Gumy od Westin’a to zwykle kawały solidnego „mięcha”. Materiał z którego są wykonane jest bardzo mocny, zapewniając im dużą trwałość i odporność na szczupacze zębiska. Gumy w większych rozmiarach tego producenta, to już zupełny konkret. Masywne i mięsiste wyglądają po prostu świetnie. Dlatego, kiedy Westin postanowił wypuścić na rynek jaskółkę, można się było spodziewać, że nie będzie to „filigranowa ptaszynka”. Poznajcie Westin Twin Teez.
Westinowe „jaskółeczki” zwane Twin Teez produkowane są w dwóch rozmiarach. Te mniejsze, małe wcale nie są i mierzą 15cm, ważąc przy tym 14g. Te większe to już naprawdę wyrośnięte „ptaszyska”. 20cm długości i 32g wagi muszą robić i robią wrażenie.
Gumy wykonano ze znanego z innych przynęt Westin’a doskonałej jakości silikonu. Są mięsiste, elastyczne i bardzo mocne. Producent oferuje je we wszystkich łownych kolorach ze swojej palety. W tej ofercie każdy powinien znaleźć coś co zadziała na jego wodzie. Mamy tu i stonowane naturale i agresywne firetiger’y. Jakość przynęt jest po prostu doskonała. Patrzy się na nie z przyjemnością.
W naszych warunkach, jaskółki w różnych rozmiarach, to przede wszystkim przynęty kojarzone z łowieniem okoni i sandaczy. Przynęty Westin’a mogą co poniektórych spinningistów wprawić jednak w pewne zakłopotanie. O ile mniejsze Twin Teez’y można spokojnie jeszcze uznać za pełnoprawną rozmiarowo, choć sporą przynętę sandaczową, o tyle „dwudziestka” to już taki kawał gumiszcza, że tylko nieliczni z pełną świadomością sięgną po nią by zapolować na mętnookie drapieżniki.
W sumie jest to zrozumiałe. Z jednej strony łowienie sandaczy, kojarzy się u nas ze zdecydowanie mniejszymi przynętami. Z drugiej strony, fatalny stan pogłowia tych ryb, zwłaszcza tych okazowych, tłumaczy to smutne zjawisko. W związku z tym, że zdecydowana większość złowionych ryb tego gatunku dostaje u nas od razu w przysłowiowy „beret” i ląduje na talerzu, jesteśmy skazani na większości łowisk, na łowienie sandaczy nielicznych i niewielkich, a do takich łowów dwudziestocentymetrowych gum się po prostu nie stosuje. Nie inaczej jest i w mojej okolicy. Sandaczowych rajów tutaj po prostu nie ma. Nie zmienia to jednak faktu, że moim zdaniem Twin Teez w obu rozmiarach to przynęta, w pewnych warunkach bardzo skuteczna. Tyle, że ja, używam jej głównie do łowienia szczupaków…
Lata temu przekonałem się, że zdarzają się dni, gdy jaskółki biją skutecznością wszystkie inne szczupakowe wabiki. Świadome szukanie kaczodziobych przy użyciu tego typu przynęt zaczęło się u mnie od 13’o centymetrowych jaskółek Mikado, które swego czasu regularnie dawały mi szczupaki w miejscach gdzie szukałem sandaczy i grubych okoni. Potem, w dniach gdy szczupaki nie reagowały na typowe dla nich przynęty, śmielej już sięgałem po jaskółki w stricte szczupakowych miejscówkach i niejednokrotnie przynosiło mi to całkiem dobre efekty.
Westin Twin Teez w obu rozmiarach od razu wpadł mi w oko jako potencjalnie doskonały wabik do jaskółkowego wabienia szczupaków. W roli tej guma też nie zawodzi. Używam jej na dwa główne sposoby. Pierwszy z nich to typowe dla jaskółek łowienie w opadzie. W ten sposób, w dniach gdy zębate tylko trącają lub odprowadzają bardziej ruchliwe przynęty, obławiam nimi przybrzeżne spady, stoki górek podwodnych lub granicę wyznaczoną przez roślinność wynurzoną. Niemrawa, pozbawiona akcji jaskółka potrafi wtedy czasami zdziałać cuda.
Drugim sposobem w jaki wykorzystuję ten wabik, zwłaszcza w większym, dwudziestocentymetrowym rozmiarze, to prowadzenie tych gum na płytkiej wodzie techniką zbliżoną do jerkowania. Przy takim łowieniu gumę trzeba oczywiście zbroić bardzo lekko i dozbrajać ją w sposób, który sugeruje też producent. Oprócz główki jigowej trzeba jej zafundować dozbrojkę z niewielkiej ale mocnej kotwiczki, montowanej w tylnej części gumy na jej grzbietowej stronie. Tak uzbrojona i prowadzona jaskółka przy podszarpywaniach odjeżdża lekko na boki i podchodząc w stronę powierzchni wywraca się brzuchem do góry skutecznie prowokując szczupaki do ataku. Dodatkowym atutem tej gumy przy takim uzbrojeniu, jest to, że bardzo elastyczny ogon jaskółki przy uderzeniu szczupaka od tyłu, bez większych oporów się „składa” zwiększając prawdopodobieństwo skutecznego zacięcia ryby. Dzieje się tak nawet w przypadku brań zaskakująco małych szczupaków. Taką funkcjonalność tejże gumy reklamuje w swoich filmach promocyjnych również producent i to rzeczywiście działa.
Czas na krótkie podsumowanie. Westin Twin Teez to bardzo dobra, świetnie wykonana i łowna przynęta. Sprawdzi się dobrze przy łowieniu grubych sandaczy. Ja osobiście z powodzeniem i w sposób jak najbardziej zamierzony łowię na nią szczupaki, tak na płytkiej jak i głębokiej wodzie. Guma ta nie jest też szczególnie droga. Mniejszą można dostać już w okolicach siedmiu złotych. Do dużo większej „dwudziestki” trzeba dopłacić niewiele, bo tylko dwa złote. Za te pieniądze otrzymujemy przynętę nie tylko łowną ale i bardzo trwałą, co przy łowieniu szczupaków ma przecież niebagatelne znaczenie. Jeżeli ktoś do tej pory nie próbował jerkowania jaskółką na płytkiej wodzie, to Twin Teez do takiego łowienia jest świetny. Polecam spróbować. Czasami można się nieźle zdziwić.
Niżej linki do przyklejanych atrap oczu na sprawdzonych sklepach na Aliexpress:
Moja znajomość z modelem Slim Shad, jak w zasadzie ogólnie z ukraińską marką Intech, zaczęła się parę lat temu w dość przypadkowy sposób. Startując na jakichś zawodach, na których swoją drogą, z tego co pamiętam wiele nie uwalczyłem, dostałem w pakiecie prezentów „na pocieszenie” woreczek z miksem nieznanych mi gum, w generalnie niewielkich rozmiarach.
Kilka z nich uznałem za potencjalnie użyteczne i wrzuciłem w pudło z „mieszanką drugoliniową”, do której sięgam czasami w chwilach gdy łowię na łowiskach gdzie bardzo łatwo o zaczepy. Wrzuciłem i zapomniałem o nich. To jednak, jak się pewnie domyślacie, dopiero początek historii…
Po jakimś czasie, szperając w tymże pudle, w poszukiwaniu gumy, która pomoże ożywić martwą tego dnia wodę, moja ręka zatrzymała się na wściekle różowej, niewielkiej gumce. Podśmiewując się w duchu z kucykowo-jednorożcowego ubarwienia tejże przynęty, uzbroiłem ją lekko i zacząłem obrzucać skraj kapelonów na płytkiej wodzie. No i się zaczęło…
Tego dnia gumka otworzyła mi wcześniej bezrybną wodę dając dwa zębate i kilka brań. Parę dni póżniej ratowała mi tyłek na zawodach. Wreszcie tydzień później regularnie dawała mi ryby na kilkudniowym wyjeździe. Za każdym razem były to szczupaki, mimo tego, że gumka była raczej w okoniowym rozmiarze. Wreszcie jednak tajemnicza, różowa przynęta zakończyła swój intensywny żywot, pocięta tak, jakby od zmierzchu do świtu pastwił się nad nią Freddy Krueger. I wtedy pojawiła się zagwozdka. Co to właściwie było? Torebka, w której do mnie przywędrowała, dawno już wylądowała w kuble na odpady plastikowe, a nazwy nie pamiętałem. Jestem jednak bardzo dobrym i upartym researcherem. Zawziąłem się by ją odnaleźć i…
I wstępne przeglądanie oferty znanych mi firm wędkarskich nie przyniosło rozwiązania zagadki. Dopiero żmudne przepatrywanie, punkt po punkcie, całości gumowej oferty na najpopularniejszym u nas portalu aukcyjnym, doprowadziło mnie w końcu do celu. I tak do mojego arsenału trafiło kilka kolorów Intech Slim Shad’ów w rozmiarze 3’3 cala (8cm). Na czele oczywiście z tym wściekle różowym…
Slim Shad to dość smukła gumka z charakterystycznym, „dzielonym” korpusem. Jej kształt może się kojarzyć z kilkoma innymi przynętami na naszym rynku. Intech produkuje ją w czterech podstawowych rozmiarach: 2,5 cala (6cm), 3,3 cala (8cm), 4 cale (10cm) i 5 cali (12,5cm). Paleta kolorystyczna składa się z dwudziestu możliwych opcji. Mamy tam wersje jedno lub dwubarwne, jak też wersje z „pieprzem” czy brokatem. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Są i szaro-bure naturale. Jest biel czy fiolet. Są też jaskrawe żółcie czy seledyny.
Guma jest zrobiona z relatywnie twardego silikonu, co tłumaczy jej sporą żywotność. Slim Shad ma wycięcia na hak offsetowy, oraz według informacji producenta, guma jest wzbogacona o atraktor i sól, zamkniętą w strukturze materiału, z którego ją wykonano. Wyjęte z opakowania przynęty są śliskie i mają dość specyficzny, słodkawy zapach, który nie przypomina rybno-kalmaro-krewetkowego smrodu Keitech’ów czy Lucky John’ów. Twardawy silikon ma sporą pamięć kształtu. Powyginane w opakowaniu ogonki przynęt, relatywnie dość łatwo trwale się odkształcają. Można by to uznać pewnie za wadę, gdyby nie to, że mimo tych zniekształceń, gumy pracują bez zarzutu już przy najwolniejszym prowadzeniu i najlżejszych obciążeniach. Dlaczego tak się dzieje? Ano dlatego, że w celu zniwelowania wpływu twardszego materiału o sporej gęstości na pracę przynęty, Slim Shady wyposażono w bardzo cieniutką część ogonową.
To przekłada się właśnie na to, że przynęta działa od razu po wpadnięciu do wody. Świetnie, choć drobno, zamiata ogonkiem tak przy prowadzeniu jednostajnym jak i w opadzie. Do tego, materiał z którego wykonany został ten wabik, mimo swej cienkości w części ogonowej, okazuje się zadziwiająco odporny na oderwanie od reszty przynęty. Gumy te żyją dłużej, niż można by się spodziewać po wstępnych ich oględzinach.
Oczywiście, w związku z tym, że cudów nie ma, to i liczyć na nie raczej nie należy. Nie jest tak, że Slim Shad’y są cudowną przynętą, która łowi zawsze i wszędzie. Dlatego też nie wyparły one innych gum z mojej szczupakowej czołówki, choć przyznać muszę, że miały u mnie swoje dni chwały i nadal stanowią uzupełnienie mojego arsenału. Niemniej, to całkiem dobre wabiki, o zadziwiającej czasami skuteczności, dostępne u nas w nierujnującej budżetu cenie. Za paczkę 7 sztuk gum w rozmiarze 3,3 cala trzeba zapłacić aktualnie 17,5zł. Za 5 sztuk największych, pięciocalówek – 27 złotych. To, w mojej opinii, przeciętna cena jak za gumy tej jakości. Najmniejsze sprawdzą się przy łowieniu okoni. Większe zrobią robotę tak przy sandaczach, jak i (co się dobitnie okazało) przy łowieniu szczupaków. Po opisywanym przeze mnie wcześniej fluorocarbonie, tak i te gumy są kolejnym przykładem na to, że Ukraińcy robią dobrą robotę.
Trochę to trwało, wiele rzeczy zupełnie dla mnie nowych musiałem się nauczyć (i uczę się dalej… 😉 ), ale wreszcie ruszam też i z kanałem video na YouTube. Będę tam sukcesywnie wrzucał materiały związane z testowanym na stronie Tanispinning.pl sprzętem spinningowym i castingowym. Mam też sporo innych pomysłów na materiały video, które będę starał się stopniowo wprowadzać w życie, na tyle, na ile oczywiście pozwoli mi dostępny na te zajęcie czas.
Tymczasem na kanale dostępny już pierwszy materiał poświęcony Kyorim’owi Carza III CRS-632L. Zapraszam do oglądania. Będę wdzięczny za polubienia i subskrypcje. Nowy sprzęt do nagrań już w drodze, doświadczenie rośnie, będę systematycznie pracował nad tym by poprawiać jakość mojego video, tak pod kątem technicznym jak i merytorycznym. Bądźcie czujni. Będzie się działo. 🙂
Jerki wciąż cieszą się u nas sporą popularnością. Oczywiście daleko im pod tym względem do najchętniej stosowanych u nas przy połowie szczupaków przynęt gumowych, niemniej każdy szanujący się producent woblerów nastawionych na połów zębatych, ma jakieś bezsterowce w swojej ofercie. Ceny jerków renomowanych producentów szybują wysoko, stąd ból towarzyszący urwaniu bądź odstrzeleniu takowego jest proporcjonalny do tejże ceny. Z drugiej strony mamy produkty takie jak Kenart Dancer. Niedrogie. Czy warte jednak uwagi? Zapraszam do lektury testu tych przynęt.
Kenart od lat okupuje swoimi woblerami budżetowy segment naszego rynku. Jak każde, mają one swoich zwolenników i przeciwników. Osobiście miałem trochę do czynienia z ich „kleniowo-jaziową” produkcją i raczej jej unikam. Za bardzo kojarzy mi się ona z regularnie wypadającymi sterami i ogólnie niezadowalającą trwałością. Inaczej ma się sprawa z jerkami ich produkcji, a konkretnie modelem Dancer. Tych, zawsze kilka sztuk w pudełku mam… Mam też ku temu powody, ale po kolei…
Ten klasyczny, pozbawiony jakichkolwiek grzechotek czy innych udziwnień jerk, który już na pierwszy rzut oka swoim kształtem przypomina nam Salmo Slider’a, produkowany jest w dwóch popularnych u nas rozmiarach – 7 i 10cm. Występuje jedynie w wersji tonącej, w kilku zaledwie schematach malowania. Niby szału w kwestii wyboru ni ma, ale jak się dobrze przyjrzeć, to… To wszystko to, co tak naprawdę do podstawowego, szczupakowego jerkowania jest nam potrzebne, w tej skromnej ofercie jednak dostajemy. Według danych producenta Dancer w mniejszym rozmiarze powinien ważyć 22g. Większy zaś opisywany jest na 35g. O ile waga „malucha” przeważnie pokrywa się z deklaracjami producenta, o tyle „dziesiątka” zwykle waży ciut powyżej 40g, co należy brać pod uwagę, żeby nie przeliczyć się z możliwościami wyrzutowymi wędki.
Przy wstępnych oględzinach Kenart Dancer wygląda… Tanio. Tak uzbrojenie, jak i wykończenie, zdecydowanie nie dają nam poczucia obcowania ze sprzętem wysokopółkowym. Największe obawy budzi jakość powłoki lakierniczej. Sprawia ona wrażenie bardzo cienkiej i delikatnej.
Jak ten jerk sprawuje się w praktyce? Uwierzcie mi, że wyśmienicie. Już przy delikatnych podciągnięciach świetnie odjeżdża na boki, a w opadzie pięknie lusterkuje. Nie ukrywam, że zdecydowanie bardziej cenię sobie wersję dziesięciocentymetrową. Łatwiej ją moim zdaniem prowadzić i w razie potrzeby sprowadzić ciut głębiej niż małą „siódemkę”. Mam też na nią lepsze efekty. Generalnie, omawiając temat akcji i prowadzenia Kenarta Dancer’a, trzeba zwrócić uwagę, na to, że przynęta ta najlepiej sprawuje się na bardzo płytkiej wodzie. Nawet cięższa „dziesiątka” ma bowiem przy podszarpywaniu tendencje do szybkiego wychodzenia ku powierzchni wody i tę właściwość można skutecznie wykorzystać.
Ten jerk aż się prosi, by poprowadzić go krótkimi, szybkimi pociągnięciami, które wprowadzają go w hipnotyzujący dla drapieżnika taniec. Co jakiś czas podprowadzam go też wtedy kilkoma szybszymi ruchami pod samą powierzchnię wody, i z tej pozycji pozwalam na kilkusekundowy, kolebiący opad. Prowadzony w ten sposób Dancer robi bardzo dobrą robotę. To łowny, skuteczny wabik o świetnej akcji. Do tego można go prowadzić relatywnie niezbyt mocnym zestawem. Niepotrzebna nam tutaj specjalizowana, mocna jerkówka. W zasadzie, każdy kij obsługujący cięższe woblery twitchingowe, świetnie nam się nada do obsługi tej przynęty.
Żeby nie było różowo, Dancer ma też wady. O ile zastosowane w nim kotwice, zwykle można uznać za wystarczające, o tyle powłoka lakiernicza, która od początku wygląda nam bardzo słabowato, okazuje się niestety taką w swej istocie być. Na jej powierzchni szybko pojawiają się rysy i uszkodzenia, do których niekoniecznie potrzebne są szczupacze zębiska. Dancerowi do szybkiego łapania kolejnych „blizn” wystarczają pudełkowe, niewielkie obcierki.
Ile Kenart Dancer kosztuje? Kiedyś przynęty te były uderzająco tanie. „Dziesiątki” można było czas temu kupić nawet za okolice 20 złotych. Aktualnie niestety już tak tanio nie jest. W tej chwili, za takiego jerka trzeba zapłacić około 28 złotych, co pozycjonuje go cenowo, na równi z jerkami np. Dorado. Patrząc jednak ogólnie na ceny jerkowej konkurencji, Dancer nadal pozostaje w mojej opinii niedrogą i atrakcyjną ofertą. Świetna akcja i łowność tego bezsterowca pozwalają przymykać oko na jego wady. Jeśli lubi się łowienie na jerki, to Dancera po prostu warto mieć.
Ktokolwiek czytał nowy test Kyorim’a Carza III CRS-722ML, ten zauważył zapewne zdjęcia z testów ugięcia tej wędki. Informuję Was, że od tego testu poczynając, każda kolejna testowana wędka będzie im obligatoryjnie poddawana, a ich fotograficzna dokumentacja będzie zamieszczana przeze mnie w teście dla Waszego wglądu. Być może, pomoże to niektórym z Was podjąć słuszną decyzję o zakupie, bądź wręcz przeciwnie – o odpuszczeniu sobie, kupna jakiegoś kija.
Obciążenia jakim poddawane są wędki w trakcie tych testów, są precyzyjnie dozowane dzięki stosowanym przeze mnie odważnikom. Wartości obciążeń będę podawał w gramach i uncjach dla Waszej większej wygody. Ponadto stopniowo będę uzupełniał dostępne już na stronie testy, o foty ugięć. W sposób oczywisty zrobię to tylko w przypadku kijów, które jeszcze posiadam, bądź do których mam dostęp. Bardzo chciałbym mieć wszystkie fajne wędki świata, ale realia są takie, że muszę kije sprzedawać, by zdobyć fundusze na testy kolejnych, więc liczę na zrozumienie, że z pewnymi opisywanymi tutaj wędkami może być już problem. 😉
Dzisiaj uzupełniłem o zdjęcia ugięć testy następujących kijów:
Wszystkich, którzy zauważyli moją nieco mniejszą aktywność we wrzucaniu nowych tekstów w ostatnim czasie, uspokajam, że absolutnie nie mam zamiaru sobie odpuszczać. 😉 Po prostu, oprócz wynikających z prozy życia licznych obowiązków, mam sporo dodatkowej pracy, której efekty zobaczycie już wkrótce… Trzymajcie rękę na pulsie. O wszystkim nie omieszkam Was informować. 🙂
Jak do tej pory, wszystkie wędki Kyorim z serii Carza III, które trafiały w moje ręce, okazywały się kijami szybkimi. Do tego, te naprawdę szybkie blanki, zapewniały zdecydowanie ponadprzeciętną progresywność. Model CRS-722ML na tym tle zdaje się nieco wyróżniać. Subiektywnie kij wydaje się nieco szybszy niż jego kumple z serii. Na co to się przekłada? Do czego ten kij się nada najlepiej? Zapraszam do lektury testu tego bardzo ciekawego sprzętu.
Wędka swoim designem i wykonaniem nie odstaje od innych produktów z serii. Kolorystyka, zastosowane materiały i komponenty są w sposób naturalny wspólne dla wszystkich wędek z linii Carza III. W porównaniu do testowanych przeze mnie wcześniej modeli CRS-632L, CRS-662M i CRC-662M, 722’ka jest kijem dłuższym. Mierzy 2,18m długości. Przy większej długości wędziska, producent konsekwentnie jednak zastosował relatywnie krótki, dzielony dolnik, uzbrojony we wspólny dla wszystkich spinningowych kijów z serii Carza III uchwyt kołowrotka Fuji VSS i wykończony dobrej klasy korkiem. Ergonomia chwytu jest doskonała, a wyważenie kija nie wzbudza zastrzeżeń. Po przykręceniu do niego kołowrotka w rozmiarze 2500-3000 o masie 240-260g całość leży w ręce po prostu świetnie.
Blank o umiarkowanej zbieżności uzbrojono w 9 ringów Fuji Alconite w smukłych ramkach typu K. Całość wykonana jest na bardzo dobrym poziomie, do którego Kyorim konsekwentnie nas przyzwyczaja.
Kij na sucho wydaje się bardzo szybki. Tradycyjnie też dla tej serii, zdaje się mocniejszy niż sugeruje opis na blanku i zarazem bardzo lekki. Może nie jest to zapowiadane przez producenta 106g, ale realnie zważone niecałe 113g to też świetny wynik, zwłaszcza w kontekście realnej mocy tej wędki.
A moc ta jest całkiem konkretna. Już patrząc na średnicę dolnika i całego blanku, od razu można zacząć podejrzewać że katalogowy opis CW na poziomie 5-18g to wyraz przesadnej skromności. W trakcie użytkowania tej wędki podejrzenia te bardzo szybko zamieniają się w pewność. Gdyby chcieć zasugerować rzeczywiste możliwości tego kija, to na blanku powinno się moim zdaniem znaleźć jakieś 10-35g. W tym zakresie ten bardzo szybki kij pracuje optymalnie. Nieco większa szybkość blanku w porównaniu do innych znanych mi kijów z tej serii, predestynuje tę wędkę w większym stopniu do łowienia sandaczy na przynęty miękkie. Oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie, by lubiący szybkie wędki, ogarnięci spinningiści, z powodzeniem łowili tym kijem na gumy również szczupaki, bo kij ten nie jest w żadnym wypadku jakąś sztywną pałą i z takim łowieniem również sobie świetnie poradzi. Blank tego Kyorim’a ciągle zapewnia dobrą progresywność, charakterystyczną dla całej serii Carza III.
Dzięki swojej szybkości, kij ten sprawdzi się też bardzo dobrze w szczupakowym średnim i cięższym twitchingu, o ile tylko wędkarzowi nie będzie przeszkadzać długość tej wędki, zbliżająca się do 220cm. Precyzyjnym, finezyjnym zabawom z przynętami gumowymi jak i z woblerami twitchingowymi, sprzyja tak niska waga tego wędziska, jak i relatywnie krótki, bardzo poręczny dolnik, który ewidentnie nie został dobrany do tego kija w sposób przypadkowy. Spece z Kyorim’a dobrze wiedzą co robią, tworząc bardzo przemyślane projekty. Ten kij zaś jest tego kolejnym potwierdzeniem.
Kyorim CRS-722ML – Krzywe ugięć
Ogólny, pozytywny obraz tego kija dopełnia odpowiednia czułość blanku i mocny dolnik. Ta wędka nie przestraszy się szczupaka czy sandacza w żadnym rozmiarze. Najpierw błyskawicznie przekaże informację o braniu wędkarzowi. Przy zacięciu pewnie da zębatemu draniowi po pysku, a potem zapewni pełną kontrolę w trakcie holu. Ten szybki, twardy typ tak po prostu ma i mi się to w tej wędce bardzo podoba.
Na koniec zostaje nieśmiertelne pytanie o koszt nabycia tego sprzętu. Ten model to akurat jeden z najdroższych kijów w serii. Aktualnie sam kij kosztuje w okolicach 580 złotych z darmową wysyłką z magazynu Kyorim we Włoszech. Cena ta moim zdaniem nie jest wygórowana. Za te pieniądze dostajemy naprawdę klasowy, bardzo lekki i dobrze uzbrojony w Fuji kij, o wysokich walorach użytkowych. W razie jakichkolwiek problemów polecam odezwać się do sprzedawcy i poprosić o pomoc w ich rozwiązaniu. W fabrycznym sklepie Kyorim’a można sporo dogadać i załatwić. Obsługa klienta stoi tutaj na wysokim poziomie. Niezmiennie zachęcam też do polowania na promocje i okazje na Aliexpress, dzięki którym można czasami sporo zaoszczędzić. Wracając zaś jeszcze ostatni raz do tego Kyorim’a… Cóż… Carza III CRS-722ML to naprawdę kawał świetnej wędki. Naprawdę zacny kij, z bardzo zacnej serii. Takie moje skromne zdanie.
Kyorim Carza III CRS-722ML na oficjalnym sklepie producenta:
Na cykady łowię od lat. Nie jestem w stanie powiedzieć ile mam cykad, ale jest ich tyle, że skutecznie zniechęca mnie to do podjęcia się trudu ich policzenia. Przerabiałem różne modele, różnych producentów, poczynając od polskiego rękodzieła, przez szeroko znane marki, a na wynalazkach z Aliexpress kończąc. W tym teście opiszę Wam trzy moje ulubione modele, które ewidentnie zdominowały moje cykadowe „pudełeczko”. Postaram się też zarysować Wam techniki łowienia, które sprawdzają mi się na moich łowiskach. Zapraszam do lektury.
Żeby nie przedłużać i nie silić się na budowanie sztucznego napięcia, oświadczam od razu, że wszystkie trzy moje ulubione modele cykad, to produkty, znanej pewnie większości wędkarzy, polskiej firmy Spinmad. W mojej opinii jakość tych przynęt, ich skuteczność i wreszcie stosunek tych cech do ich ceny jest najlepszą znaną mi propozycją na rynku. Nim skupię się na poszczególnych modelach, wskażę największe plusy wspólne dla wszystkich cykad od Spinmad’a, które sprawiają, że tak je sobie cenię.
Po pierwsze, jakość użytych materiałów i wykonania… Cykady tego producenta, produkowane są z mocnej i co ważne sprężystej, a przez to odpornej na odkształcenia blachy, co w przypadku przynęt innych producentów wcale nie jest takie oczywiste. Powłoki malarskie są dobrej jakości i trwałe, same malowania zaś są atrakcyjne i skuteczne. Generalnie cykady te to sprzęt trudny do zajeżdżenia.
Po drugie, zbrojenie… Zastosowane przez producenta kotwiczki są same w sobie akceptowalnej jakości. Kiedyś były gorsze. Aktualnie montowane są całkiem niezłe. Z całą pewnością natomiast są one doskonale dobrane rozmiarowo i w przeciwieństwie do najpopularniejszych konkurentów, nawet niewielkie modele Spinmad’ów zbrojone są w zestaw dwóch kotwic. W mojej opinii daje im to większą „chwytność”. Puste pobicia zdarzają się rzadko. Co do zbrojenia cykad, mam też swoją opinię, na temat „fachowców”, którzy radzą zakładać przednią, podwójną kotwiczkę odwrotnie niż robi to producent, czyli grotami do dołu (co ma rzekomo zwiększyć ich chwytność). Otóż w mojej opinii producent zdecydowanie lepiej wie co robi niż rzeczeni „fachowcy”. Prowadzona cykada nie przemieszcza się w wodzie w pozycji poziomej, ale pochylona do przodu często pod kątem nawet okolic 60 stopni. Dodajmy do tego fakt, że wodne drapieżniki przeważnie atakują swoje ofiary od dołu i powinno zacząć nam świtać. Dla tych, którym nie zaświtało, podam statystykę. Średnio osiem, na dziesięć złowionych przeze mnie na cykady okoni, zapięta jest nie za tylną ale właśnie za przednią, podwójną kotwiczkę, która wbita jest w górną szczękę ryby. Odwracanie jej nie ma za wiele sensu…
Po trzecie akcja/strojenie… Kształt, wyważenie i umiejscowienie otworów służących do podczepienia cykad Spinmad’a daje relatywnie duże możliwości regulacyjne. W zależności od wyboru punktu zaczepienia, akcja cykad, czyli przede wszystkim amplituda ich drgań, zmienia się bardzo istotnie. Ta sama przynęta może pracować albo bardzo drobno, albo bardzo szeroko i agresywnie. Nie każdy produkt konkurencji zapewnia możliwości tak dużej zmiany parametrów pracy przynęty.
Po czwarte cena… Spinmad wycenia swoje produkty bardzo rozsądnie. Tańsze produkty nie dorównują ich jakości i skuteczności. Droższe przeważnie również nie… Takie moje zdanie.
Trzy podstawowe modele cykad, których używam najczęściej to 5-ciogramowy model Amazonka, 9-ciogramowy model Hart i 2,5 gramowa Uklejka. Każdy z tych modeli posiadam w wielu kolorach co częstokroć procentuje. Mimo tego, że mam swoje typy pierwszego wyboru, to co jakiś czas okazuje się, że na łowisku najlepiej danego dnia gra kolor, który przez większość roku leży w pudle. Każdego z tych modeli używam w określonych okolicznościach, w których moim zdaniem sprawują się one najlepiej. Omówię je poniżej.
Spinmad Amazonka to pięciogramowa cykada (waga ważonych egzemplarzy oscyluje od 5,1 do 5,8g), będąca moim pierwszym i podstawowym wyborem przy łowieniu na cykady okoni. Jej wielkość i waga jest optymalna do łowienia tych ryb raczej na niewielkich i średnich głębokościach i umożliwia obsłużenie tej przynęty zdecydowaną większością okoniowych kijów. W zależności od aktywności ryb i okoliczności używam tej cykady na kilka głównych sposobów, niemniej zwykle zaczynam od zaczepienia cykady na ostatnim otworze montażowym zapewniającym najszerszą pracę. Dopiero przy dłuższym braku efektów sprawdzam skuteczność innych opcji.
– W przypadku ryb aktywnie żerujących w powierzchniowych warstwach wody na ławicach drobnicy, często sprawdza się bardzo szybkie, agresywne prowadzenie przynęty przy powierzchni, na obrzeżach ławicy, albo nieco dalej od niej. Zaraz po wpadnięciu jej do wody zaczynam bardzo szybkie kilkusekundowe zwijanie, po czym następuje pół-jednosekundowa pauza i ponownie szybki odjazd. Mocne i pewne uderzenia zwykle następują w krótkim momencie zatrzymania przynęty w toni wodnej. Taka samotna, rozpaczliwie próbująca wrócić do ławicy, przerażona rybka, stanowi dla czających się dookoła garbów, trudną do odparcia pokusę.
– Gdy to nie działa, szukam ryb w toni, prowadząc je skokami raz głębiej, raz płycej, zaczynając od górnych warstw wody i stopniowo obławiając je głębiej. Próbuję różnego tempa prowadzenia i dłuższych czy krótszych momentów opadu.
– O ile dno nie jest pokryte roślinnością, można próbować je opukiwać cykadą, próbując typowego podbicia i opadu. Brania w takich okolicznościach następują wkrótce po poderwaniu przynęty z dna, albo w momencie opadu.
– Czasami najskuteczniejsze okazuje się jednostajne zwijanie przynęty prowadzonej w pół wody lub w pobliżu dna, na skraju roślinności czy nad kantami górek podwodnych lub na rantach spadów przy brzegu. Łowienie cykadami to ciągłe eksperymentowanie, dużo bardziej skomplikowane niż się wielu wydaje.
Spinmad Uklejka to 2,5 gramowa (realna waga oscyluje od 2,5 do 3,0g), maleńka cykada, która ma u mnie kilka zastosowań.
Po pierwsze, może służyć, jako awaryjne rozwiązanie na okonie, gdy te z jakichś powodów szukają mniejszych ofiar niż Amazonka. Czasami zdarza się, że to maleństwo pasuje im bardziej.
Po drugie, cykada ta to bardzo skuteczna przynęta na rzeczne klenie i jazie. Dobrze pracuje ściągana w różny sposób względem prądu wody, i co najważniejsze, przy stosunkowo niedużym uciągu dobrze pracuje też na przytrzymaniu. To pozwala skutecznie obławiać nią różnego rodzaju dołki i rynny, w których możemy ją zatrzymać na dłuższy czas, dając leniwej rybie więcej czasu na podjęcie decyzji o ataku.
Po trzecie, Uklejka to cykada, w którą regularnie biją wzdręgi, płocie i inne mniej spinningowe gatunki. Miłośnikom ultralekkiego nękania białorybu polecam wypróbowanie tej przynęty na swoich łowiskach.
Spinmad Hart to 9-ciogramowa cykada (realnie zważone mieszczą się w przedziale od 9,0 do 9,7g), którą z pełnym rozmysłem mimo niewielkich rozmiarów stosuję jako przynętę na szczupaki. Ustawiona na najszerszej pracy służy mi do obławiania trzy-czterometrowych blatów i łąk podwodnych, na których spodziewam się tych drapieżników. Prowadzona niezbyt szybko, jednostajnie, bądź łagodnymi skokami, regularnie prowokuje do ataków szczupaki w każdym rozmiarze. Dodatkową premią w takich miejscach są oczywiście spore okoniowe przyłowy, dla których dziewiątka stanowi również atrakcyjny cel.
Mimo, że cykady nie są łatwymi przynętami do łowienia nimi w roślinności wodnej (poprzez swoją dużą „czepliwość” i szybki opad) czasami łowienie nimi w takich miejscach potrafi odczarować martwą z pozoru wodę. Zdarzało mi się, że szczupaki ignorujące całkowicie inne przynęty, w podrzucane cykady waliły pewnie i zdecydowanie. Niemniej jest to łowienie wymagające. Przynęty trzeba prowadzić szybko i tak manewrować wysoko podniesioną szczytówką, by kluczyć pośród widocznej roślinności minimalizując ilość nieuchronnych zaczepów. Cóż, wielokrotnie zdarzało mi się, że takie kombinowanie, okraszone niestety regularnym ściąganiem zielska z haków wraz z towarzyszącym temu charakterystycznym „spinningowym słownictwem”, po prostu się z wędkarskiego punktu widzenia opłacało. Łowienie to, jakby nie było frustrujące i upierdliwe, przekładało się na wyniki, a o to przecież summa summarum w tym wszystkim chodzi.
Hart wreszcie, to przynęta, która pozwala nam też łowić okonie na większych głębokościach i na wodach płynących o większym uciągu niż umożliwia nam to lżejsza Amazonka. Sama technika połowu pozostaje wtedy jednak podobna jak przy zastosowaniu jej mniejszej i lżejszej odpowiedniczki.
Jakie wędziska sprawdzają się przy łowieniu cykadami? Nie są to przynęty szczególnie wymagające pod tym względem. Osobiście unikam jednak do takich zastosowań kijów o bardzo szybkiej akcji, ze szczególnym uwzględnieniem wklejanek. Przynęty prowadzone skokami na takich wędkach nie pracują moim zdaniem optymalnie, a ryby mają tendencje do odbijania się od przynęt. Optymalne są dopasowane pod względem obsługiwanego CW tubulary o akcji fast lub medium-fast o progresywnych, mięsistych blankach. Przy płytkim łowieniu w toni wodnej na najlżejsze modele cykad, świetnie robią robotę też paraboliczne kije w typie rozmaitego rodzaju trout’ów, niemniej pod jednym warunkiem – kotwice założone w naszych przynętach muszą być bezwzględnie ostre. W wypadku gdy przy takim łowieniu powtarzać będą nam się częste spady, należy na wstępie sprawdzić ostrość haków bo w większości przypadków to właśnie jej brak, będzie odpowiedzialny za taką sytuację.
Niezależnie od tego, na które modele cykad się zdecydujecie, posiadają one pewne wspólne wady i zalety.
Do mrocznej strony łowienia cykadami bez wątpienia należą ich skłonności do plątania się przy rzucie. Mało, które przynęty są tak wrażliwe na słabą, niechlujną technikę rzutową jak one. Rzuty wykonywane szybko, niedbale, bez wymaganej płynności, regularnie prowadzą do zaplątania się przynęty i wzrostu poziomu frustracji wędkarza. Dlatego nadmierny pośpiech przy obławianiu wody cykadą jest mocno niewskazany. Z tym też wiąże się potrzeba stosowania odpornych na splątania materiałów przyponowych. Fluorocarbon i tytan są jak najbardziej wskazane. Popularny i tani wolfram będzie natomiast, bez dwóch zdań, wyborem po prostu fatalnym.
Duża „chwytliwość” cykad przekłada się niestety na to, że ilość holowanego na grotach kotwic zielska jest spora. W wielu miejscach nie da się po prostu skutecznie i z przyjemnością na nie łowić. Czasami by zbytnio nie podnosić sobie ciśnienia lepiej odpuścić i zmienić przynętę na coś mniej „kolczastego”.
Przy tych nielicznych wadach, cykady mają kilka kapitalnych zalet, dla których warto się w nie wyposażyć. Obok zalet użytkowych takich jak łowność czy trwałość i szerokiego spektrum spinningowych możliwości, które nam one dają, a które opisałem wcześniej, to dodatkowo przynęty bardzo lotne, które pozwalają nam szybko spenetrować duże połacie wody o różnej głębokości, i które wabią wiele gatunków drapieżników. Wielokrotnie okazywały się one dla mnie przynętami dnia, ratując sytuację punktową na zawodach i wędkarski honor. Osobiście, nie wyobrażam sobie mojego arsenału spinningowego bez cykad, a wchodząc do sklepu wędkarskiego muszę omijać stojaki na których wiszą, bo jeżeli do takiego już podejdę, to zawsze jakoś tak się dzieje, że wypatrzę na nim coś, co okazuje się być mi koniecznie i bezdyskusyjnie potrzebne do kolekcji… Tak… Wiem… To choroba… Do tego, wydaje mi się, że chyba nieuleczalna… Muszę z tym żyć… 😉
Tytuł mówi wszystko. Będzie o kolejnej gumie nawiązującej swoim kształtem do kultowego Easy Shiner’a. Kolejny raz przedstawię Wam też gumę producenta, który do tego tematu podchodzi poważnie i dlatego jego produkt prezentuje się generalnie bardzo dobrze. Poznajcie W&K Key Shad’a…
Key Shad’y oferowane są przez firmę W&K w pięciu rozmiarach: 4,5 cala (11,5cm), 3,5 cala (9cm), 3 cale (7,5cm), 2,5 cala (6cm) i 2 cale (5cm). W zależności od rozmiaru występują w liczbie wariantów kolorystycznych oscylującej od okolic dziesięciu do kilkunastu możliwych opcji. Mimo, że paleta oferowanych wersji barwnych nie jest specjalnie szeroka, proponowane przez W&K kolory należy ocenić jako atrakcyjne w naszych warunkach wędkarskich. Każdy raczej powinien znaleźć tam coś co „zagra” na jego wodzie. Moją opinię na temat tych gum zbudowałem użytkując je w moim „ulubionym” okoniowym rozmiarze czyli 2,5 cala.
Przy pierwszym kontakcie pierwsze na co zwracamy uwagę to kształt nawiązujący do keitechowskiego Easy Shiner’a z jedną, widoczną od razu, modyfikacją. Gumy W&K mają na grzbietowej stronie charakterystyczne, delikatne „żebrowanie”, które na pierwszy rzut oka odróżnia je od oryginałów. Ogólna jakość wykonania przynęty jest bardzo dobra. Nie ma się do czego przyczepić.
Drugą sprawą jest zastosowany materiał. Jest delikatnie sztywniejszy od tego, jaki użyto u jego japońskiego protoplasty. Sprawia to, że Key Shad’y nieco lepiej od Keitech’ów trzymają się np. na główkach z mikrozadziorami. Silikon ten nie przejawia przy tym absolutnie zwiększonej pamięci kształtu. Większa sztywność gumy, wbrew obawom, które mogłyby się teraz u niektórych pojawić, nie ma też negatywnego wpływu na ich pracę. Dlaczego?
Dlatego że, w Key Shadach ogonowa część gumy jest bardzo cieniutka i delikatna, co w połączeniu ogonkiem odpowiedniej wielkości sprawia, że guma pracuje doskonale już przy najmniejszych obciążeniach i przy najwolniejszych z możliwych tempach prowadzenia. Pod tym względem przynęta prezentuje się świetnie. Nie widać również by odstawała in minus od oryginału w kwestii trwałości. Ogonek straci w podobnych okolicznościach. Na haku jednak utrzyma się stabilnie nieco dłużej.
Kolejną sprawą, która różni Key Shad’a od Easy Shiner’a jest bardziej matowa powierzchnia gumy, co związane jest z nieco inaczej rozwiązaną kwestią atraktora. Key Shad’y nie pławią się bowiem w oleistym atraktorze, jak to dzieje się u innych producentów. Według W&K atraktor jest zawarty w materiale, z którego zrobiono przynętę. Materiał ten dodatkowo zawiera dodatek soli w swojej strukturze co również powinno mieć działanie wabiące. W realnym kontakcie, niektóre z kolorów Key Shad’a mają ewidentnie wyczuwalny smrodek. W niektórych zapach jest zdecydowanie bardziej neutralny. W dotyku guma nie „spływa olejem”, niemniej, niezależnie czy jest z tych bardziej, czy mniej śmierdzących, po położeniu jej na kartce papieru i podniesieniu z niej, po każdej na papierze zostaje delikatny, ale wyraźny oleisty ślad. Ciężko stwierdzić skąd te różnice w zapachach. Być może producent stosuje różne atraktory.
Pozostają nam dwie ostatnie, kluczowe kwestie. Czy ta guma jest skuteczna, a jeśli tak, to ile to kosztuje?
Odpowiedź na pierwsze pytanie brzmi: Zdecydowanie tak. Key Shad jest gumą w określonych warunkach bardzo skuteczną. Nie odstaje w tej kwestii od oryginału. Okoniom te gumy ewidentnie smakują i pod tym względem są zdecydowanie warte polecenia.
Odpowiedź na drugie pytanie brzmi następująco: Za 15 gum w rozmiarze 2,5 cala trzeba zapłacić aktualnie bez żadnych zniżek i kuponów rabatowych około 20 złotych. To trochę mniej niż za paczkę 12 sztuk mniejszych, dwucalowych Keitech’ów, które w modelu Easy Shiner, w rozmiarze 2,5 cala nie występują. Za paczkę dwucalowych Key Shad’ów zapłacimy niecałe 20 złotych, ale w tym przypadku będzie ich w paczce już 20 sztuk. To na pewno dużo drożej niż T-Tail’e od TSU. To też jednak znacząco taniej niż oryginalne Easy Shiner’y. Kupić czy nie kupić? O tym niech każdy rozstrzyga sam…
Link do Key Shad’ów w rozmiarze 2,5 cala na oficjalnym sklepie W&K. Znajdziecie tam tak inne rozmiary tych gum, jak i inne dobre przynęty:
Ośmiosplotowe linki to rozwiązanie już od jakiegoś czasu najchętniej wybierane przez większość spinningistów. Są cichsze i gładsze niż czterosplotówki, a ich ceny tak spadły, że przestały być jakimkolwiek argumentem przeciwko ich zakupowi. Koncern Tsurinoya ma w swojej ofercie kilka modeli plecionek. Jak w użytkowaniu sprawdza się linka minimalistycznie nazwana X8? Zapraszam do lektury jej testu.
Tsurinoya X8 dociera do nas w skromnym kartonowym pudełku. W środku, nawinięta na przeciętnej wielkości szpuli, czeka na nas bohaterka testu. Linka X8 przy pierwszym kontakcie wygląda zachęcająco. Intensywnie zielony, jaskrawy kolor to popularne rozwiązanie stosowane przez wielu producentów. Splot linki jest ciasny i zwarty. Nie ma on tendencji do rozwarstwiania się, zaś linka w swoim przekroju, nawet jeśli nie jest idealnie okrągła, to zdecydowanie nie przypomina płaskiej tasiemki. Powierzchnia linki jest dość gładka. Nie jest to zdecydowanie poziom, do którego przyzwyczaiły nas choćby japońskie linki spod znaku YGK, ale nie jest źle. Gładkość linki uznaję za zbliżoną do popularnej Spiderwire Stealth Smooth x8. W dość niskiej kategorii cenowej, w której tej lince przyszło występować, prezentuje się ona pod tym względem pozytywnie. Wreszcie Tsurinoya X8 to plecionka o nieco wyższej niż przeciętna sztywności. Mi osobiście takie linki pasują.
Do testów używałem linki opisanej jako 40lb 2.0PE 0,235mm. Nawinięta na Daiwie Tatuli pracowała głównie przy jerkowaniu. W użytkowaniu linka ta sprawia początkowo bardzo dobre wrażenie. Jest mocna, zadowalająco cicha i nie pije wody. Do tego stosunek realnej grubości do wytrzymałości jest w tym przypadku całkiem niezły. W miarę dalszego użytkowania TSU X8 ujawnia jednak swoje kolejne zalety i wady.
Po pierwsze, Tsurinoya X8 zdaje się przyzwoicie trzymać parametry wytrzymałościowe. Nie zauważyłem drastycznego spadku wytrzymałości tak liniowej jak i na węzłach. Bez wątpienia, wpływ na to ma fakt, że powierzchnia plecionki jest, jak na na linkę ośmiosplotową, zadowalająco odporna na przecieranie i nie ma tendencji do szybkiego strzępienia się.
Po drugie, plecionka ta trzyma kolor na raczej przeciętnym poziomie. W miarę użytkowania X8 co prawda blaknie w stopniu zauważalnym, niemniej tragedii pod tym względem nie ma. Są linki pod tym względem lepsze,ale są i gorsze.
Po trzecie, linka ta niestety dość szybko przestaje być „wodoodporna”. Przez krótki czas możemy się cieszyć suchymi dłońmi w trakcie łowienia multiplikatorami. Szybko jednak dopada nas problem „wodnej chmurki” przy każdym rzucie, a co za tym idzie i wilgoci na naszych dłoniach. Nie oznacza to jednak, że linka ta jest pod tym względem wyjątkowo kiepska, czy też że ma jakieś wyjątkowe tendencje do puchnięcia i picia wody. Po prostu znam plecionki, które w tym temacie zachowują się lepiej, co nie znaczy, że będą one lepsze od TSU X8 również pod każdym innym względem, a nawet jeśli, to na pewno nie wypadną tak korzystnie cenowo.
I tutaj dochodzimy do finalnych konkluzji. Tsurinoya X8 to przyzwoita plecionka z segmentu budżetowego. Za 150 metrów tej plecionki trzeba obecnie zapłacić na oficjalnym sklepie producenta niewiele ponad 50 złotych. W promocjach można wyrwać ją i taniej. Za tę cenę otrzymujemy produkt dobrej jakości, pozbawiony jakichś krytycznych wad. Linka ma dobry stosunek wytrzymałości do jej grubości. Do tego dobrze trzyma parametry w trakcie użytkowania i jest relatywnie odporna na przecieranie. Oczywiście pod pewnymi względami prezentuje się przeciętnie. Nie jest ani najgładsza, ani najcichsza. Kolor traci ciut szybciej niż byśmy chcieli i po krótkim czasie użytkowania wchłania trochę wody. Niemniej nie zapominajmy o tym, że jest to plecionka relatywnie tania. Dla kogoś, kto szuka linki w takiej cenie to może być naprawdę niezły wybór.