Daiwa Caldia Sensor Spin 762ULFS 2,30m 0,5-6g – Najtańszy Monocoque na rynku?

Wędki z tej serii zdają się interesować spore grono wędkarzy. W relatywnie niewysokiej cenie producent obiecuje nam tutaj cudowne doznania jeśli idzie o czułość kijów z tej serii, której gwarantem mają być szkieletowy uchwyt kołowrotka i dolnik w stylu Monocoque. Dzięki uprzejmości jednego z widzów kij taki trafił w moje ręce, a ja… A ja nie przejmuję się marketingowymi opisami. Ja po prostu mówię „Sprawdzam”.

Daiwa Caldia Sensor Spin

„Akcja przynęty i branie przenoszone są bezpośrednio na rękojeść, co gwarantuje niesamowite wędkarskie odczucia. Wykonana z włókna węglowego rękojeść doskonale wspomaga sygnalizację brania i informuje wędkarza o tym co aktualnie dzieje się z przynętą pod wodą.”


„Rękojeść z włókna węglowego zapewnia ogromne korzyści, zwłaszcza podczas łowienia w cieplejszych temperaturach: akcja przynęty, kontakt z dnem lub delikatne brania ryb są bezpośrednio przenoszone na przedramię łowcy przez Sensor Jig! Dzięki sekcji rękojeści wykonanej z włókna węglowego każda informacja jest przekazywana bezpośrednio do ramienia. Dodatkowo wędki te umożliwiają bardzo dokładne skanowanie struktury dna.”Fragmenty tekstów reklamowych nt. wędek z serii Daiwa Caldia Sensor Spin/Jig

Wędki z serii Caldia Sensor Spin to chyba najtańsze Monocoque na naszym rynku. Ten typ dolników, zwykle spotykany w sporo droższych kijach, ciągle rozpala emocje. Nie tylko nadają one wędkom „kozacki” wygląd, ale przede wszystkim mają być „gwarantem” wysokiej czułości wyposażonych w nie kijów. Dlatego niezmiennie są one obiektem pożądania wielu spinningistów.

Opisywany model Sensor’a prezentuje się na pierwszy rzut oka nieźle, chociaż patrząc na ten kij i opis jego CW, przeżywamy lekki dysonans. Kij opisany na zakres CW od 0,5g do 6g, nijak nie kojarzy nam się z witkami zwykle dedykowanymi do tak małych wabików. Mamy tu kawał blanku (wykonanego według producenta z prepregu HMC+) mierzącego 230cm, o niemałych w sumie średnicach. Szczytówka typu Tubular ma 1,35mm średnicy przy przelotce szczytowej. Przy dolniku kij ma solidne… Chciałoby się powiedzieć ile, ale prosto tego zrobić nie można. Dlaczego? Ano dlatego, że testowany egzemplarz w tym miejscu okazał się nie być okrągłym w przekroju. W zależności od kąta mierzenia blanku na wyświetlaczu widzimy wartości od 9,64mm do 9,75mm. No tego jeszcze nie grali…

Kij uzbrojono w 9 niedrogich przelotek od Seaguide’a. Przy ich montażu również nie popisano się. Ringi nie należą do najmniejszych i najlżejszych, a w górnej części blanku lekko po nim myszkują. Omotki wykonano na akceptowalnym poziomie.

Dolnik uzbrojono w szkieletowy uchwyt kołowrotka od Fuji, korkowy grip i Monocoque’a. Jeśli idzie o ogólne wykończenie kija, dolnik prezentuje się w nim zdecydowanie najlepiej.

Producent zapowiada, że kij w tej wersji powinien ważyć 125g. Jak na witkę do 6g szału teoretycznie nie ma. Praktycznie też, choć kij realnie jest lżejszy niż deklaruje producent. Waży dokładnie 116,9g. Niemniej zwrócić należy uwagę, że przy tej masie, mimo krótkiego dolnika, kij jest bardzo dobrze wyważony (co obiecuje nam zresztą producent). Sprawia to, że operuje się nim całkiem przyjemnie.

Producent w katalogu deklaruje, że opisywana wędka winna mieć akcję typu XFast/Fast. Jeżeli w zamyśle producenta miało być to coś z pogranicza tych dwóch typów akcji, to w tym momencie nieco on przesadza. Wędka ta jest kijem typu Fast i to niekoniecznie z tych najszybszych.

TESTY UGIĘCIA:

No to teraz odpowiedzmy sobie na pytanie jak to wszystko pracuje?

Kij charakteryzuje się topem, który mimo sporej średnicy jest mocno spolegliwy. To właśnie, w połączeniu z niezbyt dużą dynamiką (nie bez znaczenia będzie tu też masa tak blanku jak i uzbrojenia) decyduje o sporej bezwładności szczytu wędki. Z jednej strony top ten nieźle ładuje relatywnie lekkie wabiki i prezentuje pewną odporność na przeciążanie. Z drugiej nie jest on tak cięty, jak byśmy chcieli w przypadku gdy próbujemy nim łowić w opadzie (Do czego wedle producenta powinien się również nadawać…)

Pod rosnącym obciążeniem blank wędki dość ochoczo poddaje się do prawie połowy swojej długości, by finalnie pokazać, że później dysponuje pewnym kręgosłupem, który możemy przeciwstawić większej rybie. W trakcie holu kij pracuje dobrze i sporo wybacza. Nie powinny nam z tej wędki spadać nawet niewielkie ryby.

Realny ciężar wyrzutowy wędki oceniam na niedoszacowany. Dołem możemy zejść poniżej 2g. Możemy na upartego zbliżyć się do okolic 1,5g, niemniej w kontekście ogólnej charakterystyki tego kija nie za bardzo widzę w tym sens. Górą kij na spokojnie ogarnia nam jeszcze wabiki, których masa zbliża się do okolic 9g. W trakcie testów, gdy zmuszony byłem łowić tym kijem na głębokościach sięgających 13m przy użyciu zestawu Drop Shot, stosowałem ciężarki o masie sięgającej 12g. W sposób oczywisty było to dla niego za dużo, ale przy płynnej, miękkiej technice rzutowej można było je jeszcze bez ryzyka posyłać na wystarczające odległości.

Bardzo trudne wędkarsko warunki jakie miałem w trakcie testu, poddały tak wychwalaną przez producenta czułość tej wędki, ciężkiej i niełatwej próbie. Okonie przebywały na sporych głębokościach (przeważnie około 12m). Na przynęty reagowały niezbyt chętnie. Mimo wysiłków nie udało mi się też sprowokować do brań ryb większych. Jak w tych okolicznościach poradziła sobie Caldia Sensor Spin?


Mówiąc delikatnie, nie poradziła sobie. Transmisja drgań tej wędki okazała się dla mnie dużym rozczarowaniem. Mimo stosowania w trakcie testów cienkiej plecionki (YGK Upgrade WX4 0.4PE i 0.3PE) Większość brań widoczna na spolegliwej szczytówce, była niewyczuwalna w dolniku. Te ostrzejsze i bardziej dynamiczne były wyczuwalne słabo. Przy łowieniu na wodzie płytkiej (3-5m), tak kontakty z rybami, jak i dnem czy resztkami podwodnej roślinności, przekazywane były do dolnika bardzo mizernie. Na tle większości testowanych przeze mnie w tym sezonie kijów okoniowych, pod względem czułości, Daiwa Caldia Sensor Spin, wypada po prostu blado i głucho. Monocoque pomaga tu jak umarłemu kadzidło…

Oczywiście kij ten można zastosować w sytuacjach gdzie będzie on miał więcej sensu. Wędka ta sprawdzi się całkiem dobrze jako sprzęt do obsługi niewielkich przynęt w typie crank. Łowienie nim okoni na wirówki, cykady czy wirujące ogonki może być całkiem skuteczne i przyjemne. Nie bałbym się też zabrać tego patyka na niewielką rzekę w poszukiwaniu kleni gdy biorą one na niewielkie woblerki. Jestem przekonany, że wtedy kijek ten zrobi bardzo dobrą robotę. Moje doświadczenia z testów, pokazały, że można użyć go przy lekkim, leniwym Drop Shot’cie. Wtedy gdy ryby reagują słabo, a przynętą czasem bardziej bujamy niż podszarpujemy. W trakcie takiego łowienia, podobnie jak i przy próbach łowienia w opadzie, musimy mieć jednak świadomość ograniczonej czułości tego kija i opierać się na obserwacji spolegliwej szczytówki i stopnia napięcia linki. Bez tego, w sytuacji słabych brań, większość z nich pozostanie dla nas bowiem całkowicie niewyczuwalna.

Daiwa Caldia Sensor Spin w testowanej wersji kosztuje zwykle około 350-400zł. Mimo atrakcyjnego na pierwszy rzut oka wyglądu i buńczucznych zapowiedzi marketingowców, nie jest to wędka, którą zarekomendowałbym w tej cenie jako sensowny wybór. Wędka ma swoje ograniczenia i niedostatki w jakości wykonania. Kij ten raczej potwierdza obiegową opinię, że w portfolio renomowanych producentów takich jak Daiwa i Shimano, ciężko znaleźć coś sensownego w takim budżecie. Jeżeli szukamy, tak szumnie obiecywanych nam przez speców od wciskania towaru, wyjątkowych, wędkarskich doznań, to w przypadku takich marek trzeba sięgnąć do portfela zdecydowanie głębiej i przyglądać się wędkom, których cena bliższa będzie tysiącowi złotych. Dysponując skromniejszym budżetem, mamy większe szanse na kupienie wyróżniającego się sprzętu u producentów „mniej prestiżowych”. Tak to działało kiedyś. I wygląda na to, że tak to chyba działa dalej…

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę. Każde wsparcie pomaga mi rozwijać tę stronę i kanał tak, by nie zmieniały one swojego niezależnego charakteru. https://buycoffee.to/cykadaspinning

Gomexus – tuningowa korba z Power Knob’em do Daiwa’y BG – Czy warto?

Przez jeden sezon do cięższego łowienia używałem chińskiego kołowrotka Lurekiller Saltist. Po tym czasie Saltista definitywnie zastąpiły w mojej stajni Daiwa’y BG. Młynki te podobają mi się bardziej od Lurekillera pod każdym względem. Z jednym małym wyjątkiem. Za Power Knob’em od Saltista zacząłem tęsknić już w momencie gdy go sprzedałem. Wydatna, wielka „gała” okazała się po prostu najwygodniejszym knobem do ciut cięższego łowienia z jakim miałem do czynienia. Jak żadna inna zapewniała pewny i wygodny chwyt. Nie miała najmniejszych tendencji do wyślizgiwania się z dłoni, w chwili gdy zdarzyło mi się zagapić i dać się zaskoczyć braniem. Była po prostu świetna, a teraz jej nie było…

Daiwa BG i Gomexus. Piękna z nich para…

Inną sprawą jest też fakt, że zastosowany w modelu BG oryginalny T-Knob zdecydowanie nie jest rozwiązaniem idealnym. Im bardziej zaczynałem tęsknić za Power Knob’em Lurekillera, tym mocniej zauważałem niedostatki ergonomiczne oryginalnego chwytu, który mimo pokaźnych rozmiarów, nie układa się dobrze w dłoni i nie daje odpowiedniego poczucia komfortu. W końcu zacząłem się rozglądać za rozwiązaniem, które rozwiązałoby ten problem.

Oryginalny T-Knob zdecydowanie nie należy do moich ulubionych. Mimo pokaźnych rozmiarów nie leży to w dłoni jak trzeba…

Szybko okazało się, że znalezienie tuningowych knobów do wielu modeli Shimano czy Daiwa’y nie jest wcale trudne. Problemy zaczynają się jednak gdy zaczynamy szukać takich akcesoriów konkretnie do serii BG czy BG MQ. Okazuje się, że na rynku, obok zestawów wymagających wykonywania dodatkowych rozwierceń, niewiele jest dedykowanych rozwiązań typu „plug and play”. W tej sytuacji na placu boju pojawił się i pozostał projekt firmy Gomexus.

Skromne, proste opakowanie ze świetną jakościowo zawartością

Opisywane przeze mnie rozwiązanie to kompletna tuningowa korba do kołowrotków z serii Daiwa BG i BG MQ, z wydatnym Power Knob’em osadzonym na porządnych łożyskach. Pierwsze wrażenie po wyjęciu zestawu z pudełka jest doskonałe. Rzuca się w oczy świetna jakość obróbki CNC oraz bardzo dobry dobór kolorów i wzorów ozdobnych nacięć tak by pasowały do dedykowanego korbie kołowrotka. Nacięcia te również służą do odprowadzenia wody, która mogłaby się dostać do wnętrza pustego w środku aluminiowego knoba.

Śliczny w każdym szczególe

Tuningowy zestaw waży nieco więcej niż oryginalna korba. Waga elektroniczna wskazuje na masę 42,5g wobec 38,1g masy oryginalnego zestawu. Długość korby, jej odsadzenie od korpusu i ogólny kształt zasadniczo pokrywają się z wymiarami oryginału.

Zestaw Gomexus’a można określić mianem Plug and Play. Trudno tu mówić w zasadzie o jakimkolwiek montażu. Po prostu odkręcamy z korpusu oryginalną korbę. Wkręcamy zestaw tuningowy i to wszystko. Po tej niezbyt skomplikowanej operacji całość śmiga aż miło.

Oryginał i Gomexus łeb w łeb…

Knob leży w ręce genialnie. Zakręcony na łożyskach obraca się tak jakby nie do końca miał ochotę się w ogóle zatrzymać. Całość wygląda efektownie w każdym detalu. Tego chciałem. No to ile za to zapłaciłem?

Aktualnie za taki zestaw trzeba zapłacić na fabrycznym sklepie producenta około 130 złotych. Ja kupowałem dwa takie w jednej z licznych promocji, i kosztowały mnie po stówie za komplet. Czy to drogo? Dla kogoś kto w tej cenie kupuje całe kołowrotki, to pewnie bardzo drogo. Dla kogoś, kto używa młynków droższych i orientuje się w koszcie części i akcesoriów do nich, nie będzie to suma wysoka. Ja nie żałuję. Dostałem dokładnie to czego chciałem. A ofercie Gomexus’a polecam się przyjrzeć. Bo mają tam na tym swoim sklepiku trochę fajnych cukierasów… 😉

Świetny, jakościowy produkt

Link do tego Power Knob’a na sklepie fabrycznym Gomexus:

https://s.click.aliexpress.com/e/_DldMVbJ

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Daiwa BG 2500 – Japoński pancernik kieszonkowy

Szukając sensownego, niedrogiego młynka do nieco cięższej orki przerobiłem kilka opcji. Były Penn’y Spinnfisher’y V, w dwóch rozmiarach. Był też Penn Battle. Na krótko pojawiła się Okuma Azores czy wreszcie chiński Lurekiller Saltist. Po każdym z tych młynków pozostały mi już tylko wspomnienia. Nie, nie… Nie to, że przeniosły się do krainy wiecznych łowów. Z tego co wiem, to żyją i dalej służą nowym właścicielom. Bo sprzedałem wszystkie. Do takich zastosowań zostawiłem sobie jeden młynek, który służy mi wiernie już trzeci sezon, i jest w mojej opinii najfajniejszą konstrukcją spośród tych, które dane mi było w ostatnich latach używać. Poznajcie kołowrotek Daiwa BG…

Daiwa BG 2500

Gdy pierwszy raz spoglądamy na tytułową Daiwę od razu wyczuwamy twardziela. Design kołowrotka na wstępie już sugeruje nam, że mamy do czynienia z krzepkim zawodnikiem. Kompaktowe, ale solidne metalowe body. Głęboka aluminiowa szpula. „Nacinane” zdobienia korpusu, które na pierwszy rzut oka mogą się skojarzyć z terenową oponą typu „jodła” służącą do jazdy w ekstremalnych warunkach. Do tego dochodzi wkręcana w korpus solidna, aluminiowa korba o sporym przyłożeniu, zakończona szerokim knobem. Kompaktowy młynek (wszak to tylko rozmiar 2500) sprawia pancerne wrażenie i waży też swoje. Masa na poziomie 265g zdecydowanie nie stawia go w jednym szeregu z kompozytowymi zawodnikami wagi lekkiej. Z drugiej strony czyni to z niego sprzęt zdecydowanie lżejszy i poręczniejszy niż wspomniane wcześniej Spinnfisher’y czy model Azores (które przy podobnych założeniach konstrukcyjnych, po prostu nie występują w tak niewielkich rozmiarach)

Charakterystyczne, „zębate” zdobienia aluminiowego body

By zamknąć temat danych katalogowych kołowrotka dodam tylko, że konstrukcję modelu BG oparto na solidnej przekładni i 6 łożyskach kulkowych plus oporówce. Przełożenie wynosi 5,6:1 i przekłada się na nawijanie za każdym obrotem korby 84cm linki (Co jest bardzo rozsądną wartością jeśli idzie o połowy śródlądowe. W wielu innych konstrukcjach morskich stosuje się sporo większe przełożenia, które uzasadnione są gdy łowimy w głębinach morskich, ale przy typowych szczupakowo-sandaczowych zastosowaniach tylko zmniejszają komfort łowienia). Moc hamulca walki w tym modelu producent deklaruje na, na pierwszy rzut oka, niepowalające 4kg. W praktyce nigdy nie odczułem jednak braku „stopping power” w tym kołowrotku. Wszystko to wynika w prostej linii z tego, że seria BG to w ofercie Daiwy budżetowa linia kołowrotków przeznaczonych właśnie do połowów morskich, a z tym zawsze wiążą się wyższe wymagania co do odporności konstrukcji niż u młynków dedykowanych słodkiej wodzie.

Kompaktowy i solidny

Przez trzy lata, kołowrotek ten śmigał u mnie w zestawach szczupakowych i sandaczowych i jego działanie podoba mi się niezmiennie. Od początku mój egzemplarz charakteryzował się wysoką kulturą pracy. Chodził bardzo miękko, nie posiadał żadnych luzów i nie wydawał jakichkolwiek niepokojących odgłosów. Nawój jest bardzo dobry, zaś hamulec walki dobrze dozowalny i płynnie startuje, jak i pracuje bez zarzutu w czasie holów. W toku eksploatacji nie zaobserwowałem większego pogorszenia się kultury pracy kołowrotka. Daiwa niezmiennie kręci aż miło, radząc sobie świetnie z mniejszymi i większymi obciążeniami.

Nawój…

Gdybym miał się już jednak uczciwie do czegoś doczepić, to muszę tu wspomnieć o dwóch kwestiach. Pierwszą jest delikatna tendencja do luzowania się hamulca walki w trakcie łowienia. Problem jest minimalny, niemniej, co jakiś czas (czytaj rzadko, ale jednak), w moim egzemplarzu trzeba przeprowadzić delikatną korektę ustawień. Drugą sprawą jest knob. Ten zastosowany w BG nie jest zły, niemniej od czasu gdy pierwszy raz zetknąłem się z wielką, okrągłą „gałą” w Lurekiller’rze Saltist’cie, a którą możemy skojarzyć choćby z takim samym rozwiązaniem w większych rozmiarach Shimano Twin Power, zakochałem się w tym modelu knoba. W mojej opinii daje on największy komfort i kontrolę kołowrotka w czasie cięższego łowienia. Muszę się chyba rozejrzeć i wymienić oryginał na coś takiego, bo zwyczajnie mi go teraz brakuje. Zachowajmy tu jednak umiar i spokój. Wspomniane mankamenty nie są na tyle poważne, by zaburzyć mój bardzo pozytywny, całościowy odbiór tego kołowrotka.

Tej „gały” z Saltist’a mi po prostu brakuje. Jak monstrualnie by nie wyglądała, to najwygodniejszy knob do ciężkiej orki jaki poznałem.

Spróbujmy to wszystko podsumować. Daiwa BG to kołowrotek lepiej chodzący, precyzyjniej wykonany i lżejszy niż Penn’y SSV czy Okuma Azores. Penn’a Battle i Saltista bije dodatkowo wytrzymałością mechaniczną i jakością zastosowanych materiałów. Nad każdym z tych kołowrotków zdecydowanie góruje kulturą pracy i jakością nawoju. Oczywiście można na upartego szukać i znaleźć w nim jakieś mankamenty, ale jest to przecież nieuniknione. Ten kołowrotek można wszak kupić już za kwotę około 470 złotych, więc należy założyć, że zawsze jest ryzyko trafienia na mniej lub bardziej udany egzemplarz, zaś zastosowane rozwiązania techniczne nie będą takie same jak w młynkach z najwyższej półki. Takie to zbójeckie prawo młynków z segmentu budżetowego i nic na to nie idzie poradzić (Może poza całkowitym zrezygnowaniem z kupowania takich kołowrotków… Ale tutaj też zachowajcie spokój. Z opowieści znajomego prowadzącego sklep wędkarski, czy moich klubowych kolegów, wiem już bowiem, że nawet wydanie ponad 1500 złotych na kołowrotek, nie gwarantuje w tych czasach pełnego zadowolenia nabywcy… 😉 ). Wszystko to, w niczym jednak nie zmienia mojej opinii, że gdy chcemy wydać taką kwotę (czyli do okolic 500zł) na kołowrotek do nieco cięższego łowienia, to Daiwa BG jest najsensowniejszą znaną mi opcją. Dlatego właśnie się u mnie ostała i zostanie dalej. I wiecie co? Alan Hawk ma podobne zdanie. A ja sobie jego opinie cenię bo robi chłop świetną robotę… 🙂

Morski budżetowiec o doskonałym stosunku jakości do ceny

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Daiwa Bassers Worm Hook SS FFN – Czyli w czym tkwi haczyk?

Temat haków do okoniowego Drop Shot’a jest dość szeroki. Na rynku jest mnóstwo produktów dedykowanych takiemu łowieniu. Wielu speców ma w tej kwestii swoje teorie i ulubione typy. Mam i ja. Zapraszam do lektury.

Temat haków do metody Drop Shot jest raczej szeroki…

Ruszając temat haków do Drop Shot’a przerobiłem na własnej skórze różne opcje. Poczynając od moim zdaniem przereklamowanych w okoniowym Drop Shot’cie offsetów, przez czerwone Savage Gear’y, wyroby Ownera, Gamakatsu i inne. Niektóre, wyposażone w krętliki wynalazki, w ogóle nie wzbudziły mojego zainteresowania – widać jestem jednak zwolennikiem prostych rozwiązań. Moje poszukiwania w temacie haków do okoniowego „dropsa” zakończyły się gdy przetestowałem haki Daiwa Bassers Worm Hook SS FFN. Te przypadły mi do gustu najbardziej.

Daiwa Bassers Worm Hook SS FFN

Zacznijmy od tego, jaki moim zdaniem powinien być haczyk do okoniowego Drop Shot’a?

Po pierwsze, co oczywiste, musi być bardzo ostry i dobrze tę ostrość trzymać.

Po drugie, moim zdaniem, haczyk taki powinien być lekki i zrobiony z cienkiego, delikatnego drutu. Musi w jak najmniejszym stopniu zwracać na siebie uwagę, nie zaburzać prezentacji przynęty, i nadawać się do zbrojenia bardzo delikatnych i niewielkich przynęt.

To bardzo finezyjne i mocne zarazem haki…

Po trzecie, mimo cienkiego drutu, haczyk ten musi mieć odpowiednią wytrzymałość i nie giąć się z byle powodu ani nie pękać.

Po czwarte, jego konstrukcja, na którą składa się długość trzonka, szerokość łuku kolanka i profil jego zagięcia powinny z jednej strony umożliwiać dobrą prezentację przynęty, z drugiej zaś zapewniać doskonałą chwytność haka w momencie zacięcia.

Kształt haka umożliwia zbrojenie najdrobniejszych przynęt i daje bardzo dużą „chwytność”

Haki Daiwa Bassers Worm Hook SS FFN w kontekście spełniania powyższych wymagań wypadają wręcz doskonale. Są więc przede wszystkim bardzo ostre i doskonale i długo tę ostrość utrzymują. Producent ostrzy je w technologii SaqSas i nie wnikając w szczegóły, trzeba przyznać, że to po prostu działa.

Skrót FFN obecny w nazwie tych haków pochodzi od słów Fine Finesse. Cóż… W tym wypadku nazwa zdecydowanie  zobowiązuje.  Wykonano  je z naprawdę cieniutkiego ale zarazem zaskakująco mocnego drutu. Nie mają tendencji do łatwego gięcia się jak stosowane kiedyś przeze mnie np. czerwone Savage Gear’y na długich trzonkach. W porównaniu do wielu produktów konkurencji haki te wyglądają bardzo delikatnie i finezyjnie. Przynęta prezentowana na nich zachowuje się świetnie. Nie ma też problemów ze zbrojeniem nimi cienkich i maleńkich wabików. Na deser niejako otrzymujemy ich doskonałą chwytność. Moim skromnym zdaniem, w przypadku tych haków, mamy w zestawie wszystko co najlepsze. Prostotę formy, delikatność, finezję, ostrość, chwytność i moc. Do tego nie rozboli nas głowa od zbyt wielkiej liczby rozmiarów do wyboru. Daiwa robi je tylko w dwóch – #4 i #2. Mi osobiście więcej nie trzeba…

Z zapałką… Tak dla uświadomienia rozmiaru haka i przynęty…

Żeby nie było jednak zbyt różowo, mamy w ich przypadku też i pewien minus. Cenę jaką trzeba zapłacić za te haczyki od Daiwy, w porównaniu do cen haków nawet markowej i uznanej konkurencji, trudno uznać za szczególnie atrakcyjną. Za paczkę dziesięciu haczyków w moim ulubionym, okoniowym rozmiarze, czyli #2, trzeba zwykle zapłacić około 15 złotych a ich dostępność jest przy tym dość ograniczona. Czy jednak jest to suma, której nie można odżałować? Moim zdaniem warto. Ostatnio uzupełniłem zapas i przy płaceniu powieka mi nie zadrżała. Może dlatego, że w zasadzie, to się bardzo ucieszyłem, że udało mi się je kupić… Bardzo je lubię.

Daiwa Bassers Worm Hook SS FFN widoczne na samym dole.

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/