Larwa ważki marki Water King – Skuteczny robal

Od kilku lat mamy na rynku istny wysyp rozmaitych przynęt robakopodobnych. Wędkarze, którzy mają wiedzę, jak skuteczne potrafią być takie przynęty w określonych okolicznościach, mają w czym wybierać. Wśród wielu zagranicznych wabików możemy znaleźć również rodzime wyroby. Do takich zaliczają się larwy ważek oferowane przez firmę Water King – od kilku lat specjalizującą się w produkcji okoniowych przysmaków. Zapraszam do lektury testu tej przynęty.

Tacka, woreczek strunowy, atraktor – standard obowiązujący wśród producentów dobrej klasy przynęt okoniowych

Larwa ważki, od Water King’a, jaka jest – każdy widzi. Na pierwszy rzut oka nie odstaje wykonaniem od innych przynęt w tym typie. Odlew przynęty jest szczegółowy i dokładny. Silikon z którego są wykonane wabiki tego producenta jest dobrej jakości. Jest elastyczny ale też mocniejszy niż ten, który znamy z Keitechów czy Yumo. W oryginalnym opakowaniu, przynęty te zamknięte są w obecności atraktora, i w takim stanie najlepiej je przechowywać i przenosić.

Larwa ważki… Cóż więcej można dodać?

Kolory, które znajdują się w ofercie Water Kinga, obejmują w zasadzie większość najużyteczniejszych przy okoniowaniu barw. Ważki te mają w sobie pewną „mięsistość” i są też nieco bardziej „obfite w kształtach” niż produkty znanych mi kilku chińskich marek. Przynęta ta robi na wstępie bardzo dobre wrażenie. Jak sprawdza się w użytkowaniu?

Do koloru, do wyboru… Okonie lubią grymasić. Trzeba za ich gustami nadążać.

Larwa umożliwia nam zastosowanie kilku typów uzbrojenia przy których świetnie się nam sprawdzi. Możemy ją zakładać na zwykłą główkę jigową. Zastosować ją przy czeburaszce, drop shot’cie czy bocznym troku. Zrobi też robotę przy delikatnym Carolina Rig’u czy Texas Rig’u. Odpowiednio animowana, w okresie wczesnej wiosny lub późnej jesieni, może okazać się jednym z najskuteczniejszych wabików w arsenale spinningisty. Prowadzona krótkimi skokami przy dnie, czy leniwie po nim podciągana, prowokuje do ataku tak okonie, jak i niewielkie sandacze. To przynęta łowna i relatywnie nietrudna w prowadzeniu.

Niewielkie sandacze też nie wzgardzą larwą ważki…

Jak z jej trwałością? Generalnie nieźle. Założona na haczyk z mikrozadziorami trzyma się na nim całkiem dobrze. Gęstość silikonu jest na tyle duża, że przynęta nie zjeżdża nam co chwilę z haka i pozwala pobawić się nią dłużej. Pod jednym warunkiem. A mianowicie takim, że nie trafimy na ryby agresywnie szarpiące za odwłok ważki jak np., zdarza się to niewielkim sandaczom. Takie zdecydowane szarpnięcie w połączeniu z szybkim zacięciem często potrafi się skończyć dla naszej gumy natychmiastową utratą „odwłoka”. Niestety, realistyczny i elastyczny, segmentowany korpus larwy poddaje nam się w takich sytuacjach w jednym ze swoich przewężeń – zwykle w okolicy miejsca gdzie hak wychodzi z przynęty. Poza tą jedną sytuacją, larwa ważki od Water Kinga jest przynętą relatywnie trwałą.

Małe sandacze szarpiące za odwłok plus zacięcie w tempo, równa się larwa bez odwłoka…

Ile to kosztuje? Pojedyńcza larwa kosztuje na popularnym u nas portalu aukcyjnym zwykle w okolicach 1,80 złotego. Na tle cen konkurencji nie jest to ani dużo, ani mało. Jednak jakość i łowność tej przynęty przemawia za tym by wzbogacić o nią swój arsenał. Gdy rozgryziecie już gdzie, kiedy i jak ją stosować, stanie się ona jednym z Waszych „killerów”. Nie mam co do tego, żadnych wątpliwości.

Larwa ważki od Water King’a, tak jak prawdziwa ma naturę killera. Trzeba tylko wiedzieć gdzie, kiedy i jak nią zagrać…

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Przypony z plecionki tytanowej JMC Adventure – Drogo czyli tanio

Nim przeczytasz artykuł drogi Czytelniku, weź pod uwagę, że w ostatnim czasie zdanie moje na temat tych przyponów uległo pewnej rewizji. Dwukrotnie przydarzyło mi się ostatnio rozgięcie oryginalnej agrafki w przyponie tego typu. Raz również zdarzyło się pęknięcie przyponu bez wyraźnej uzasadnionej przyczyny… Nie wiem czy jakość nowej produkcji spadła, czy wcześniej miałem szczęście a teraz pecha? Niezależnie od tego, zaufanie zostało mocno nadszarpnięte o czym wszystkich informuję…

Na problem ostrych, szczupaczych zębów producenci sprzętu wędkarskiego proponują bardzo wiele rozwiązań. Przypony mające zapobiegać odgryzieniu przynęty wykonywane są z różnych materiałów i w różnych technologiach. Wszystkie one mają swoje wady i zalety. Jednym z najnowszych materiałów przyponowych na rynku jest plecionka tytanowa. Jak na razie nie ma u nas zbyt wielkiego wyboru jeśli idzie o wybór wykonanych z niej produktów. Jedną z nielicznych marek na rynku, która ma dla nas propozycje w tym asortymencie jest nowa na rynku firma JMC Adventure. Zapraszam do lektury testu przyponów sygnowanych ich znakiem towarowym.

Przypony z plecionki tytanowej JMC Adventure serii Regular

Każdy łowca zębatych przerabiał nie raz temat wyboru rodzaju przyponu, który ma zabezpieczyć jego wabiki przed odgryzieniem. Wybór jest duży, a materiału idealnego brak. Wolfram, tani, delikatny, i miękki, tak świetny przy lekkim łowieniu na gumy, jest materiałem, w przypadku jakichkolwiek splątań przynęty czy zaczepów, błyskawicznie tracącym oryginalny kształt. Nie nadaje się przez to zupełnie do cykad, woblerów czy jerków. Na łowisku obfitującym w zaczepy jego żywot jest dramatycznie krótki. Przypony stalowe, w różnych konfiguracjach są wytrzymalsze, ale te tańsze o splocie 1×7 nie grzeszą ani miękkością, ani odpornością na odkształcenia. Lepsze pod tym względem są te o splotach 7×7, zwłaszcza w otulinach nylonowych, ale są one już wyraźnie droższe, a wraz z dodatkiem otuliny rośnie średnica przyponu. Fluorocarbony w cieńszych średnicach zbyt łatwo poddają się zębom szczupaków. Te grube są zbyt sztywne i toporne do delikatniejszych zestawów. Mamy wreszcie monodruty wykonane z tytanu. Ich sztywność i sprężystość czyni z nich świetne przypony do jerków czy dużych woblerów twitchingowych, ale ich średnice zwykle nie są małe i pod finezyjne łowienie miękkimi przynętami niezbyt się nadają. Teraz na nasz rynek wkroczył nowy zawodnik – plecionka tytanowa. Czym charakteryzuje się ta, spod znaku JMC?

Przypon do 7kg – Dobry wybór na lekki połów szczupaków

Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy przeciętnemu wędkarzowi jest jej cena. Po przyjrzeniu się jej i przetarciu oczu, pod przeciętnym Kowalskim zwykle uginają się kolana i zaczyna się on rozglądać za jakimś surfstrandem czy surflonem. Cóż… Ponad 20 złotych za jeden, 30-o centymetrowy przypon może kogoś przyzwyczajonego do kupowania wolframów po trzy czy cztery złote za dwie sztuki przyprawić o zawroty głowy i niekontrolowane drżenia kącików ust i dłoni. Chwilowo jednak zapomnijmy o tej cenie i przyjrzyjmy się samemu przyponowi. Na pierwszy rzut oka wyglądają one na bardzo dobrze wykonane. Średnice w kontekście podanej wytrzymałości nie są duże. Agrafki i krętliki wyglądają porządnie i nie są przesadnie wielkie ani małe. Całość wygląda dość finezyjnie i zachęcająco. Po wzięciu przyponu do rąk, od razu zdajemy sobie sprawę, że mamy do czynienia z innym materiałem niż wolfram i stal, czy monodrut tytanowy. Przypony te stanowią genialny mix sprężystości i elastyczności. Materiał z którego je wykonano, wydaje się być dość wiotki i elastyczny na finezyjne łowienie niewielkimi gumami na lekkich główkach, z drugiej strony dostatecznie sztywny i sprężysty by nie plątać się co chwilę po założeniu jerka czy cykady. Jak sprawuje się w praktyce? I jak jest z odpornością na odkształcenia tego materiału?

Do jakości wykonania nie można się przyczepić.

Przełowiłem ładny kawałek sezonu na przypon JMC, stosując go w lekkim zestawie szczupakowym. I tutaj nie ma żadnej pomyłki. Mówię o tylko JEDNYM przyponie. Moje wstępne  przewidywania wynikłe z pierwszych oględzin w pełni się potwierdziły w użytkowaniu. Przypon ten jest świetnym i bardzo uniwersalnym rozwiązaniem przy lżejszych i średnich zestawach szczupakowych. Doskonale współpracuje z szeroką gamą przynęt. Nie zaburza pracy niedużych, lekkich gum. Pozwala je prowadzić naturalnie i precyzyjnie. Jednocześnie nie generuje zwiększonej liczby splątań przy cykadach, wirówkach czy woblerach twitchingowych i mniejszych i średnich Jerkach. Po założeniu tego przyponu, po jakimś czasie przestajemy się ograniczać w dowolnym żonglowaniu przynętami, w poszukiwaniu tej, najbardziej w danej chwili skutecznej. Do tego przypony te oferują nam niewiarygodną wręcz odporność na odkształcenia i trwałość. Przebijają w tym wszystkie znane mi materiały przyponowe. W toku wielu godzin łowienia, nie udało mi się przyponu tego zniszczyć, czy doprowadzić do jego poważnego uszkodzenia. Przez ten czas wyholowałem na niego wiele ryb i zaliczyłem nieco zaczepów. To, bez wątpienia, najlepszy, uniwersalny materiał przyponowy na jaki się do tej pory natknąłem.

Dla porównania… Od góry leżą: Wolfram Stanmar do 10kg, JMC Adventure Titanium Braid do 7kg i Surfstrand 7×7 od MAX Fishing do 9kg (budowane na lince AFW)

Czy wyprze z mojego arsenału inne materiały? Na tę chwilę, na pewno nie. Dlaczego? Ano dlatego, że nie natknąłem się na średnice odpowiednie do ultralekkich zestawów, które byłyby zbliżone średnicami do stosowanych przeze mnie czasem w takich momentach przyponów wolframowych o wytrzymałości do 2,5kg. Również przy najcięższym łowieniu, pozostanę zapewne przy przyponach z milimetrowego fluorocarbonu i monodrutach tytanowych. Jednakże w lekkich i średnich zestawach szczupakowych, przypony te będą rządziły u mnie niemalże niepodzielnie. Niemalże, bo na łowiska o dużej ilości niewyrywalnych zaczepów i na łowienie z brzegu, zostawię sobie jakieś tańsze rozwiązania. Bo przypony te może i bardzo trudno zniszczyć, ale urwać w niektórych miejscach równie łatwo jak każde inne. Zaś strata dla kieszeni zdecydowanie bardziej poważna.

I ten sam zestaw bliżej…

Czy to się opłaca? Czy warto? Przy założeniu, że nie będziemy tych przyponów regularnie urywać, cena tego produktu wygląda w świetle jego zalet i niesamowitej trwałości, zupełnie inaczej niż w pierwszej chwili. Taki jeden przypon jeżeli się go nie urwie w zaczepie, lub nie odstrzeli, przeżyje pewnie kilkadziesiąt przyponów wolframowych czy wiele stalek, każdego typu. Do tego będzie od nich bardziej uniwersalny w zastosowaniu. To bardzo dobry sprzęt dla zawodników i aktywnych, eksperymentujących,  ambitnych wędkarzy. Polecam każdemu taki kupić i wypróbować. Zapewniam, że z niechęcią pomyślicie o powrocie do dotychczasowych rozwiązań… Do dobrych rzeczy człowiek szybko się przyzwyczaja. Zwłaszcza do aż tak dobrych…

Rewelacyjny materiał przyponowy. Nie jest tani, ale wart swojej ceny. Jego trwałość i odporność na odkształcenia jest niesamowita.

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Dorado Elusor – Na leniucha…

Rynek woblerów w naszym kraju rozwija się w ostatnich latach bardzo dynamicznie. Co i rusz pojawiają się kolejne, bardziej, bądź mniej udane produkcje, kolejnych rękodzielników. Obok mnożących się niewielkich firm, które próbują zaistnieć w szerszej świadomości wędkarzy, funkcjonują marki, które ten etap mają już dawno za sobą. Firmy, którym już udało się stworzyć i wypromować na tyle rozpoznawalne przynęty, by móc zbudować na nich swoją pozycję rynkową. Taką marką jest Dorado. Modele Invader, Classic, Alaska, Lake i wiele innych stworzonych przez Darka Małysza, cieszą się zasłużonym uznaniem od wielu lat. Jerk o nazwie Elusor to jedna z nowszych propozycji tego producenta. Zapraszam do lektury testu tej przynęty.

Dorado Elusor – Niewielki jerk o sporych możliwościach

Zacznijmy od tego, co ma do powiedzenia na temat Elusora jego twórca. W materiałach handlowych napisano o nim:

„Elusor- to jerk dla wędkarzy preferujących spokojne metodyczne łowienie, nie lubi on gwałtownych szybkich szarpnięć, natomiast przy krótkich spokojnych pociągnięciach pokazuje pełnię swych możliwości. A są one naprawdę duże, gdyż jerk ten oprócz pracy w poziomie, czyli typowych dla jerków odjazdów na boki, ma także skłonność do unoszenia się ku górze przy każdym ruchu szczytówki. Można go w ten sposób doprowadzić do samej powierzchni wody. Ten rodzaj pracy doskonale naśladuje chorą „łapiącą” powietrze rybkę lub drobnicę zbierającą owady z powierzchni wody. Najlepsze efekty na Elusora będziemy mieli w łowiskach płytkich, do dwóch metrów, zwłaszcza nad podwodnymi łąkami. Opadając Elusor wspaniale lusterkuje, co jeszcze bardziej podnosi jego atrakcyjność dla drapieżników. Doskonale sprawdził mi się podczas letnich miesięcy, gdy drapieżniki nie były zbyt aktywne, a także w zimie, tuż przed zamarznięciem zbiornika, co dowodzi, że powoli prowadzony jerk potrafi wywabić z kryjówki nawet najmniej aktywnego drapieżnika.”

Długość około 11cm. Waga? Jak to u Dorado… Opisany na 31g. Moje ważą od 28,1g do 30,6g.

Teraz garść podstawowych danych. Elusor to niewielki, tonący jerk o smukłych, okrągłych liniach. Mierzy 11cm i powinien ważyć według producenta 31 gramów. W rzeczywistości waga pięciu posiadanych przeze mnie egzemplarzy oscyluje w granicach od 28,1g do 30,6g. Znając jednak dobrze specyfikę produktów Dorado, jestem przekonany, że można trafić na rynku na egzemplarze tak lżejsze jak i cięższe niż skrajne znane mi przypadki. Ten typ tak ma. Łowiąc na Dorado, trzeba się do tego przyzwyczaić. Jerki Elusor występują w wielu, charakterystycznych dla Dorado wzorach malowania. Uzbrojone są w kotwice o przyzwoitej jakości. Całość wygląda całkiem nieźle. Jak Elusor sprawdza się w akcji?

Dostępnych kolorów jest sporo więcej…

Dobrze, pod warunkiem, że posłuchamy rad Darka Małysza. Elusor bowiem, rzeczywiście nie przepada za agresywnym jerkowaniem. Traktowany jednak leniwie, oszczędnie i z wyczuciem, pracuje przepięknie. Dokładnie tak, jak opisuje to jego twórca. Głęboko i leniwie odjeżdża na boki, wabiąc ospałe drapieżniki. Możemy nim podjeżdżać bliżej powierzchni, albo pozwolić mu opaść ciut głębiej.

Elusor uwielbia prowadzenie na leniucha…

Ruchy wędziskiem należy tu wykonywać oszczędne, krótkie i niezbyt szybkie. Czasami przeplatać je można podbiciem „z korby”, które też okazuje się wystarczającym. Jerk ten prowadzi się lekko i przyjemnie. Jego specyfika zaś bardzo ułatwia pracowanie nim, delikatniejszymi i bardziej giętkimi wędziskami, niż te, które zwykle kojarzą nam się z jerkowaniem. Z tej przyczyny, jerk ten to świetny dodatek do uniwersalnego pudła na zębate. Ogramy go bez problemu kijami, które generalnie do jerków nadają się słabo, choćby przez małą moc i szybkość blanku, czy też za dużą długość. Oczywiście w chwilach, gdy drapieżniki, najlepiej reagują na szybko i agresywnie prowadzone przynęty, Elusora lepiej schować do pudła i podrzucić im coś innego. Cudów nie ma. Przynęt nadających się do wszystkiego i doskonale skutecznych w każdych warunkach, również jeszcze nie wynaleziono.

…i wtedy też pokazuje na co go stać. Do takiego prowadzenia wystarcza lżejszy i wolniejszy zestaw niż typowa jerkówka.

Dorado Elusor, kosztuje zwykle w okolicach 28 złotych. To skuteczna, niezła jakościowo przynęta, która nie wymaga mocno specjalizowanego zestawu. Warto ją dodać do swojego arsenału, bo w świetle jej zalet, cena nie jest zaporowa.

Dorado Elusor – Skuteczna, przyjemna i łatwa w prowadzeniu przynęta. Cena nie poraża.

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Kastking Zephyr BFS Rod UL 1,80m 1-8g – Pierwsze wrażenia i dane

Wędki sygnowane marką Kastking jak do tej pory nie miały w sobie tego czegoś co skłoniłoby mnie do bliższego zainteresowania się którąkolwiek z nich. Najwyraźniej coś się zmieniło bo niedawno dojechał do mnie dedykowany do BFS kij Kastking Zephyr. Na pełny i rzetelny test tego kija będziecie musieli jeszcze trochę poczekać, ze względów oczywistych. Niemniej, w związku z tym, że na temat tej wędki informacji w sieci prawie nie ma, postanowiłem się na szybko podzielić kilkoma wrażeniami i wynikami własnych pomiarów.

Kastking Zephyr

Najpierw garść danych. Przy długości 1,80m kij waży niecałe 108g, jeszcze z folią zabezpieczającą na korkowej rękojeści. Mierzona średnica szczytówki tuż za przelotką szczytową wynosi 0,85mm. Blank przy rękojeści ma średnicę 6,60mm.

Waga kija. W oficjalnych danych producenta nie sposób się doszukać tej informacji.

Górny skład wydaje się w całości wykonany z pełnego włókna węglowego. To, jak też drewniany insert w przyjemnym w dotyku uchwycie kołowrotka, oraz gruba, pełna korkowa rękojeść (przy okazji – korek wygląda na bardzo dobrej jakości) bez wątpienia wpływają na to, że według suchych danych kij w swojej kategorii wyrzutowej nie jest mistrzem wagi lekkiej. W praktyce nie będzie to miało żadnego znaczenia bo kijek jest świetnie wyważony i ergonomicznie bez zarzutu.

Aksamitny w dotyku uchwyt multika i elegancki drewniany insert.

Ogólne wrażenie z wykonania kija jest całkiem dobre. Nie dopatrzymy się tutaj co prawda przelotek Fuji czy takiego samego znaczka na uchwycie multika, ale tak podzespoły jak i jakość montażu wyglądają całkiem zachęcająco, zwłaszcza w kontekście tego, że mówimy o kiju kosztującym zwykle koło 220 złotych. Szczegóły wykończenia takie jak kolor omotek czy pierścieni przy chwycie wyglądają bardzo dobrze i ewidentnie mają wspólną stylizację z multiplikatorem z serii Zephyr. Bez wątpienia komplet będzie wyglądał bardzo dobrze.

Ładny, wysmakowany w formie kij…

Na sucho ciężko precyzyjnie określić realne parametry blanku, niemniej o kilka stwierdzeń się pokuszę. Po pierwsze, blank to delikatny fast. Ciężar wyrzutowy określony przez producenta na 1-8g, może okazać się oznaczony całkiem trafnie (choć nie jestem pewny czy 8g górą to nie będzie dla tego kija ciut za dużo). Bliżej dolnika kij pokazuje duże pokłady mocy. Nie przestraszy się sporych przyłowów. Mimo niskiego modułu węgla (24T) kij na sucho sugeruje dobrą transmisję drgań. Użytkowo całość zapowiada się dość uniwersalnie i bardzo obiecująco. Gdy tylko uda mi się dobrze pomęczyć i potestować go w terenie przygotuję pełny test tej ciekawej wędki.

9 przelotek…
Ringi wyglądają nieźle. Montaż też.
Do tego kija jeszcze wrócimy…

Spodobał Ci się Kastking Zephyr przed pełnym testem? Tutaj go znajdziesz:

http://bityl.pl/NhVoV

http://bityl.pl/l0H8k

http://bityl.pl/eZ5FS

http://bityl.pl/AuVxU

Organizer Qbrick System Two – czyli okoniowy chaos staje się porządkiem…

Skuteczne łowienie okoni to, wbrew temu co się niektórym wydaje, sztuka niełatwa. W chwilach gdy pasiaki nie są aktywne, zachęcenie ich do brania wymaga czasami perfekcyjnego wstrzelenia się z rodzajem, wielkością i kolorem przynęty, odpowiednio dociążonej i do tego oczywiście poprowadzonej w jedyny, skuteczny tego dnia sposób. Na zawodach spinningowych kwestia umiejętności idealnego zgrania tych wszystkich czynników, stanowi czasem o tym czy zaliczy się jakieś punkty, czy spłynie na brzeg ze sromotnym jajcem na koncie. Wybredność i zmienne gusta okoni, prowadzą do tego, że ci, którzy poważnie podchodzą do ich łowienia, gromadzą z czasem coraz większe ilości okoniowych przynęt, w niezliczonej ilości kształtów i kolorów. Ilość ta staje się w końcu problemem, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę fakt, że dla wielu miękkich i delikatnych okoniowych przynęt, najlepszym miejscem na dłuższe przechowywanie jest oryginalna torebka, z odpowiednim atraktorem w środku. Zabezpiecza je ona przed wysuszeniem, a co dalej za tym idzie matowieniem, odkształcaniem czy wreszcie zupełnym zniszczeniem. Od jakiegoś czasu już, szukałem rozwiązania na wygodne przenoszenie i zarazem sprawne poruszanie się w moim rozrastającym się okoniowym arsenale. Rozwiązaniem takim okazał się organizer Qbrick System Two. Zapraszam do zapoznania się z jego charakterystyką.

Qbrick System Two

Na wstępie trzeba wyjaśnić, że Qbrick System Two, nie jest rozwiązaniem, którego twórcom przyświecała chęć zaspokojenia potrzeb spinningistów nastawionych na połów okoni. Organizer ten jest elementem modułowego systemu skrzyń ukierunkowanego na potrzeby monterów, majsterkowiczów czy posiadaczy warsztatów. Na skutek jednak pewnego przypadku, walizka ta ma kilka cech, które czynią z niej doskonałe narzędzie do przechowywania okoniowych przynęt miękkich. Omówię je po kolei.

Jest duży… To zaleta i wada jednocześnie…

Po pierwsze wymiary ogólne…

Skrzynia ma wymiary całkowite wynoszące 53x31x13cm. Nie ukrywajmy. Jest duża. Ale za tym też idzie to, że jest bardzo pakowna. W przypadku przeznaczenia jej do przechowywania torebek z przynętami okoniowymi najpopularniejszych producentów, najważniejsza okazuje się jej wysokość. 13 cm to akurat tyle, że do organizera na „styk” ale i bez problemu, wstawiamy pionowo, jedną za drugą, torebki i blistry z okoniowymi łakociami. Pozwala nam to na maksymalnie efektywne wykorzystanie przestrzeni. Organizer można do tego wygodnie postawić pionowo czy przenosić jak walizkę –trzymając za odpowiednią rączkę.

Solidna „walizkowa” rączka i zatrzaski do których się trzeba przyzwyczaić.

Po drugie system podziału wnętrza…

Przegrody załączone do organizera pozwalają nam podzielić jego wnętrze na maksymalnie sześć przedziałów. Ich wymiary wynoszą około 16x13cm. A to okazuje się również idealną szerokością dla większości oryginalnych torebek i blistrów na okoniowe przynęty. Do tego, wszystkie te przegrody są demontowalne. Umożliwia nam to inne aranżacje przestrzeni w środku. Przykładowo możemy stworzyć układ, w którym mamy cztery małe przedziały 16x13cm na przynęty w torebkach i jeden podwójny gdzie wejdą nam np. dwa mniejsze pudełka z główkami jigowymi, akcesoriami czy przynętami innego typu i jeszcze trochę drobnicy. System przedziałów 16x13cm okazuje się też bardzo wygodny jeśli idzie o posegregowanie, a co za tym idzie, późniejsze sprawne poszukiwanie potrzebnej nam akurat przynęty. Jeżeli tylko poukładamy swoje wabiki według czytelnego dla nas klucza, znalezienie określonej gumy w określonym rozmiarze i kolorze trwa moment. Na zawodach gdzie liczy się każda chwila, to bardzo duże ułatwienie.

Sześć przedziałów. Rozmiar idealny…

Po trzecie klapa organizera…

Jest przezroczysta. Nad tym gdzie szukać konkretnej gumy, możemy się zastanowić zanim otworzymy organizer. Co więcej! Klapa w miejscu gdzie mamy wewnętrzne przedziały, ma przypominające małe kuwety wgłębienia, przez co sama służy nam za wygodny stół umożliwiający szybkie posegregowanie np. przynęt czy drobnych akcesoriów. Przy tym, przedmioty mające tendencje do samodzielnego przemieszczania się, po przechylającym się pokładzie łodzi, takie jak czeburaszki czy ciężarki drop shot’owe, raz umieszczone w tych kuwetach nigdzie nam nie zawędrują. To dodatkowa funkcjonalność, która cieszy.

Zamknięta klapa, może pełnić rolę stolika. Wgłębienia w niej działają jak małe kuwety ułatwiając segregowanie i ograniczając wędrówki okrągłych przedmiotów w typie czeburaszek czy ciężarków do drop shot’a

Po czwarte potencjalne wady i niedogodności…

Chwalony przez mnie rozmiar organizera dla wielu może okazać się wadą. Cóż… Też bym chciał, żeby mieścił tyle co mieści i był zarazem wielkości paczki zapałek. Ale cudów nie ma, a tutaj przestrzeń mamy wykorzystywaną w prawie stu procentach. To naprawdę świetny wynik.

 Organizer zdecydowanie nie wygląda jakby miał zamiar się rozlecieć z byle powodu, ale pokrywa i jej zawiasy nie dają mi subiektywnego poczucia takiej „pancerności” o jakim bym marzył. Dalsze testy terenowe bez wątpienia wykażą odporność tego rozwiązania.

Zatrzaski klapy organizera wymagają pewnego ich uchwycenia przy zamykaniu, bo chodząc bardzo lekko, przy nieuważnej próbie zamknięcia, mają tendencję do takiego obracania się, że wchodzą pod klapę i uniemożliwiają jej domknięcie. To jedynie kwestia wytworzenia u siebie prostego nawyku i problem ten znika.

Wszystkie przegrody są wyjmowalne. Daje to możliwości aranżowania przestrzeni wewnątrz organizera pod swoje potrzeby.

Po piąte… Dla kogo to, i gdzie, i za ile?

Organizer Qbrick System Two przyda się każdemu wędkarzowi w domu, jako podręczny magazyn umożliwiający sprawne uporządkowanie okoniowego bałaganu. Zawodnikom czy wędkarzom łowiącym na co dzień z większych łodzi, może zdecydowanie usprawnić okoniowe łowy. Na mniejszych łódkach czy w pieszych wędrówkach może przeszkadzać jego duży rozmiar. Nie ma bowiem raczej szans by zmieścić go w jakiejś typowej spinningowej torbie. Chyba, że organizer ten, w takich przypadkach, będzie stanowił nasze główne i jedyne źródło przynęt i akcesoriów na łowisku. Wtedy powinien się sprawdzić całkiem dobrze. Można go kupić m.in. na popularnym w Polsce portalu aukcyjnym. Jego koszt oscyluje w okolicach 80 złotych. Jak za jakość i możliwości, które oferuje, cena nie wydaje się wygórowana.

Praktyczna walizeczka do przechowywania różnych różności… 😉

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Bearking Kanata 160F – Twitchingowy wymiatacz

Chińscy producenci przynęt sztucznych prezentują ogromny rozstrzał w jakości oferowanego przez nich towaru. Zdarzają się produkty, które nie powinny nigdy powstać, bo od nowości nadają się jedynie na śmietnik. Są też producenci, którzy nie odstają nawet na krok od światowej czołówki. Mówiąc o nie odstawaniu, mam na myśli tak jakość, jak i łowność produkowanych przez nich przynęt. Dodatkowym aspektem tego porównania jest też częstokroć stopień  wierności chińskiego produktu w oddawaniu zagranicznego oryginału. W większości bowiem przypadków, chińska produkcja bazuje na myśli technicznej i pomysłowości uznanych na świecie wytwórców. A w kopiowaniu zagranicznych przynęt, Chińczycy sięgają po wzory produktów chyba  wszystkich liczących się na świecie marek. Ze szczególnym zaś upodobaniem zdają się kopiować produkcję japońską. Chińska marka Bearking opanowała ten proceder do perfekcji. Zapraszam do lektury testu ich wersji Kanaty.

Bearking Kanata 160F

Jeżeli ktoś skojarzył w pierwszym odruchu nazwę Kanata z twitchingowym, dużym woblerem ze stajni Megabassa, to skojarzenie jego było w stu procentach poprawne. Bearking skopiował twitchingowy hit Japończyków i zrobił to, na pierwszy rzut oka, bardzo dobrze. Dokładność wykonania jest bez zarzutu, malowanie również. Laik ma marne szanse na odróżnienie oryginału od jego chińskiego klona. Przyjrzyjmy się temu wabikowi dokładnie.

Do koloru, do wyboru… Ilość wariantów jest dużo większa.

Po pierwsze Kanata to wobler bardzo duży na tle innych popularnych przynęt do metody twitchingowej. Ma 16 centymetrów długości. Jest smukły i wąski ale relatywnie dość wysoki. To znaczy, może i nie należy do przynęt wysoko wygrzbieconych, ale zarazem nie jest, na pewno, woblerem w typowym dla twitcha, wrzecionowatym kształcie. Wobler wykonano z tworzywa sztucznego. W środku umieszczono system wolframowych kulek, które robią za przemieszczające się obciążenie i grzechotkę jednocześnie. Wobler dzięki temu systemowi ma rewelacyjną lotność. Całość waży około 30g (Zważyłem w sumie 8 egzemplarzy tego wabika. Ich waga oscylowała w zakresie od 30,0g do 30,4g). Kanata to zasadniczo wobler pływający, niemniej zapas wyporności jest minimalny. Średniej wielkości przypon stalowy nadaje tej przynęcie w wodzie już neutralną pływalność (przynęta staje się więc wabiem typu suspending). Przy zastosowaniu grubszego przyponu z większymi agrafkami i krętlikami wobler zamienia się w powoli tonący. Granica jest cienka.

Kotwice są bardzo ostre, niemniej relatywnie delikatne. Bez obaw. Przy prawidłowo prowadzonym holu nie zawiodą.

Producent oferuje go w wielu typach malowania. Poczynając od spokojnych, naturalnych barw, przez modele semitransparentne, aż po mieniące się wersje w malowaniach holograficznych i  agresywne kolorystycznie wariacje typu firetiger.  Wobler uzbrojono tak jak w oryginale, w trzy niezbyt duże kotwice, wykonane z cienkiego drutu. Tak jak i w oryginale kotwice te są piekielnie ostre i chwytliwe, ale i zarazem bardziej podatne na odkształcenia. Coś, za coś, niemniej trzeba jasno powiedzieć, że jakość całości jest na wysokim poziomie.

Jakość całości jest bardzo dobra.

Bearkingowa Kanata to wobler, który podobnie jak oryginał, daje doświadczonemu wędkarzowi ogromne pole do popisu, gdy mówimy o możliwości animowania go na różne sposoby. W zależności od siły, szybkości, długości i częstotliwości podszarpnięć, możemy uzyskać wiele rodzajów pracy. Poczynając od spokojnych, chybotliwych skoków, przez odjazdy na boki, aż po prawdziwie wariackie ewolucje. Ilość kombinacji jest bardzo duża. Oczywiście jeżeli tylko spinningista wie o co chodzi w twitchingu i jerkowaniu. Statystyczny leśny dziadek, który całe swoje wędkarskie życie pracowicie wlecze Algę czy Gnoma, może stwierdzić, że wobler ten nie pracuje i do niczego się nie nadaje. A to oczywiście nieprawda…

Wobler potrafi zadziwić skutecznością. Dobrze prowadzony wabi szczupaki w każdym rozmiarze.

Bo bearkingowa Kanata to wabik bardzo skuteczny. Co ciekawe, mimo sporego rozmiaru, dobrze prowadzony, regularnie prowokuje do ataku szczupaki w rozmiarach od pistoletów, ledwie przekraczających 40cm, po największe, tłuste mamuśki. Modelowy przykład łowiska dla Kanaty to podwodna łąka o głębokości od okolic 1,5 do 4 metrów. Wobler pracuje płytko, ale swoją pracą bez problemu wyciąga szczupaki z cztero, a nawet pięciometrowej wody. Co więcej, znany mi jest przypadek bardzo skutecznego użycia tej przynęty w miejscu o wiele głębszym, w momencie gdy drapieżniki zostały namierzone przez echosondę w górnej części toni wodnej, kilka metrów pod powierzchnią. Podrzucenie im Kanaty w tych okolicznościach zaowocowało kilkoma ładnymi rybami ,w krótkim czasie. Czy wobler ten dorównuje skutecznością doskonałemu oryginałowi? Znam użytkowników jednych i drugich. Spotkałem się z twierdzeniami potwierdzającymi tę tezę i przeczącymi jej. Osobiście, dyplomatycznie nie wypowiem się w tej kwestii w sposób kategoryczny. Z całą odpowiedzialnością jednak potwierdzam, że w określonych okolicznościach, skuteczność tej przynęty bywa zaskakująca. To bez wątpienia jeden z najlepszych twitchingowych woblerów z jakim miałem kiedykolwiek do czynienia.

Kanata to duży wobler. Zdecydowanie wyrasta ponad „twitchingową średnią”. Doświadczony spinningista może ją poprowadzić na wiele sposobów.

Pozostaje kwestia ceny. Bearking Kanata 160F kosztuje na Aliexpress w okolicach 25 złotych. To mniej więcej 1/5-1/6 ceny oryginalnego produktu ze znaczkiem Megabass’a. Z ekonomicznego punktu widzenia sprawa wydaje się oczywista. Chętnym do przemyślenia pozostają kwestie etyczne. Z jednej strony, podrabianie cudzych projektów należy jednoznacznie ocenić jako moralnie nie do zaakceptowania. Z drugiej jednak strony patrząc, to czy wołanie 130-140 złotych, za plastikowy, masowo produkowany  wobler jest takie do końca w porządku? Na te, i inne, podobne pytania, każdy musi jednak już sobie odpowiedzieć sam.

Sklepy w których kupicie Bearking Kanata 160F:

https://bitly.ws/35h2B

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Fluorocarbon Intech – Tanio i dobrze

Fluorocarbonów na rynku mamy pewnie tyle,  ilu dystrybutorów i producentów razem wziętych. Prezentują one różne poziomy jakościowe, a rozstrzał cen potrafi być bardzo duży. Zapraszam do krótkiego testu bardzo taniego fluorocarbonu sygnowanego marką ukraińskiego producenta/dystrybutora jakim jest firma Intech.

Fluorocarbon Intech – według etykiety surowiec wyprodukowany w Japonii

Przez ostatnie trzy-cztery lata przerzuciłem pewnie z dziesięć różnych fluorocarbonów. Były wśród nich i takie od naszych rodzimych dystrybutorów, większych i mniejszych, jak też te, pochodzące od wielkich światowych marek. Intech to ukraińska firma, na którą uwagę zwróciłem jakieś trzy lata temu, dzięki ich kilku przynętom gumowym, które okazały się łowne i zarazem bardzo trwałe.  Gdy zobaczyłem na popularnym portalu aukcyjnym fluorocarbon sygnowany ich marką, w bardzo niskiej cenie, nie zastanawiałem się długo i kupiłem dwie szpulki na testy. W tej chwili mogę się o tym produkcie wypowiedzieć z pełną odpowiedzialnością, bo okazało się, że przez ostatnie dwa lata był to mój podstawowy fluorocarbon do zastosowań spinningowych. Jak wypada na tle przeważnie droższej konkurencji?

Szpulki oferują nawój w trzech długościach – 10, 25, 50 metrów

Opakowanie jak opakowanie. Zwykła szpulka i kartonik. Podana średnica, wytrzymałość i miejsce powstania produktu, którym jest Japonia. Nie ma kasety czy zamykanego pudełka zapobiegającego rozwijaniu się fluorocarbonu. Można bez tego żyć. Ważniejsze jest to, że sam fluorocarbon prezentuje się świetnie. Wygląda dobrze , średnice nie są jakoś specjalnie przegrubione, ma odpowiednią sztywność i doskonale się wiąże. Do tego dystrybutor oferuje każdą grubość  w kilku długościach. Można kupić i większą szpulę i małe poręczne szpulki zajmujące mało miejsca w torbie (dostępne szpule 10, 25 i 50 metrów). Na wszelki wypadek, poddałem go testowi ogniowemu, by sprawdzić ile rzeczywiście jest tu fluorocarbonu w fluorocarbonie. Intech przeszedł ten test śpiewająco. Na wstępie nie ma tu żadnej lipy.

Zwęglona, czarna końcówka. Test ogniowy zaliczony.

Potem jest już tylko lepiej, bo w użytkowaniu flurocarbon Intech sprawdza się jako materiał przyponowy po prostu doskonale. Jest mocny i wytrzymały. Nie traci parametrów, nie strzępi się, nie skręca. W zasadzie nie ma się tu nad czym rozwodzić. Wszystko jest tu tak jak powinno być. Użytkując go, w kilku średnicach, intensywnie przez ostatnie dwa lata, ani razu nie odczułem tęsknoty za produktami kilkukrotnie droższymi od niego. Koniec i kropka. Jest bardzo dobry.

Tani ale zaskakująco dobry produkt.

A teraz wisienka na torcie. Fluorocarbon Intech jest też bardzo tani. 10 metrów tego materiału w mniejszych średnicach kosztuje na popularnym portalu aukcyjnym około 5 złotych (!). Duża szpula o nawoju 50 metrów to przy cieńszym fluoro wydatek rzędu 20 złotych. Tak jak w przypadku każdego innego fluorocarbonu im jest on grubszy, tym droższy, ale i największe średnice nie doprowadzą nas do bankructwa. Na naszym rynku, produkt ten swoim stosunkiem cena-jakość  nieźle miesza. Polecam spróbować. Nawet jak się nie spodoba (w co wątpię), to przecież tylko kilka złotych.

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

YGK G-Soul Upgrade x8 – Podstawowa ośmiosplotówka w ofercie YGK

Japońska firma YGK od lat pozycjonuje się w czołówce topowych producentów plecionek. Ich oferta jest bardzo szeroka i zawiera wiele specjalizowanych produktów, dedykowanych konkretnym środowiskom i metodom połowu. G-Soul Upgrade x8 to uniwersalna, ośmiosplotowa linka dedykowana połowom od kategorii lekkiej do naprawdę grubych kalibrów. Przy tym oferowana jest w całkiem sensownej cenie. Czym się charakteryzuje ta linka i ile jest warta w rzeczywistości? Zapraszam do lektury.

YGK G-Soul Upgrade x8 – ten wzór opakowania obecnie jest zastępowany innym, zgodnym z nowym trendem stylizacyjnym produktów YGK. Niemniej linka jest ciągle jeszcze szeroko dostępna w starych pudełkach. Trochę potrwa nim znikną zupełnie z rynku.

Przyznam, że i ja miałem czas gdy zachłysnąłem się gładkimi, bezgłośnymi na przelotkach, ośmiosplotowymi linkami. Potem pojawiły się 9-cio splotowe, 12-o splotowe i tak dalej… Wyścig w kategorii ilości splotów i gładkości trwa w najlepsze, niczym rywalizacja w branży maszynek do golenia, szczerzących się coraz większą ilością ostrzy, po to by nasza facjata mogła gładkością zawstydzić pupcię niemowlaczka z książęcego rodu. Wyścig ten jednak, dzieje się niejako poza moją uwagą, bo po początkowym zachłyśnięciu się ośmiosplotówkami uznałem, że w wielu przypadkach czterosplotowa linka sprawuje się lepiej. Większa odporność na przetarcia. Lepsze trzymanie parametrów w długim czasie. Większa przewidywalność jeśli idzie o miejsce pęknięcia. Lepsza tolerancja błędów przy wiązaniu węzłów to zalety, które na niejednym łowisku zdecydowanie przeważają nad cichością, gładkością i zasięgiem rzutowym. Niemniej linek ośmiosplotowych również używam, a wspomniany w tytule model ma swoje miejsce na kilku moich kołowrotkach i multiplikatorach.

Patrząc z boku człowiek się zastanawia, czy rzeczywiście na tej szpuli znajduje się 150 metrów plecionki. YGK umie robić cieniutkie linki…

YGK G-Soul Upgrade x8 to linka na pewno gładka, cicha i bardzo cienka w odniesieniu do deklarowanej wytrzymałości. Oferowana ona jest przez producenta w najwyraźniej jedynym uznanym za słuszny kolorze, czyli jaskrawej limonki, znaczonej co metr białymi znacznikami. Splot linki jest ciasny. Plecionka ma raczej niewielką sztywność i jest bardzo śliska.  Nie przyjmuje ona wody i od pierwszego momentu może się ona wędkarzowi spodobać. Produkt wygląda jakościowo. Czas jednak na jej ocenę w perspektywie dłuższej eksploatacji.

Linka jest cieniutka, splot gęsty i gładki. Nie pije wody i jest bezgłośna na przelotkach. Lata bardzo daleko…

Po pierwsze, wytrzymałości deklarowane przez producenta należy traktować dość ostrożnie. Japończycy podają liniową, statyczną wytrzymałość swoich linek, bez uwzględnienia jakichkolwiek węzłów. Dlatego np. 14 funtów wytrzymałości w cieniutkiej lince japońskiej to realnie zdecydowanie mniej niż to samo 14 funtów, w sznurkowato przy niej wyglądającej lince amerykańskiej. Cudów nie ma. Niemniej stosunek wytrzymałości do średnicy jest w G-Soul’u bardzo dobry i o ile dobierzemy dobrze grubość linki do metody połowu, to będziemy bardzo zadowoleni. Np. 14-o funtowa, najcieńsza w serii linka 0,6PE to dobry wybór do ciut mocniejszego zestawu okoniowego. 22 funty ogarną nam sandacza i szczupaka na lekko. 30-o funtowa linka, pracuje zaś u mnie na zestawach, którymi miotam wabikami ważącymi do 80 gramów i pozwala wyrywać z dna naprawdę grube kłącza czy rozprostowywać mocne haki – a jest przy tym linką naprawdę relatywnie cienką.

Limonkowy, jaskrawy kolor ułatwia obserwację linki. Dzięki temu możemy szybciej zareagować na anemiczne, delikatne branie drapieżnika.

Po drugie, w trakcie eksploatacji linka całkiem nieźle trzyma kolor jak też parametry wytrzymałościowe. Niemniej, jak wszystkie linki ośmiosplotowe, jest bardziej narażona na uszkodzenia w wyniku tarcia o podwodne przeszkody takie jak roślinność, konary czy korzenie itp. Dlatego, szczególnie w przypadku najcieńszych „średnic”, trzeba kontrolować stan ostatnich metrów linki i w razie potrzeby odcinać spracowane końcówki. W przypadku częstego uwalniania przynęt z ciężkich zaczepów, taka kontrola pomoże nam uniknąć głupio zerwanych przynęt.

30-o funtowa linka, pozwala na łowiskach w typie Drużna, rwać z dna, naprawdę grube kłącza. Pod warunkiem, że kontrolujemy jej stan i wiążemy dobre węzły. Jest przy tym linką o niewielkiej grubości.

Po trzecie, G-Soul Upgrade x8 podobnie jak wiele innych linek ośmiosplotowych bardzo nie lubi niedbale zawiązanych i niechlujnie zaciąganych węzłów. Brak precyzji i dokładności przy tej czynności mści się na wędkarzu błyskawicznie. Kara, w przeciwieństwie do tych serwowanych nam przez nasz wymiar sprawiedliwości jest jednocześnie nieuchronna, szybka i adekwatna do naszej przewiny. Linka potrafi trzasnąć na takim węźle przy relatywnie niewielkim obciążeniu (czytaj dalekim od jej wytrzymałości na dobrym i prawidłowo zawiązanym węźle).

Plecionka dobrze współpracuje z multiplikatorami. Nie ma tendencji do zakleszczania się zwojów czy robienia bród.

Po czwarte. G-Soul Upgrade x8 to bardzo dobra ośmiosplotowa linka o świetnym stosunku wytrzymałości do jej „średnicy”. Umożliwia komfortowe i finezyjne łowienie, a także lepsze czucie przynęty niż w przypadku grubszych produktów. Linka jest gładka, bardzo cicha, i zapewnia nam bardzo dobre zasięgi rzutowe. Jaskrawy kolor ułatwia nam obserwację plecionki i szybsze reagowanie na to co się dzieje z naszym wabikiem. Wszystko to dostajemy w bardzo sensownych pieniądzach. Co prawda 150 metrów tej plecionki kosztuje u nas od okolic 130 do 150 złotych, ale na Aliexpress można ją kupić w zwykłych cenach od okolic 70 do 95 złotych za taką samą szpulę. Różnice w cenie wynikają z różnic w grubości linki. Te najcieńsze są droższe. Aktualnie YGK G-Soul Upgrade x8 to obok Egi-Metal druga, najczęściej używana przeze mnie linka. Parametry użytkowe i stosunek jakości do ceny, czynią z niej bardzo atrakcyjną propozycję.

Sklepy na Ali gdzie kupicie G-Soula w dobrych cenach…

https://s.click.aliexpress.com/e/_DFpidGZ

https://s.click.aliexpress.com/e/_DExy7El

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Aliexpress’owy Popper wzorowany na Yo-Zuri 3DS Popper 65F

W łowieniu na Popper’y każdy musi się wcześniej czy później zakochać. Każdy kto ma w sobie spinningową żyłkę, w momencie gdy tylko pierwszy raz rozgryzie o co chodzi w łowieniu tą przynętą i złowi na nią swoje pierwsze ryby, natychmiast wpada w sidła pasji powierzchniowego łowienia. Bo widok drapieżników walących w plusku i rozbryzgu wody w naszą przynętę to coś, czemu oprzeć się po prostu nie można. Zaś ten Popper ma w sobie to coś, co sprawiło, że w ostatnim sezonie był dla mnie przynętą pierwszego wyboru, gdy tylko nadarzała się okazja na powierzchniowe łowienie okoni. Zapraszam do lektury jego testu.

Niby popper jaki jest każdy widzi…

Przy pierwszych oględzinach już widzimy, że Popper ten jest, delikatnie mówiąc, inspirowany produktem kultowej dla wielu japońskiej marki Yo-Zuri. Charakterystyczny smukły kształt, wymiary i waga ewidentnie wskazują nam na protoplastę czyli model Yo-Zuri 3DS Popper 65F. Przynęta ma 6,5cm długości i waży w okolicach 6,5g. To zaś w połączeniu z dość smukłym kształtem sprawia, że możemy nim już skutecznie łowić używając całkiem delikatnych zestawów. Lotność wabika, mimo jego stosunkowo niewielkiej masy jest bardzo przyzwoita.

Wabik jest relatywnie lekki jak na swój rozmiar

 Jakość wykonania jest generalnie dobra, zwłaszcza gdy popatrzymy na nią przez pryzmat ceny, niemniej może się wahać w zależności od tego, który chiński producent go wykonał. Osobiście do porównania miałem dostępne Poppery sygnowane marką Allblue (niestety już niedostępne), które jakościowo były bez zarzutu. Oraz przynęty nazwane Tritop Pop, które jakościowo prezentują się minimalnie gorzej, ale wciąż stanowią świetną ofertę. Po prostu niektórym egzemplarzom zdarzają się ciut gorzej, dopieszczone miejsca łączenia skorupy wabika. Wpływa to w niewielkim stopniu na estetykę, ale absolutnie nie zauważyłem, aby zmniejszało to łowność tej przynęty.

Niedostępny już niestety Allblue Gorn65F obok Tritop Pop’a. Widać delikatne różnice w kształcie. Praca obu jest świetna.

A Poppery te są bardzo łowne. Okonie za nimi przepadają, oczywiście gdy tylko są w nastroju do zbierania z powierzchni i gdy przynętę odpowiednio im podamy i poprowadzimy. Zaś w tej ostatniej kwestii, wabik ten oferuje doświadczonemu spinningiście bardzo szerokie pole do popisu. Przynętą tą można skutecznie grać na wiele sposobów. Poczynając od pojedynczych mocnych podszarpnięć, do zdecydowanie bardziej finezyjnych sekwencji ruchów, dzięki którym przynęta ta oprócz typowo popperowego chlapania, zaczyna odskakiwać na boki i kluczyć po powierzchni wody. Moją ulubioną metodą na prowadzenie tego wabika jest wykonywanie kilku dość szybkich, krótkich i delikatnych zarazem podszarpnięć następujących bezpośrednio po sobie, po czym zrobienie kilkusekundowej pauzy. Po niej następuje kolejna sekwencja podszarpnięć i znowu pauza. W to wszystko, od czasu do czasu, wplatam jedno-dwa, zdecydowanie mocniejsze pociągnięcia, robiące więcej szumu w wodzie. Zapewniam, że efekty takiego łowienia bywają spektakularne, a frajda z niego płynąca jest niesamowita. Do skutecznego animowania tego wabika wystarcza już tak delikatny kijek jak Mistrall Lexus Ultra Spin w wersji o CW 0,5-6g, co tylko podnosi poziom satysfakcji płynącej z takiego łowienia.

Zaczęło się od jednego. Szybko dokupiłem kilka innych.

Wabik standardowo jest wyposażony w ostre kotwiczki przyzwoitej jakości. Niemniej brakuje mu w podstawowej wersji chwościka na drugiej kotwicy, który uważam osobiście za bardzo istotny dodatek do przynęt powierzchniowych. Problem ten można prosto rozwiązać zmieniając kotwicę na taką, która jest w taki chwost wyposażona (pod testem zostawię link do takich, poświęcę im też za czas jakiś osobny materiał), lub doczepić gotowy chwościk (link również pod testem). Jak widać na zdjęciach, ze względu na to, że oryginalne kotwiczki były całkiem dobre, osobiście zdecydowałem się na to drugie rozwiązanie.

Oryginalne kotwice są całkiem dobre. Chwosty na nich musiałem sam doczepić. Taka dodatkowa ozdoba zwiększa w mojej opinii atrakcyjność wabika przy powierzchniowym łowieniu.

A teraz najlepsze. Poppery takie można trafić na Aliexpress w cenie od kilku do kilkunastu złotych. Na cenę może wpłynąć to czy jest w nią wliczona wysyłka, i oczywiście poziom wykonania oraz jakość kotwic użytych do uzbrojenia. Należy jednak założyć, że już w okolicach 10 złotych otrzymujemy skuteczny, dobrze wyposażony i wykonany wabik. To zaś stanowi 1/5-1/6 ceny oryginału. Popper ten może nie będzie wyglądał równie perfekcyjnie co japoński oryginał, ale i tak zrobi świetną robotę, a zakup kilku egzemplarzy w różnych kolorach, nie zmusi nas do sprzedaży nerki w celu ratowania domowego budżetu. W niepewnych czasach to argument, z którym trudno dyskutować.

Sklepy w których kupicie takie poppery, a także chwosty do kotwic, bądź kotwice fabrycznie ozdobione chwostami:

https://s.click.aliexpress.com/e/_AmLNhH

https://s.click.aliexpress.com/e/_A4Sgyr

https://s.click.aliexpress.com/e/_Ad9Jc3

https://s.click.aliexpress.com/e/_9u4MPN

https://s.click.aliexpress.com/e/_AAER3Z

Tsurinoya Pterosauria C702M 2,13m 7-18g – Castingowa katapulta do gromienia zębatych

Chińska marka Tsurinoya, sygnująca swoje produkty również skrótowcem TSU, to jedna z firm, której produkty powinny się jednoznacznie kojarzyć ze sprzętem dobrej jakości. Oferta Tsurinoya jest dość szeroka, a sprzęt który oferuje plasować można na półkach, poczynając od produktów niskobudżetowych (nie schodząc jednak do poziomu bazarowego chłamu) do sprzętu aspirującego technologicznie i jakościowo dużo wyżej. Ten ostatni śmiało może stawać w szranki  z wyższymi seriami uznanych producentów, których cenowo bije sromotnie, oferując dużo za niewiele. Jednym z takich kijów jest wędka z serii nazwanej przez producenta (tutaj budująca napięcie pauza…….) PTEROSAURIA… Prawda, że kozacka nazwa? Zaintrygowanych nią zapraszam do lektury.

Pterosauria… To brzmi dumnie.

Nazwa Pterosauria nawiązuje do łacińskiego określenia gadów latających z czasów gdy dinozaury rządziły na naszej planecie. Można się zastanawiać jak Chińczycy wpadli na to, by tak właśnie nazwać serię wędzisk spinningowych i castingowych, ale niezależnie od tego trzeba im przyznać, że nazwa ta jest intrygująca i zdecydowanie wyróżnia się w tłumie. Kij ten zainteresował mnie w zasadzie od momentu jak tylko pojawił się w zeszłym roku w ofercie Tsurinoya, ale nie tylko swoją nazwą, ale też przeznaczeniem i specyfikacją techniczną. Kupiłem go, w zasadzie zupełnie w ciemno, bo żadne informacje na jego temat jeszcze nie zdążyły się pojawić. Bazować mogłem jedynie na informacji producenta, który jednoznacznie dedykował ten kij połowom ryb drapieżnych z gatunku Culter Alburnus, znanego u nas jako Uklej Amurski, a w języku angielskim występującemu pod nazwami Topmouth Culter lub Redfin Culter (to w rzeczywistości dwa różne ale bardzo podobne gatunki), lub krótko – Skygazer.

Okazowe Skygazer’y robią wrażenie. Na zdjęciu ryba złowiona w Chinach przez wędkarza nazywającego się Gong Lei.

Te słodkowodne ryby  w szczególnych wypadkach dorastają nawet do metra długości, a kształtem przypominają nieco Tarpona. W naszych warunkach rybą, do której trzeba by się odnosić w tych porównaniach byłby w sposób oczywisty boleń. Kije przeznaczone do łowienia tych ryb, charakteryzują się dużą sprężystością i dynamiką blanku, który zarazem musi posyłać przynęty na duże odległości i hamować zapędy wściekle walczących na płytkiej wodzie okazów. To winno zaś, wedle moich kalkulacji, uczynić z nich bardzo dobre narzędzie do połowu szczupaka i dlatego casting Pterosauria, w najmocniejszej wersji, w końcu wpadł w moje ręce.

Bardzo dumnie… 🙂

Wędka już na pierwszy rzut oka sprawia bardzo dobre wrażenie. Po wydobyciu z pokrowca,  w oczy od razu rzuca się piękny, smukły, matowy, blank o niewielkiej zbieżności, który jest na całej długości wzmocniony krzyżowym oplotem i wygląda po prostu świetnie. Zrobiono go z mat węglowych 30T wyprodukowanych przez japońskiego potentata Toray i uzbrojono w przelotki Fuji. Ringi są niewielkie a uzbrojenie wygląda bardzo dobrze.

Blank nie tylko świetnie wygląda. On również świetnie działa.

Na sucho blank sprawia wrażenie dość szybkiego, ale zarazem mającego w sobie odpowiednią do połowu szczupaków giętkość i „mięsistość”. Uchwyt multiplikatora to Fuji ECS. Dzielony chwyt wykończono pianką EVA bardzo dobrej jakości. Dolnik kija w tej wersji jest średniej długości (28cm od końca ECS’a do końcówki dolnika) i w połączeniu z dynamicznym blankiem wyraźnie sugeruje, że można się tym czymś konkretnie zamachnąć i posłać przynętę bardzo daleko.

W środku, obok Kingdom KO-II, prezentuje się Pterosauria. Dwuczęściowy dolnik jest w sam raz. Ergonomia całości bez zarzutu.

Przy tym kij jest lekki i ergonomicznie bez zarzutu – wędka waży 122g. Przy tej długości i potencjale mocy, który zdaje się posiadać (a ten wydaje się zdecydowanie przerastać katalogowe 7-18g) to bardzo dobry wynik. Pterosauria wykończona jest w duchu minimalizmu. Nie ma tu krzykliwych kolorów i ozdobników. Jest prostota, elegancki czarny mat, i nieodparte wrażenie obcowania z produktem  świetnej jakości i o dużym potencjale. Nad wodę zabierałem go, wiążąc z nim naprawdę duże nadzieje.

ECS od Fuji to dobry i wygodny uchwyt. Kij w połączeniu z lekkim, zgrabnym niskoprofilowcem tworzy świetny, lekki i poręczny zestaw.

Tsurinoya Pterosauria w użytkowaniu rzeczywiście okazuje się być świetnym kijem szczupakowym. Nim jednak przejdziemy do szczegółów, na wstępie od razu sobie powiedzmy jedno… Katalogowe 7-18g wyrzutu, należy traktować tu z dużym przymrużeniem oka. Przyznam, że do sugerowanej dolnej granicy wyrzutowej, nawet nie próbowałem się zbliżać. Dlaczego? Ano dlatego, że Pterosauria w tej wersji to zdecydowanie nie jest witka do bawienia się trzycalowym kopytkiem na trzygramowej główce.  Gdy jednak przekraczamy 15g całkowitej masy przynęty ten mocny kij, dzięki swojej świetnej elastyczności,  zaczyna nam się powoli ładować jak trzeba i robić świetną robotę. Rosnąca waga wabików długo nie robi też na nim większego wrażenia.

CW 7-18g? Dobry żart. Ten kij jest o wiele mocniejszy.

20… 30… 40… 50 gramów… a ta Tsurinoya strzela coraz większymi gumami jak katapulta i prosi o jeszcze. Wreszcie docieram do granic możliwości kija ale muszę przyznać, że chociaż spodziewałem się, że okaże się on dużo mocniejszy niż sugeruje opis na blanku, to jednak TSU zaskakuje mnie. Nie doceniłem tego sprzętu.  Ta zgrabna i lekka wędka pozwala całkiem komfortowo rzucać nawet 20cm pigshadem z 10g dociążeniem, co daje w sumie ponad 60g całkowitej masy przynęty. Teraz staje się jasne, czemu podane jako dolne CW 7g należy uznać za chińskie bajki z mchu i paproci. Po prostu, ta wersja Pterosaurii, to zdecydowanie grubszy kaliber katapulty niż sugeruje nam producent.  Blank przy rzutach ,ładuje się bardzo dobrze, a przynęty latają celnie i naprawdę daleko, zwłaszcza w kontekście tego, że omawiany kij ma 213cm długości. Operowanie rzutowe tym sprzętem uzbrojonym w jakiś zgrabny i lekki multiplikator, dostarcza wędkarzowi dużo przyjemności w najczystszej postaci.

Dobre, gęste uzbrojenie. Do jakości montażu nie można się przyczepić. Jest bardzo dobra.

Blank Pterosaurii jest też czuły. Transmisja drgań jest bardzo dobra i pozwala wędkarzowi szybko i skutecznie reagować na uderzenia drapieżników. Akcja kija to Fast, który jednak pod obciążeniem świetnie ugina się i pracuje, a zarazem zachowuje w dolniku duży zapas mocy potrzebny do zmierzenia się z okazową rybą. Charakterystyka tej wędki sprawia, że w poszukiwaniu szczupaków na płytkiej i trochę głębszej wodzie możemy skutecznie wykorzystać spory wachlarz przynęt. To bardzo dobry kij pod gumy w średnich i nieco większych rozmiarach. Doskonale obsłuży nam wahadła i większe błystki wirowe, jak też crankbaity, swimbaity czy kombinacje gumy i chatterbaita. Kij nada się też do cięższego twitcha czyli woblerów w granicach 13cm i więcej. Wędka jest poręczna, ma bardzo dobrą ergonomię i wyważenie. Jest też mocna i pewna w kwestii zacięcia czy zastopowania uciekającej w zarośla ryby, ale też doskonale tę rybę trzymająca dzięki bardzo elastycznej charakterystyce blanku. Bo może Culter Alburnus’ów u nas nią, nie połowimy, ale szczupaki powinny się mieć na baczności, bo ten kij, we wprawnych rękach to cholernie dobre narzędzie do ich połowu.

Szybki, lecz sprężysty blank, pod obciążeniem ugina się głęboko. W dolniku drzemią pokłady mocy.

Pozostała nam kwestia ceny. Kij w tej wersji kosztuje na Aliexpress standardowo około 370 złotych. Za te pieniądze otrzymamy świetny szczupakowy blank w krzyżowym oplocie, uzbrojony po całości w Fuji, pięknie wykończony, świetnie leżący w ręce i lekki. Za podobne kije, od bardziej u nas znanych, renomowanych producentów, trzeba zapłacić dużo więcej. Stosunek cena-jakość jest tutaj bardzo dobry. W tym wagomiarze i w tej cenie niełatwo znaleźć dla Pterosaurii sensowną alternatywę. Wydając pieniądze na ten kij i mając pełną świadomość tego co jest im potrzebne, doświadczeni wędkarze sprawią sobie sprzęt, którego z dużą dozą prawdopodobieństwa, nie będą chcieli zmieniać przez długi czas, na nic innego. Z drugiej strony charakterystyka pracy blanku i realne CW, czynią z tej wędki też bardzo dobry kij do nauki castingu. Zdziwione miny kolegów, którzy na pytanie – A co to za patyk? – usłyszą w odpowiedzi nazwę Tsurinoya Pterosauria, mamy zaś do tego wszystkiego niejako w gratisie. Z czystym sumieniem polecam i przyznaję, że bardzo mnie ciekawi, jak prezentowałyby się użytkowo, spinningowe wersje tej wędki. Może za czas jakiś uda mi się to sprawdzić.

Tsurinoya – Zapamiętajcie tę nazwę. Nie twierdzę, że będziecie wykrzykiwać ją w nocy, ale uczulam, że pod tą marką robi się dużo, bardzo dobrego sprzętu.

Sklepy w których kupicie Tsurinoya Pterosauria:

https://s.click.aliexpress.com/e/_AtwPFV

https://s.click.aliexpress.com/e/_9hPRHh

https://s.click.aliexpress.com/e/_AWnpcr

https://s.click.aliexpress.com/e/_Addp6T