szczupak do 250zł, na ten moment, nie widzę dla tego patyka konkurencji. Ale obiecuję, że jak taką znajdę, to wszystkich Was o tym nie omieszkam poinformować. A tymczasem, życzę Wam wszystkim kochani, wszystkiego dobrego i silnych, okazowych ryb w maju. 🙂
W dziedzinie przyponów szczupakowych mamy stały, może nie galopujący, ale jednak widoczny postęp. Objawia się on głównie w dziedzinie materiałów z których wykonujemy tego typu przypony. Do stale rozwijanych plecionek stalowych, doszły nam takie materiały jak wolfram, tytan (Tutaj też zauważamy ewolucję w postaci przyponów UL i plecionek) i fluorocarbon. Producenci sprzętu wędkarskiego próbują też proponować, w alternatywie dla tego ostatniego materiału, podobne, ale tańsze rozwiązania, w typie np. Regenerator’a od Savage Gear. Czy jest wśród tych propozycji jedyna słuszna? Czy któryś z materiałów jest najlepszy? Na te i inne pytania postaram się odpowiedzieć w poniższym tekście. Zapraszam do lektury.
Kolorowy zawrót głowy
Materiały przyponowe czyli, co do czego?
Linka stalowa – pogłoski o jej śmierci należy uznać za mocno przesadzone.
Linki stalowe to materiał przyponowy używany jeszcze przez naszych ojców i dziadków. Jego zalety w kontekście ich zastosowania w charakterze przyponu szczupakowego są oczywiste. Są tanie, mocne i całkowicie odporne na przegryzienie. W pewnym momencie jednak, ich niezachwianą do tej pory pozycję, zaczęły podważać inne rozwiązania, które okazywały się wolne od wad linek stalowych starszych generacji. Mowa tu przede wszystkim o ich sporej sztywności i dużej pamięci kształtu, które okazywały się problematyczne przy bardziej finezyjnych zestawach i ujemnie wpływały na trwałość przyponu. Od jakiegoś czasu jednak, mamy na rynku niezły wybór linek 49-ciowłóknowych (określanych też jako „7×7”), które wspomniane wady mocno niwelują. Ich wielowłóknowa struktura zwiększa ich odporność na trwałe odkształcenia, a zastosowanie bardziej miękkich stopów, sprawia że są one miękkie, lejące się i przy niewielkich średnicach świetne do lekkich, finezyjnych zestawów ukierunkowanych przede wszystkim na obsługiwanie niewielkich przynęt gumowych.
Wbrew niektórym opiniom linki stalowe mają się dobrze…
Dodatkowo, do linek tego typu, zwanych umownie surfstrandami, dochodzi nam druga kategoria linek stalowych o hybrydowym charakterze czyli tzw. surflony. To nic innego jak linka typu surfstrand umieszczona dodatkowo w otulinie z tworzywa sztucznego (przeważnie nylonu). W porównaniu do surfstrandów, są one bardziej odporne na odkształcenia, uszkodzenia ich wierzchniej struktury oraz czepianie się do nich różnego rodzaju zanieczyszczeń w postaci glonów, co w określonych sytuacjach bywa uciążliwe. Odbywa się to jednak kosztem zwiększenia ich grubości, sztywności i masy. Coś za coś.
Na rynku cały czas pozostają też starszego typu linki stalowe typu 1×7, czy 1×19, których jedyną, ale dla niektórych klientów najwyraźniej wymierną zaletą w porównaniu do linek 7×7, pozostaje niższa cena. Nieco na uboczu typowego spinningu szczupakowego funkcjonują też inne, „trudnoprzegryzalne” materiały hybrydowe, oparte na tworzywach sztucznych w typie np. kevlaru i zewnętrznych oplotów stalowych lub wolframowych, które wywodzą się z np. z wędkarstwa muchowego. Te jednak, ze względu na ich dyskusyjną pod kątem czystego spinningu użyteczność, nie staną się u mnie przedmiotem szerszych rozważań.
Linki 7×7. Najdroższe i najlepsze.
Wolfram – spieszmy się nim cieszyć bo żywot jego krótki
Przypony wolframowe dostępne są na rynku w szerokim wyborze, tak jeśli idzie o ich długości i grubości, jak i ilość oferujących je producentów. Niezależnie jednak od tego kto i jakie je oferuje, mają one ten sam zestaw zalet i wad. Z jednej strony, będąc całkowicie „nieprzegryzalnymi”, są jednocześnie wyjątkowo miękkie i wiotkie. Plecionki wolframowe dysponują też relatywnie wysoką odpornością na zrywanie przy niewielkich „średnicach” przyponu. Ich ceny również nie są wygórowane. Niestety, świetny do lekkich i finezyjnych zestawów wolfram jest też ekstremalnie nietrwały. Często wystarczy pojedynczy zaczep czy splątanie, by nowy przypon skręcił się jak sprężyna i w skrajnych przypadkach nadawał się do natychmiastowej wymiany. Ponadto ich odporność na uszkodzenia eksploatacyjne jest również niewielka. Jeżeli nie kontroluje się takiego przyponu na bieżąco, można na skutek niezauważonych mikrouszkodzeń w głupi sposób utracić drogą przynętę, zaś w skrajnie negatywnym scenariuszu – można stacić przynętę wraz z rekordową rybą. (A to zawsze boli najbardziej…)
Wolframki w najcieńszych średnicach są niezmiennie użyteczne.
Mimo swoich wad, zalety plecionki wolframowej czynią z niej bardzo dobry wybór jako awaryjne zabezpieczenie przed szczupaczymi zębami lekkich zestawów okoniowych. W miejscach gdzie ryzyko takiego przyłowu jest wysokie, przypon wolframowy pozostaje niezmiennie bardzo sensownym rozwiązaniem.
Tytan – gniotsia niełamiotsia?
Zalety monodrutów tytanowych są znane w światku spinningowo-castingowym od lat. To materiał lekki, bardzo sprężysty i ekstremalnie odporny na trwałe odkształcenia. Jest jednocześnie relatywnie sztywny. Z jednej strony ogranicza to nieco jego zastosowanie w lekkich zestawach dedykowanych łowieniu na gumy. Z drugiej strony jednak, czyni go niezastąpionym w zestawach, w których zachodzi wysokie ryzyko powstania splątań tak w trakcie rzutu, jak i w trakcie animacji przynęty. Coś, co było wadą przy animowaniu czterocalowej gumki, okazuje się ogromną zaletą w trakcie prowadzenia odjeżdżających na boki jerków czy woblerów twitching’owych. Druty tytanowe znacząco redukują również możliwości splątań podczas rzutu wabikami w typie cykad, błystek wirowych czy woblerów pozbawionych wbudowanych systemów rzutowych.
Drut tytanowy. Niezastąpiony do jerków i woblerów typu twitch.
Nowym materiałem opartym na tytanie, który stosunkowo niedawno pojawił się na rynku są plecionki tytanowe. Użytkowo pozycjonują się pomiędzy linką stalową, wolframem, a drutem tytanowym. Są jednocześnie miękkie, sprężyste, ale i nie pozbawione odrobiny sztywności. Do tego są bardzo odporne na odkształcenia i oferują dużą wytrzymałość w kontekście ich realnej średnicy. Niemniej nie jest to też materiał pozbawiony wad. Z jednej strony są to przypony bardzo drogie. Z drugiej, o czym miałem okazję przekonać się na własnej skórze, zdarza im się pęknąć w sytuacjach nieoczywistych. Mikrouszkodzenia materiału tytanowego okazują się najwyraźniej być trudniejsze do wykrycia niż w przypadku innych przyponów, co czasem może skończyć się niemiłym zaskoczeniem nad wodą. Kwestią dyskusyjną pozostaje czy tendencja ta, to chwilowa przypadłość, która zostanie wyeliminowana wraz z ulepszaniem surowca, czy też pozostanie ona z nami na dłużej.
Plecionka tytanowa. Świetna choć momentami nieprzewidywalna.
Flurocarbon – tak niewidzialny jak „nieprzegryzalny”?
Gdy materiał zwany fluorocarbonem wchodził na rynek wędkarski reklamowany był jako „nieprzegryzalny” (bo gęstość i twardość bardzo duża…) i niewidzialny (bo stosunek załamania światła w nim, „prawie” taki sam jak w wodzie…). Lata popłynęły jak rzewne opowieści speców od marketingu i okazało się, że fluorocarbon ani nie jest niewidzialny, ani „nieprzegryzalny”, w dodatku jest zdecydowanie nietani, a mimo to i tak zajął silną pozycję w arsenałach spinningistów na całym świecie. Dlaczego tak się stało? Wszyscy powariowali czy o co chodzi?
Fluorocarbon… Popularność w pełni uzasadniona.
Odpowiedź jest dość prozaiczna. Fluorocarbon wszedł w te miejsca, gdzie stosowało się do tej pory bardzo grube żyłki bo okazał się od nich materiałem lepszym. Może i nie jest zupełnie niewidoczny pod wodą (I to mówiąc bardzo delikatnie… Wystarczy obejrzeć jakiekolwiek podwodne nagranie z przyponem o średnicy 1mm w roli głównej…), ale mimo wszystko nie ma materiału, który pod tym względem prezentowałby się lepiej. W specyficznych warunkach gdy ryby są wybredne, a przejrzystość wody wysoka, można założyć, że może on okazać się właśnie tym niuansem, dzielącym nas od stanu całkowitego braku brań do uderzenia drapieżnika w naszą przynętę. Ciężko to potwierdzić ale nie można tego wykluczyć.
Flurocarbon na szczupaka? Oczywiście że, tak, ale tylko o grubości około 1mm.
Podobnie jest z „nieprzegryzalnością”. Choć twardszy od zwykłych nylonowych żyłek, fluorocarbon pozostaje materiałem, który przegryźć można (Nikogo tu jednak nie zachęcam do testów na własnym uzębieniu. Cały czas mówię o nim w kontekście łowienia szczupaków i tak niech pozostanie.). Podobnie jednak jak ma to miejsce w przypadku żyłek, wraz ze wzrostem średnicy fluorocarbonu, spada prawdopodobieństwo obcinki w trakcie brania czy holu szczupaka. O ile w przypadku linki o średnicy np. 0,30mm nikomu nie zarekomendowałbym używania jej w charakterze przyponu szczupakowego, o tyle w przypadku linek o średnicach 0,90mm, 1,00mm czy 1,20mm prawdopodobieństwo przegryzienia tejże linki robi się skrajnie niewielkie. Mówiąc krótko, trzeba chyba mieć grubego pecha, by takie coś nas spotkało, ale niemożliwym nie jest. Pozostaje teraz sobie odpowiedzieć na pytanie, czy to niewielkie ryzyko, jest równoważone przez zalety fluorocarbonu? Moim zdaniem tak właśnie jest.
Cieńsze fluorocarbony. Świetne na ryby drapieżne, które nie mają zębów tak ostrych jak szczupak.
Kwestię wątpliwej niewidzialności już omówiłem. Fluorocarbon ma jednak inne wymierne zalety, ,które czynią z niego świetny w określonych sytuacjach materiał przyponowy. Pierwszą z nich bez wątpienia jest bardzo wysoka odporność na ścieranie i trwałe odkształcenia. W miejscach o dużej liczbie potencjalnych zaczepów fluorocarbon sprawuje się wyśmienicie. Dodatkowo, jego przezroczysta struktura pozwala nam bardzo dokładnie monitorować stan techniczny przyponu, co ustrzega nas przed niespodziewanymi zerwaniami zestawów, które stają się naszym udziałem w przypadku przyponów z innych materiałów. Fluorocarbon jest pod tym względem czytelny i przewidywalny. W jego przypadku nie dochodzi do dziwnych, zaskakujących pękań przyponu jak zdarza się to w przypadku np. „nieprzegryzalnego” tytanu czy stalki, bo tutaj poważne uszkodzenia po prostu widać na pierwszy rzut oka, a duża grubość materiału przy zaciskach daje odpowiednio duży margines bezpieczeństwa. Już samo to moim zdaniem równoważy potencjalną, choć minimalną szansę na przypadkową obcinkę w ogólnym rachunku plusów i minusów.
Inwestycja w kilka podstawowych narzędzi szybko się zwróci. Po złapaniu wprawy, własnoręcznie wykonane przypony okazują się nie tylko najtańsze, ale i najpewniejsze.
Do tego fluorocarbon jest materiałem przyjemnie sprężystym (Co przy holu szczupaków nie jest bez znaczenia.), szybko tonącym i odpornym na skutki starzenia się. Sprężystość fluorocarbonu ,w połączeniu z dużą wytrzymałością tego materiału w typowo szczupakowych średnicach, przekłada się również na bardzo dużą jego odporność na przeciążenia dynamiczne, które występują w trakcie rzucania ciężkimi zestawami. Do tego dochodzi kwestia ceny, która choć nie jest niska, pozostaje jednak na akceptowalnym poziomie. Materiał ten ma wiele plusów i jest zdecydowanie wart tych pieniędzy.
Przypony stalowe własnej roboty.
Największa wada fluorocarbonu wynika jednak ostatecznie z tego, że nie jest metariałem niemożliwym do przegryzienia. By zachować odpowiednią na to odporność, musimy stosować materiał dużej grubości, a więc i masy, i sztywności zarazem, a przy tym niepozbawiony pamięci kształtu. To dyskwalifikuje fluorocarbon jako uniwersalny szczupakowy materiał przyponowy, bo generalnie nie nadaje się on do lżejszych zestawów szczupakowych. Trudny do zastąpienia w ciężkich zestawach, na lekko roboty nie zrobi, gasząc i wypaczając pracę mniejszych przynęt. Ponownie – coś za coś.
Mój żelazny zestaw przyponów, czyli co trzeba mieć, skoro jednym przyponem się nie opędzimy?
Jadąc na typowy wypad spinningowy mam ze sobą zawsze dyżurny zestaw przyponów (większości własnej roboty), który umożliwia mi odnalezienie się w każdej szczupakowej sytuacji. W skład tego zestawu wchodzi:
Jeden portfel, który ogarnia wszystko…
Kilka przyponów do zestawów „na lekko/średnio” długości 40-50cm wykonanych z plecionek stalowych typu surfstrand 7×7 (ostatnio najczęściej z linki RAW49 od SG o wytrzymałości 10kg) głównie pod gumy, błystki wahadłowe, crankbaity i błystki wirowe.
Kilka przyponów z plecionki tytanowej o wytrzymałości 7-9kg pod podobne zastosowania do zestawów najdelikatniejszych i tych o nieco większym potencjale do plątania się. (ostatnio JMC, ale pojawili się już inni dystrybutorzy oferujący takie)
Kilka przyponów do nieco cięższych zestawów długości 40-50cm z linki typu surfstrand/surflon 7×7 o wytrzymałości około 18kg
Kilka przyponów z monodrutu tytanowego długości 30-40cm o wytrzymałościach 3-5kg, 10-12kg i 18-20kg do zestawów pod jerki, twitche i wirówki/cykady. (Mikado Jaws, Daiwa, tytanki UL z rynku chińskiego, choć ostatnio te najcieńsze zaczęły się pojawiać i u nas)
Kilka przyponów z fluorocarbonu grubości 0,90mm (ostatnio stosuję morski Shockleader Type F od Daiwy) o długości 50-70cm pod ciężkie zestawy
Kilka „okoniowych” przyponów wolframowych 2,5-5kg (od lat Stan-Mar…)
Przypony z monodrutu tytanowego. Lewy i środkowy wyrób własny. Z prawej Mikado Jaws do 18kg.
Taki zestaw ogarnia mi każdy potencjalny szczupakowy temat. Jest on też konsekwencją mojej opinii, że w kwestii przyponów szczupakowych jedno najlepsze rozwiązanie, po prostu nie istnieje. Są tylko rozwiązania optymalne dla zastosowanego zestawu, który wiąże się natomiast z typem stosowanych przynęt, stopniem aktywności ryb, ich preferencjami pokarmowymi w danym momencie i charakterystyką łowiska. Inny przypon sprawdzi się przy czterocalowej gumce, a inny przy 150-ciogramowym „kotlecie”. Inny sprawdzi się przy zwijanych swimbait’ach, a inny przy odjeżdżających na boki jerkach. Innego potrzebujemy w zarośniętym, pełnym zaczepów łowisku, a innego łowiąc szczupaki na lekko w opadzie nad położonym na siedmiu metrach płaskim blatem. Mój zestaw może się wydawać opasły, ale w rzeczywistości mieści się w jednym portfelu przyponowym wraz z przyponami sandaczowymi i okoniowymi. Nie jest tak źle.
Kolejne pytania i dylematy…
Jaka długość przyponu jest optymalna?
Nie ma tutaj jednej odpowiedzi. Generalnie uznaję jednak, że przypon im dłuższy, tym lepszy. W trakcie ataku szczupaka na przynętę może dojść do wielu sytuacji, które na pozór wydają się nam nieprawdopodobne. Drapieżnik potrafi zassać nawet spore wabiki zaskakująco głęboko. Przypony potrafią się w dziwne sposoby „składać” i zawijać. Ryba wykonując swoje zwyczajowe odejście po ataku, czy też młynkując w trakcie walki, potrafi owinąć sobie przypon wokół pyska, czy ciała. Potrafi się on zahaczyć o „nożyczki” w szczupaczym pysku czy jedną z płetw. W takich sytuacjach, bezpieczna z pozoru plecionka może trafić prosto w zęby szczupaka, a my możemy się pożegnać z rybą, przyponem i przynętą. Długość jednak ma znaczenie…
Ucinaczki i zaciskarka. Narzędzie niezbędne. Przydadzą się jeszcze zapalniczka i klej w typie superglue.
Niemniej długość przyponów ma swoje granice. Pierwszą rzeczą, która nam je wyznacza jest długość wędziska, którym się będziemy posługiwać. Przy krótkich kijach mierzących poniżej dwóch metrów, dedykowanych np. jerkowaniu czy twitchingowi, zwykle musimy się ograniczyć do okolic 40cm. Przy wędkach długich możemy poszaleć. Przypony mierzące 60-70cm nie są moim zdaniem żadną przesadą. Nie tylko lepiej chronią zestaw, ale też w przypadku spracowania się końcowego odcinka, można bezkarnie taki przypon trochę skrócić, zarobić końcówkę i używać go dalej.
Długość i grubość przyponów limituje nam też ich rosnąca wraz z ich wydłużaniem masa, która może mieć negatywny wpływ na pracę niewielkich wabików. Tutaj też dochodzimy do kolejnej kwestii kluczowej.
Dopasowanie przyponu do wabika i techniki.
Generalną zasadą, która powinna nami kierować w trakcie dobierania przyponu do zestawu jest taka, by wybrany przez nas przypon sprzyjał prawidłowej animacji naszych wabików, i jednocześnie, w jak najmniejszym stopniu negatywnie wpływał na ich pracę. Dodatkowo istotnym jest by przypon niwelował ilość potencjalych splątań tak w trakcie rzutu jak i animacji. Dlatego do niewielkich gum stosujemy cienkie i miękkie plecionki stalowe, tytanowe i wolframowe. Dlatego przy jerkach i woblerach twitchingowych genialnie sprawują się monodruty tytanowe. Dlatego przy cięższych zestawach możemy korzystać z zalet grubego fluorocarbonu. Koniec i kropka.
Każdy z opisanych rodzajów przyponów robi robotę, pod warunkiem stosowania w odpowiednich okolicznościach.
Do rozstrzygnięcia pozostaje nam jeszcze kwestia wpływu konkretnych rodzajów przyponu na ilość brań. Czy mniejsza „widzialność” szczupakowego fluorocarbonu gwarantuje nam większą ilość brań niż przy używaniu przyponów stalowych? Dlaczego czasem łowiąc szczupaki na jednej łodzi, na te same przynęty, na tych samych obciążeniach, tą samą techniką, jeden wędkarz ma zdecydowanie większą ilość brań niż drugi? Czy wpływ na to mogą mieć różne materiały przyponowe, których używają? Wreszcie, dlaczego podczas gdy ja łowię finezyjnym, delikatnym zestawem i wyniki mam danego dnia mizerne, kolega z łodzi leje mnie okrutnie łowiąc taką samą gumą, podczepioną do topornego, sztywnego i powykrzywianego przyponu? Sądzę, że wielu spośród nas wielokrotnie zadawało sobie takie i podobne pytania… Tutaj również nie widzę jednoznacznych odpowiedzi. Założyć raczej należy, że dla szczupaków przypony są widoczne, tak jak i są widoczne dla nas. Pytanie jest takie, czy ryby te zdają sobie sprawę z tego z czym właściwie mają do czynienia i z czym może się to dla nich dalej wiązać? I tu odpowiedź brzmi, że raczej nie, bo gdyby tak było to nie łowilibyśmy ich prawie wogóle. Jeżeli zaś tak nie jest, to co powoduje takie dysproporcje w braniach na zestawy uzbrojone w różne przypony? Czy to tylko sprawa przypadku? Wielokrotnie przerabiałem sytuacje gdy więcej brań było na zestaw z fluorocarbonem, i równie wiele razy „łowniejsza” okazywała się stalka czy tytan. Rozmyślałem nad tym fenomenem wiele razy i uknułem sobie tutaj pewną teorię.
Fluorocarbon czy stalka? Oto jest pytanie. 😉
Wedle niej, w momencie gdy o decyzji drapieżnika o ataku na przynętę przesądzają niuanse (Czyli nie mówimy o sytuacji gdy szczupaki są w szale żerowania i biją wściekle we wszystko co się poruszy w zasięgu ich wzroku), motywem decydującym nie jest to czy przypon jest lepiej, czy gorzej widoczny dla szczupaka (choć w określonych wypadkach trudno całkowicie wykluczyć taki wpływ), lecz raczej to, jak wpływa on na akcję naszej przynęty.
Guma prowadzona na nierozciągliwej, i prostej stalce zachowuje się nieco inaczej niż zwijana na 70-cio centymetrowym, lekko pofalowanym fluorocarbonie. Podbijana na nim reaguje na ruch wędki nieco łagodniej i ospalej. Wpływa on na prędkość opadu na pauzach w prowadzeniu. Grubszy, cięższy, pofalowany przypon wprowadza w akcję przynęty pewne zakłócenia i zaburzenia rytmu, które w określonych, specyficznych warunkach mogą prowokować szczupaki do ataku. Analogicznie, przynęta prowadzona na nierozciągliwej, prostej stalce czy tytanie, będzie na nasze zabiegi animacyjne reagować inaczej. Wszelkie ruchy szczytówki przekazywane będą na nią ostrzej i precyzyjniej, co w innych okolicznościach może być dla naszego drapieżnika bardziej kuszące i trigerować go do uderzenia. Teoria ta nie podważa generalnych zasad doboru przyponu szczupakowego, bo należy rozpatrywać ją jako prawdopodobną w pewnych, specyficznych warunkach. Od generalnych reguł bowiem, zdarzają się wyjątki, które mogą je tylko potwierdzać. To proste. Dostarcz drapieżnikowi takiej przynęty, której zachowanie go w danym momencie sprowokuje. I sęk w tym, że nie zawsze jest to zachowanie, które przewidział dla tej przynęty jej projektant. Odstępstwa od normy bywają czasami bardzo kuszące.
Potrafi zassać i ma czym uciąć…
Takie podejście do sprawy mogłoby również jakoś wytłumaczyć przypadek naszego wrednego kolegi, który swoim topornym zestawem, ze stalką wziętą z blokady rowerowej, skopał nam tyłek, mimo stosowania przez nas finezyjnej i delikatnej plecionki tytanowej czy wolframowej. Czy jest tak w istocie? Nie wiem. To tylko teoria. Można ją odrzucić, można z nią polemizować, można wreszcie próbować ją weryfikować. Mówiąc krótko, skoro nasz sprawdzony, dopasowany, zgodny ze sztuką zestaw w danym momencie działa zdecydowanie gorzej niż zestaw kolegi, to może nie warto się obrażać na świat, tylko spróbować zastosować jego rozwiązania? Może jeżeli coś jest na pozór głupie, ale działa, to wcale nie jest głupie? Dla mnie ta kwestia jest otwarta…
Przed nami majówka. Sezon szczupakowy się zaczyna. Będzie czas na testy i przemyślenia. A ja tymczasem, życzę wszystkim Wam moi drodzy, którzy dobrnęliście do końca tego tekstu, atomowych brań i pięknych, walecznych ryb w tym sezonie. Niech się dzieje pozytywnie.
Zapraszam do oglądania. W tym odcinku robimy rozbiórkę multiplikatora. Mówię słów parę o czynnościach serwisowych i podaję dwa tipy na rozwiązanie problemów, które czasem występują w Kastking,ach Sharky. Miłego oglądania!
Kawał czasu temu, przy okazji kupienia jerków od chińskiego wytwórcy CF Lure, zauważyłem że przyjechały one do mnie z kotwicami zabezpieczonymi plastikowymi nakładkami. „Fajny pomysł na zabezpieczenie w transporcie…” przeleciało mi wtedy przez głowę i co? I zdjęte zabezpieczenia wylądowały w jakimś pudełku z wędkarskimi gratami, na które chwilowo nie ma pomysłu, zaś przynęty ich pozbawione do dedykowanych pudełek. Czy to koniec historii? Nie. To dopiero początek… 😉
W pudle między innymi jerki CF Lure. Podobieństwo do Buster Jerk’ów delikatnie mówiąc nieprzypadkowe…
Każdy chyba spinningista, którego zawartość pudeł przynętowych puchnie tak, że w końcu zaczyna on powoli mieć problem z ich domknięciem, musi się zmierzyć z kilkoma wyzwaniami. Najpierw rozwijamy swoje umiejętności w dziedzinie „spinningowego tetrisa” czyli osiągamy mistrzostwo w dyscyplinie upychania jak największej ilości wabików na jak najmniejszej przestrzeni. Następnie dokupujemy większą ilość pudeł i szukamy modeli „bardziej pakownych” niż dotychczas użytkowane. Potem dokupujemy większe torby i skrzynie, żeby te nowe pudła jakoś pomieścić i przenosić. Skala rozwijania się tych procesów zależy tylko od zasobności portfela danego spinningisty i siły „kolekcjonerskich czy chomiczych” genów jakie w nim drzemią. Niezależnie od nich jednak, do rozwiązania pozostaje nam problem ostrości i czepliwości kotwic, w które uzbrojone są nasze wabiki. Im więcej mamy przynęt w pudłach, tym bardziej kotwice plączą się ze sobą i kaleczą nasze cenne wabiki w trakcie transportu (Tępiąc się przy tym…). Problem ten trapił mnie przez dłuższy czas. Szukałem jakiegoś rozwiązania, innego oczywiście niż drastyczne zmniejszenie ilości przynęt w pudłach (No to przecież byłby już jakiś horror… 😉 ).
Czyż pudło wypełnione po brzegi takimi cukierasami nie wygląda prześwietnie? 😉
W czasie tych poszukiwać kilkukrotnie przypominałem sobie osłonki kotwic od jerków CF Lure, ale nie drążyłem zbytnio tematu. Wydawało mi się po prostu, że osłonki te zajmą zbyt wiele miejsca w pudle i przez to nie sprawdzą się. Poza tym nie spodziewałem się iż będą one dostępne w wolnej sprzedaży, a nie tylko jako dodatek do przynęt. Oczywiście myliłem się w obu kwestiach… Najpierw okazało się, że osłony tego typu pojawiają się i u nas sygnowane przez Meiho czy Savage Gear. Potem okazało się też, że osłony tego typu są bezproblemowo dostępne na Ali i nie kosztują wiele. Ostatecznie, po uznaniu wszystkich innych pomysłów za gorsze, zdecydowałem że przyszedł w końcu czas by kupić jakąś ich partię na próbę i przetestować. Trzeba w boju sprawdzić jak to ostatecznie będzie z tym mieszczeniem się tych wynalazków w używanych przeze mnie pudłach.
Osłonki jakie są każdy widzi. Na naszym rynku można je na przykład znaleźć pod marką Savage Gear.
W trakcie zakupu okazało się, że osłonki tego rodzaju można kupić w bardzo różnych cenach i różniące się od siebie jakością wykonania. Najdroższe i najlepsze zarazem okazały się osłonki w czarnym kolorze stosowane np. przez CF Lure. Dużo tańsze, choć nieco niechlujniej wykonane, okazały się różne semitransparentne osłonki w kolorze białym czy zielonym oferowane w dużych ilościach przez różnych sprzedawców na Ali. Po krókim zastanowieniu uznałem, że cena za oryginalne osłonki CF Lure jest zdecydowanie przesadzona. Poszedłem w taniochę.
Czarne osłonki od CF Lure są świetne. Co z tego, skoro kosztują sporo…
Osłonki te mają formę trójramiennej plastikowej pochewki. Kotwicę wsuwa się w nią od góry, aż do momentu gdy zaskoczy ona na obecne w środku pochewki wypustki. Pochewki mają na dole otwory, które umożliwiają bezproblemowe wysychanie schowanych w nich kotwic co zapobiega korozji. Na górze pochewki, pomiędzy ramionami, umiejscowiono plastikowe oczko, za które można chwycić by wygodniej usunąć osłonę z kotwicy. Konstrukcja prosta i funkcjonalna. Jakość odlewów tanich osłonek nie powala, ale po przypomnieniu sobie do czego to ustrojstwo ma realnie służyć, staje się całkowicie akceptowalna.
Osłonki występują w kilku rozmiarach. Dopasujemy je do mniejszych i większych kotwic.
Osłonki występują w kilku rozmiarach. Pozwalają one dopasować je do większości używanych w słodkowodnym spinningu kotwic. W skrajnych przypadkach niedopasowania rozmiaru kotwicy i osłonki zdarza się, że wchodzą one na kotwicę „na ciasno”, lub ze sporym luzem. Dopóki jednak udaje się je zatrzasnąć na dedykowanych wypustkach, spełniają one swoje zadanie i nie spadają z kotwiczek w trakcie przechowywania i transportu. Dodatkowo są niedrogie. Przy pomyślnych wiatrach można je kupić w cenie poniżej 10zł za 50 sztuk osłonek. Pozostaje do rozstrzygnięcia kwestia tego, jak bardzo zmniejszają one pojemność użytkową w pudełkach przynętowych.
Upchane na bogato, a problemów z plątaniem i kaleczeniem powłok lakierniczych w końcu brak.
Pod tym względem jest zdecydowanie lepiej niż się spodziewałem. Wbrew moim pesymistycznym przewidywaniom, ubytek dostępnej przestrzeni okazuje się zaskakująco niewielki, zaś korzyści płynące z użytkowania tych osłonek są bardzo wymierne. Przynęty nie są już narażone na skaleczenia w transporcie, zaś kotwice przestają się plątać ze sobą. Każdy, kto wielokrotnie zaliczył uciążliwe rozplątywanie kilku wabików pospinanych w trudny do ogarnięcia, najeżony grotami kłąb (A najlepiej gdy trzeba to zrobić w pośpiechu, pod presją, np. w trakcie zawodów, szybko, bo właśnie się „odpaliły”) z pewnością doceni to rozwiązanie. Ja przynajmniej doceniłem…
I na małe, i na duże kotwiczki…
Linki do przykładowych ofert osłonek na Ali (w tym CF Lure):
Czas temu opisywałem tutaj organizer popularnej w marketach budowlanej marki Qbrick, dla którego znalazłem genialne zastosowanie, jako środka przechowywania i transportu dla przynęt okoniowych. Od jakiegoś już czasu drugi ich produkt robi u mnie przy wędkarskich zastosowaniach kapitalną robotę. Poznajcie skrzynię System One 450 Basic.
Qbrick System One 450 Basic
Pontony w zastosowaniach wędkarskich mają swoje wady i zalety. Sam pływam pontonami od lat i temat ten jest znany mi od podszewki. Zdaję sobie sprawę z plusów i minusów dmuchańców i wprowadzam modyfikacje, które niwelują te drugie, i czynią łowienie z pontonów wygodniejszym i bardziej bezpiecznym. Nie będę teraz jednak się na te wszystkie zagadnienia rozpisywał. Zostawię je sobie na oddzielny materiał. Tutaj skupię się tylko na jednym z nich. Opowiem o tym, jak poradziłem sobie z problemem braku wodoodpornych bakist na pontonie i zarazem kwestią zastąpienia oryginalnych siedzisk czymś wygodniejszym i bardziej praktycznym. Poszukiwanym rozwiązaniem obu tych problemów okazały się u mnie wspomniane w tytule skrzynie.
Wygodne łowienie z pontonu wymaga pewnych modyfikacji.
Zacznijmy od tego, że większość znanych mi użytkowników pontonów chętnie rezygnuje w pontonach wędkarskich z fabrycznych ławek. Ja również pozbywam się ich na samym początku użytkowania. Ławki te zajmują sporo miejsca, utrudniają komunikację na pokładzie, a że przy tym wszystkim są bardzo nisko zamocowane, finalnie okazują się na dłuższą metę po prostu niewygodne. Podkurczone w pozycji siedzącej nogi, dają się na nich szybko we znaki. A im człowiek wyższy, tym gorzej ta sprawa wygląda.
Niewiele, ale jednak wyżej niż oryginalne ławeczki.
W przypadku pływania na silniku elektrycznym, czy przemieszczania się przy użyciu niewielkiej spaliny, można po prostu usiąść na balonie pontonu i ławka już nie jest potrzebna. Problemem jest sytuacja gdy pływamy pontonem w ślizgu. Siedzenie na balonach wtedy raczej odpada. Koledzy wstawiają do pontonów różne krzesełka, montują fotele obrotowe, a mi te opcje niezmiennie nie pasowały. Zacząłem szukać skrzyni. Takiej, która bez problemu wytrzymałaby ciężar dużego chłopa. Takiej, która byłaby odpowiednio wysoka by siedzieć na niej wygodnie. Takiej, do której byłbym w stanie zmieścić odpowiednią ilość pudeł przynętowych w popularnych rozmiarach. I takiej, która byłaby wodoszczelna, zapewniając bezpieczeństwo moim rzeczom w wypadku bycia złapanym przez ulewę. Do tego wszystkiego chciałem od tej skrzyni jeszcze jednej rzeczy – żeby nie była droga. Mission impossible? A jednak nie… W końcu znalazłem.
Na środku widoczna wykonana przeze mnie półka z uchwytami pionowymi na wędki i składanymi uchwytami na napoje…
Skrzynia Qbrick System One 450 Basic to solidny kawał pudła. Pojemnik ma 42cm wysokości. Jego długość to 58,5cm a szerokość wynosi 38,5cm. Szeroka, płaska klapa pozwala wygodnie na niej usiąść, zaś wysokość skrzyni nieco poprawia sytuację w porównaniu do ławek na większości popularnych u nas pontonów. Producent gwarantuje, że skrzynia wytrzyma nacisk 120kg. Ja ważę nieco więcej i skrzynia bez problemu daje radę. Liczne przetłoczenia i żebrowania konstrukcji, wzmacniają ją i dają jej niezbędną sztywność i wytrzymałość. Całość wygląda solidnie i zachowuje przy tym na rozsądnym poziomie swoją masę – skrzynie nie są ciężkie.
Wieko skrzyni okazuje się wygodnym siedziskiem.
Gdy zajrzymy do środka oczom naszym rzuca się kilka istotnych szczegółów. Po pierwsze to, że wnętrze skrzyni można podzielić na trzy oddzielne przedziały przy użyciu załączonych przegród. Dobrze widoczna jest też czerwona uszczelka, zapewniająca skrzyni szczelność, a co za tym idzie bezpieczeństwo schowanym w niej rzeczom. O użyteczności tej skrzyni do celów wędkarskich nie decyduje jednak fakt, że jej wnętrze można podzielić na trzy części, lecz to, jakie te części mają wymiary. Szukałem przecież czegoś, w co można sensownie poukładać pudła wędkarskie w popularnych rozmiarach. Pod tym względem skrzynia ta jest po prostu kapitalna.
Wnętrze przestronne i sensownie podzielone. Widoczna czerwona uszczelka wieka. Skrzynia jest całkowicie szczelna.
Środkowy przedział, który ma 20cm szerokości okazuje się idealny do wstawiania do niego w pionie popularnych pudełek przynętowych w rozmiarze 27x18cm. Pudełka takie oferują wszyscy producenci wędkarskich pojemników. Są one też podstawowym pojemnikiem znajdującym się w zestawie z torbami wędkarskimi typu „Lidlówka”. W ten jeden przedział skrzyni wchodzi nam cały zestaw z Lidlówki czyli 6 sztuk, a to już całkiem słuszna ilość.
W środkowy przedział wchodzi 6 klasycznych pudełek 27x18cm. Zostaje odrobina luzu, żeby dało się je wyciągać.
Do zagospodarowania pozostają nam dwa boczne przedziały. Tutaj musiałem się nakombinować. Przydałoby się mieć też w zestawie opcję na większe pudła niż rozmiar 27x18cm. Popularne duże pudła w rozmiarze 36x22cm nie włażą – postawione na boku, okazują się ciut za wysokie. Po pewnych poszukiwaniach, rozwiązaniem okazały się duże pudła Meiho Versus VS-3040, które mają rozmiar 33×22,1cm. Pudła te dzięki swoim rozmiarom (w tym wysokości 5cm) okazują się dobrą opcją na duże wabiki spinningowe. W każdy z bocznych przedziałów wchodzą takie dwa, i pozostaje jeszcze miejsce na dodatkowe pudło 27x18cm między nimi oraz na trochę drobniejszych akcesoriów, lub dwa małe pudełka w rozmiarze 20×13,5cm (rozmiar mniejszych pudełek z Lidlówki).
Trzy rodzaje pudeł, które tworzą moim zdaniem najsensowniejszy „wsad” do skrzyni Qbrick.
Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeby do bocznych przedziałów załadować dokumenty, klucze, telefon, komplet przeciwdeszczowy, czy sprzęt video w postaci kamerki z osprzętem. Skrzynia okazuje się też niegłupią opcją na spakowanie zapasów jedzenia i picia. W boczne przedziały można zaladować spore zapasy. Wysokość skrzyni pozwala wstawić do niej pionowo nawet 1,5 litrowe butelki z wodą. Co więcej, gruby plastik skrzyni okazuje się całkiem niezłym izolatorem termicznym. Wstawione do niej schłodzone napoje, przez relatywnie długi czas pozostają przyjemnie chłodne.
Pudła Meiho Versus VS-3040 to bardzo sensowne pojemniki. Jakość wykonania jak to u Versus’a – jest doskonała.
Czy skrzynia ta ma jakieś wady? Oczywiście, że tak. Niemniej, nie są one dyskwalifikujące. Wymieniłbym dwie główne wady, które zauważyłem w toku całkiem długiej ich już eksploatacji. Pierwszą z nich są wyjmowane przegrody, które w mojej opinii siedzą w swoich gniazdach zbyt lekko. Przy wyciąganiu pudeł trzeba uważać by razem z pudłami nie wyciągnąć również wyżej wspomnianej przegrody.
Duże pudła z „Lidlówki” dają radę przy niewielkich i całkiem sporych przynętach.
Drugim minusem są sworznie zawiasów, które mają tendencję do samoistnego wysuwania się. Co jakiś czas trzeba je skontrolować i w razie potrzeby dopchnąć na swoje miejsce. Poza tymi dwiema drobnostkami żadnych większych wad nie widzę. Chyba, że jako wadę potraktujemy to, żeby w trakcie pływania ślizgiem, nie wykonywać zbyt gwałtownych zwrotów, bowiem skrzynia, nie będąc zamocowaną na stałe do podłogi pontonu, może się (wbrew wrażeniu nieograniczonej stabilności) po prostu wywrócić wraz z dosiadającym ją „Kozakiem”. To zaś w połączeniu z np. nie założeniem zrywki na nadgarstek, może się dla „Kozaka” zakończyć niekontrolowanym staniem się kolejną gwiazdą YouTube… Życie bywa brutalne, a na wodzie trzeba uważać.
Małe pudełka z „Lidlówki” też mają sens…
Pozostaje na koniec nam kwestia finansowa, a i tutaj sprawa wygląda bardzo dobrze. Aktualnie w marketach budowlanych można kupić takie skrzynie w cenie około 150zł za sztukę. Dla mnie? Bomba. To jeden z lepszych moich zakupów wędkarskich ostatnich lat, choć producent tych skrzyń, projektując je, zapewne nie miał nic takiego na myśli. To tylko kolejny dowód na to, żeby rozwiązań technicznych dedykowanych swoim zainteresowaniom i pasjom, nie szukać tylko w dedykowanych im sklepach i ofertach znanych marek. Podchodząc do problemów nieszablonowo i kreatywnie, można znaleźć świetne rozwiązania za niewielkie pieniądze. I tego Wam wszystkim moi drodzy życzę.
Pakowna, praktyczna i tania… i nie z wędkarskiego…
Seria wędek Seabed od chińskiego producenta PureLure, to kije dedykowane tzw. „Rock Fishing’owi”. Korzystając z promocji kupiłem Seabed’a w jednej wersji. Nim skończyłem jego testy dokupiłem drugiego. Dlaczego? Można się chyba domyśleć, że najwyraźniej wędki te zrobiły na mnie dobre wrażenie. W teście tym opiszę lżejszy z dwóch aktualnie posiadanych przeze mnie kijów z tej serii. Na moje oko, są to wędki, które zdecydowanie warto poznać…
PureLure Seabed S752L+
Zacznijmy może od tego, czym w ogóle jest ten cały Rock Fishing? Mówiąc krótko, jest to odmiana wędkarstwa morskiego, ukierunkowana na połów ryb rafowych (przeważnie raczej niewielkich). Łowienie to odbywa się przeważnie z brzegu (często skalistego, stąd nazwa techniki) i prowadzone jest przy pomocy dość szerokiego spectrum przynęt.
Szczupak na haku. Nieduży. Jakieś 60+…
Jakie wędki stosuje się do takiego łowienia? Kije te muszą połączyć w sobie kilka istotnych cech użytkowych. Wędki te muszą być jednocześnie na tyle finezyjne, by podać i poprowadzić relatywnie niewielkie i lekkie wabiki dedykowane niewielkim rozmiarom łowionych ryb. Z drugiej strony kije te muszą charakteryzować się posiadaniem dużego zapasu mocy, co wiąże się z tym, że ryby morskie, nawet te relatywnie niewielkie, potrafią być bardzo silne, a i ryzyko trafienia mocarnego przyłowu jest tutaj całkiem spore.
Dłuższy dolnik monocoque daje wędce balans i dobre oparcie dla dłoni tak przy rzutach, jak i holach ryb.
Wędki te muszą zapewniać bardzo dobre zasięgi rzutowe, rzecz bardzo istotną przy morskich połowach brzegowych. Powinny również posiadać czułość i ciętość odpowiednią do skutecznego łowienia metodą opadu.
Gdy wszystkie te wymagania zbierzemy do kupy, wygląd kijów z serii Seabed, staje się dla nas nieuniknioną konsekwencją tychże wymagań. Przyjrzyjmy się zatem modelowi S752L+ krok po kroku…
Fuji TVS
Wędka ta ma 226cm długości. Blank kija z jednej strony charakteryzuje się delikatnym, cieniutkim topem (1,3mm średnicy). Z drugiej, dolnik tego Seabed’a to już 9,2mm średnicy. Dolnik wykonano w technologii monocoque i jest on relatywnie dość długi. Taka konstrukcja wpływa na lepsze przenoszenie drgań przez tę wędkę i zapewnia dobry chwyt przy mocnych, dynamicznych rzutach, jak i przy holu silnych ryb. Nie bez znaczenia jest też wpływ tego dolnika na dobre wyważenie tej wędki, której ogólna masa jest niewielka. Producent deklaruje, że kij powinien ważyć 104g. Waga elektroniczna ujawnia, że opis producenta jest nie tyle dokładny, co przesadnie skromny. Kij realnie waży 98,8g. To ponad 5g mniej niż deklaruje producent. Brawo!
Waga ponad 5g niższa od deklarowanej.
Sam blank wykonano z carbonów o relatywnie wysokich modułach. Producent podaje, że zastosował do jego konstrukcji maty 36T (zamiennie w materiałach pojawia się tutaj carbon T1100G (!) ), oraz 40T. Całość wzmocniono efektownym krzyżowym oplotem i uzbrojono w 10 niewielkich przelotek firmy Fuji z serii Alconite, w ramkach typu K.
Fuji Alconite
Dolnik kija uzbrojono w uchwyt kołowrotka Fuji TVS. Całość prezentuje wysoki poziom jakości wykonania, a design tej wędki podoba mi się bardzo. Jest „charakterny” ale nieprzesadny i wygląda bardzo nowocześnie. To ładny, efektowny kij. Kij ten na sucho wydaje się bardzo szybki. Wędka dobrze leży w dłoni (antyfani TVS’a będą mieli inne zdanie…) i jest dobrze wyważona. Teraz pozostaje powiedzieć jak ten konstrukt sprawdza się w praktycznym działaniu. A jest o czym opowiadać…
TESTY UGIĘCIA:
Kij z jednej strony bardzo szybki, z drugiej progresywny. Udane połączenie mocy i finezji.
PureLure Seabed S752L+ w praktycznym użytkowaniu okazuje się delikatnym i progresywnym X-Fast’em. Wysokie moduły węgla, układ warstw w blanku i oploty robią tutaj swoje. Wędka jest z jednej strony bardzo szybka i piekielnie cięta. Z drugiej strony, pod rybami pracuje bardzo dobrze i świetnie je trzyma. Top wędki nie jest przesadnie spolegliwy, całość gnie się płynnie bez jakichkolwiek punktów przesztywnienia. Do tego dochodzi nam dolnik, który dysponuje zapasem mocy wystarczającym do spokojnego mierzenia się ze sporymi rybami. Taka charakterystyka tego blanku sprawia, że w kiju tym drzemie bardzo duży potencjał uniwersalności. Na wielkość tego potencjału składa się też kolejna cecha tej wędki – jej realny ciężar wyrzutowy.
Efektowne, wzmocnione dodatkowym carbonem połączenia składów.
Producent deklaruje CW tej wędki na zakres od 2 do 10g. Dołem, w zasadzie opis pokrywa się z rzeczywistością. W momencie zbliżania się do wartości 2,5g całkowitej masy przynęty, kij ten zaczyna się ruszać i rzucać. W miarę wzrostu masy zastosowanych wabików i w toku stosowania bardziej wymagających pod kątem prowadzenia ich rodzajów, wędka ta pokazuje swoje pazury. W przypadku przynęt miękkich i łowienia w opadzie, kij na spokojnie, na pełnym komforcie, ogarnia jeszcze wabiki ważące około 15g. Do tej wartości dysponujemy pełną dynamiką podbicia i zacięcia. Ale myliłby się ten, kto uznałby, że na ogarnięciu tematu gum i opadu, możliwości tego kija się kończą. W toku testów, miałem okazję kawał czasu twitch’ować tym kijem i muszę stwierdzić, że pomimo sporej w kontekście twitch’owania długości, tak kija, jak i samego dolnika, sprawuje się on przy tym po prostu doskonale. Niska waga, bardzo dobry balans i świetna charakterystyka części szczytowej, sprawiają, że kijem tym kapitalnie animuje się tak niewielkie twitche okoniowe w typie DUO Realis Rozante 63SP, jak i konstrukcje sporo większe w typie Megabass Vision Oneten Jr. mierzący przecież 98mm i ważący już 10,5g. Seabed zapewnia nam dynamiczne i bardzo przyjemne łowienie tego typu wabikami co, nie ukrywam, okazało się dla mnie lekkim zaskoczeniem.
Delikatny top wędki nie jest przesadnie spolegliwy, co sprawia, że kij dobrze radzi sobie z lekkim twitching’iem.
Wędka ta daje sobie radę również przy łowieniu na przynęty typu crank czyli wirówki, cykady czy wirujące ogony. Akcja tej wędki i bardzo udany balans pomiędzy finezją i zapasem mocy, czynią z niej prawdziwego multitoola, jeśli idzie o lekki spinning. Kij ten wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie. Mając za sobą wcześniejszy kontakt z Seabed’em S762L (który jest kijem o zdecydowanie innej charakterystyce i stanie się bohaterem jednego z najbliższych testów) nie spodziewałem się czegoś takiego. Pozytywnego obrazu całości dopełnia czułość tego kija, która stoi na bardzo dobrym poziomie, oraz świetne zasięgi rzutowe. Pod wszystkimi najważniejszymi względami, kij ten okazuje się wędką kompletną – pozbawioną jakichkolwiek znacząco słabszych punktów.
Efektowny z każdej strony…
W toku testów tej wędki przerobilem szerokie spectrum okoniowych technik połowu i kij ten sobie z nimi wszystkimi dobrze radził. Trafił mi się też dzień, gdy zostałem zmuszony do tego by, niechętne większym przynętom szczupaki, łowić w sposób celowy tą właśnie wędką, na niewielkie przynęty gumowe i woblerki twitchingowe, które były remedium na niewielką aktywność ryb. Łowiąc w ten sposób ,bardziej martwiłem się o wytrzymałość dedykowanej okoniowaniu plecionki i cieniutkich wolframów niż o całość kija. Zapas mocy w dolniku pozwala na sprawne hole całkiem sporych ryb. W rękach wprawnego spinningisty ten kij to bardzo skuteczne i uniwersalne narzędzie.
Logo w kształcie lisiej głowy zaczyna się jednoznacznie kojarzyć z ciekawymi produktami.
PureLure Seabed w opisywanej wersji, aktualnie jest wyceniany na srogie 850 złotych. Przy częstych u tego producenta promocjach na jego firmowym sklepie, można jednak wyrwać te kije w cenach bliskich okolicom 400 złotych. Kupienie takiej wędki za takie pieniądze, należy potraktować jak bogaty prezent od Świętego Mikołaja. Stosunek jakość-cena jest po prostu miażdżący. Zwykle staram się tonować mój entuzjazm w trakcie pisania testów, ale w tym przypadku, nie widzę sensu silenia się na powściągliwość. Seabed w tej wersji to po prostu świetny kij, za śmieszne pieniądze. Koniec i kropka! Dociera to do mnie tym dobitniej, że dzisiaj właśnie dotarł do mnie, kupiony na testy, popularny, mocno hajpowany kij, dostępny na naszym rynku za podobne pieniądze. I tak teraz siedzę sobie i patrzę na tę bidę, i zastanawiam się, czy mam ochotę tracić te rzadkie dla mnie dni nad wodą na testowanie tego czegoś… Cóż… Decyzja zapadła. Wyniki poznacie za czas jakiś…
Od teraz, jeżeli spodoba się Wam jakiś mój materiał, albo ogólnie najdzie Was ochota by wesprzeć moją skromną działalność, to możecie to w prosty sposób uczynić, stawiając mi wirtualną kawę.
Takie wsparcie doda mi nie tylko motywacji do dalszej pracy, ale może i zapewni chwilę finansowego oddechu potrzebną by częściej i więcej publikować. Sprzęt kosztuje, a ja nic od nikogo nie dostaję. Sam wybieram i kupuję sprzęt na testy, i dzięki temu mogę być niezależny, tak w swoich wyborach, jak i opiniach. Coś za coś…
Po ostatnich dwóch moich „przygodach” z okoniowymi kijami dostępnymi w budżecie ograniczonym do 200zł miałem, mówiąc bardzo delikatnie, lekkie poczucie niedosytu. Niby się przy tym nieźle bawiłem, ale, jakby to ująć?… Do pełnej frajdy było jednak ciut za daleko. Dlatego do testu CityLiner’a od Robinsona podchodziłem bardzo ostrożnie i bez przesadnego entuzjazmu. Co z tego wynikło? Jako, że niemalże rzutem na taśmę, przed końcem sezonu, znalazłem dobre okazje żeby go bardzo solidnie obłowić, teraz mogę się z pełną odpowiedzialnością za własne słowa o nim wypowiedzieć. Zapraszam do lektury.
Kij przyjeżdża do nas w budżetowym, szmatkowym pokrowcu charakterystycznym dla produktów z tej półki cenowej. To nie jest jednak istotne. Istotne jest to, co się w tym pokrowcu kryje, a Robinson, na pierwszy rzut oka, wygląda jak na kij za dwie stówki zaskakująco dobrze. Smukły, cienki, matowy blank o niewielkiej zbieżności (1,25mm średnicy przy przelotce szczytowej i 7,30mm przy dolniku) w dolnej części wzmocniony został krzyżowym oplotem i wygląda po prostu… dobrze. Dość krótki dolnik (Jak dla mnie mógłby być jeszcze o jakieś 3-4cm krótszy… Wiem… Czepiam się…) wykończono pianką EVA bardzo przyzwoitej gęstości i oryginalnym uchwytem kołowrotka od Fuji, a dokładniej modelem VSS.
Blank uzbrojono w 8 noname’owych ringów w ramkach typu K Slim i kolorze gunsmoke. Ringi wyglądają naprawdę OK jak na kij za dwie stówki. Ich montaż ma jednak swoje jasne i trochę ciemniejsze strony. Z jednej (tej ciemniejszej) strony przelotki gubią nieco linię (choć tragedii nie ma). Z drugiej (i to już ta jasna strona), omotki i ich lakierowania zrobiono tu zaskakująco przyzwoicie. Kij nie ocieka w tych miejscach lakierem co nie jest wcale takie oczywiste w wędkach z tej półki budżetowej. Za to też należy mu się duży plus.
Według producenta, blank zrobiono z carbonu o module 70 milionów PSI. Całość wygląda zdecydowanie lepiej niż kosztuje. Stylistyka kija jest przyjemna dla oka. Kij dobrze leży w ręce, jest dobrze wyważony i lekki. Producent deklaruje w katalogu jego masę na 92g. Realnie ten patyk okazuje się prawie 6 gramów lżejszy. Waga elektroniczna pokazała w jego przypadku 86,2g masy, a to już bardzo przyzwoity wynik.
I trudno się tutaj właściwie na tym etapie do czegoś przyczepić. W mojej opinii jedynie model wybranego na uzbrojenie uchwytu kołowrotka jest nie do końca najlepszym rozwiązaniem dla tego typu kija ale… do tego tematu wrócę później. Teraz przejdźmy do kwestii najistotniejszej. Jak Robinson CityLiner Perch Spin działa w praktyce?
Blank tej wędki, tak na sucho, jak i w praktycznym użytkowaniu, okazuje się dość delikatnym ale i zarazem dynamicznym medium-fastem. Z jednej strony nie leje nam się on przesadnie i pozwala pewnie wcinać ryby. Z drugiej strony pod niewielkimi już okoniami wędka ta wchodzi w głębsze ugięcia i kapitalnie trzyma zapięte za przysłowiową skórkę ryby.
CW kija zostało przez producenta opisane całkiem nieźle. Przy cieniutkich plecionkach łowiłem tym kijem skutecznie już najmniejszymi jaskółkami na niewielkich główeczkach, których całkowita masa schodziła do 2,2g. Górą można go delikatnie przeciążać. Okolice 9g to według mnie jakieś rozsądne maksimum. Do tego wszystkiego blank pozytywnie zaskakuje czułością. Jak na kij za dwie stówy i to w dodatku o niezbyt szybkiej akcji, jest pod tym względem bardzo dobrze. Powiem nawet, że zaskakująco dobrze… (Tak, wiem, powtarzam się…)
TESTY UGIĘCIA:
Do czego ten kij się nadaje najlepiej? Robinson CityLiner Perch Spin w wersji 2,5-7g to bardzo udany, budżetowy kij do lekkiego i niezbyt głębokiego łowienia okoni. Sprawi się on nam przede wszystkim bardzo dobrze przy łowieniu na lekkie jaskółki i inne niewielkie gumy w toni. To jest zdecydowanie jego żywioł, w którym pokazuje pełnię posiadanych zalet. Podobnie dobrze ogarnie on nam klasyczne okoniowe żelastwo w typie niewielkich wirówek i cykad. Przy jigowaniu sprawi nam się nieźle, pod warunkiem, że nie będziemy łowić zbyt głęboko i ciężko. Bowiem gdy tylko lekko przekroczymy granice jego możliwości w tej dziedzinie, bardzo szybko odczujemy potrzebę zastosowania szybszego kija, z mocniejszym kręgosłupem. Charakterystyka tego blanku nie zostawi nas bezbronnymi nawet wtedy, gdy będzie potrzeba połowić na niewielkie popperki, czy najmniejsze okoniowe twitch’e. W sposób oczywisty kij ten nie jest do tego stworzony, ale awaryjnie te lżejsze spośród nich jakoś uciągnie i poprowadzi.
Testowany Robinson CityLiner Perch Spin w opisywanej wersji okazał się dla mnie na koniec sezonu bardzo miłym testowym zaskoczeniem. Dla kogoś szukającego delikatnego patyka do uganiania się za letnimi okoniami w toni wodnej i mającego silne parcie na budżet, ta wędka to naprawdę sensowny wybór. Gdyby tak jeszcze skrócić mu o te trzy-cztery centymetry dolnik i może zamienić uchwyt typu VSS na uchwyt szkieletowy, który byłby i lżejszy, i zapewnił odrobinę lepszy kontakt dłoni wędkarza z blankiem … Ale nic. Wiem. Czepiam się. I bez tego mojego kombinowania to w sumie bardzo sensowny patyk.