Robinson CityLiner Perch Spin 1,98m 2,5-7g – Okoniowo-budżetowe zaskoczenie

Po ostatnich dwóch moich „przygodach” z okoniowymi kijami dostępnymi w budżecie ograniczonym do 200zł miałem, mówiąc bardzo delikatnie, lekkie poczucie niedosytu. Niby się przy tym nieźle bawiłem, ale, jakby to ująć?… Do pełnej frajdy było jednak ciut za daleko. Dlatego do testu CityLiner’a od Robinsona podchodziłem bardzo ostrożnie i bez przesadnego entuzjazmu. Co z tego wynikło? Jako, że niemalże rzutem na taśmę, przed końcem sezonu, znalazłem dobre okazje żeby go bardzo solidnie obłowić, teraz mogę się z pełną odpowiedzialnością za własne słowa o nim wypowiedzieć. Zapraszam do lektury.

Robinson CityLiner Perch Spin 1,98m 2,5-7g

Kij przyjeżdża do nas w budżetowym, szmatkowym pokrowcu charakterystycznym dla produktów z tej półki cenowej. To nie jest jednak istotne. Istotne jest to, co się w tym pokrowcu kryje, a Robinson, na pierwszy rzut oka, wygląda jak na kij za dwie stówki zaskakująco dobrze. Smukły, cienki, matowy blank o niewielkiej zbieżności (1,25mm średnicy przy przelotce szczytowej i 7,30mm przy dolniku) w dolnej części wzmocniony został krzyżowym oplotem i wygląda po prostu… dobrze. Dość krótki dolnik (Jak dla mnie mógłby być jeszcze o jakieś 3-4cm krótszy… Wiem… Czepiam się…) wykończono pianką EVA bardzo przyzwoitej gęstości i oryginalnym uchwytem kołowrotka od Fuji, a dokładniej modelem VSS.

VSS i pianka EVA całkiem niezłej gęstości

Blank uzbrojono w 8 noname’owych ringów w ramkach typu K Slim i kolorze gunsmoke. Ringi wyglądają naprawdę OK jak na kij za dwie stówki. Ich montaż ma jednak swoje jasne i trochę ciemniejsze strony. Z jednej (tej ciemniejszej) strony przelotki gubią nieco linię (choć tragedii nie ma). Z drugiej (i to już ta jasna strona), omotki i ich lakierowania zrobiono tu zaskakująco przyzwoicie. Kij nie ocieka w tych miejscach lakierem co nie jest wcale takie oczywiste w wędkach z tej półki budżetowej. Za to też należy mu się duży plus.

Przelotki wyglądają jak na noname’y całkiem dobrze

Według producenta, blank zrobiono z carbonu o module 70 milionów PSI. Całość wygląda zdecydowanie lepiej niż kosztuje. Stylistyka kija jest przyjemna dla oka. Kij dobrze leży w ręce, jest dobrze wyważony i lekki. Producent deklaruje w katalogu jego masę na 92g. Realnie ten patyk okazuje się prawie 6 gramów lżejszy. Waga elektroniczna pokazała w jego przypadku 86,2g masy, a to już bardzo przyzwoity wynik.

Ringi trochę uciekają z linii. W tej półce budżetowej to standard.

I trudno się tutaj właściwie na tym etapie do czegoś przyczepić. W mojej opinii jedynie model wybranego na uzbrojenie uchwytu kołowrotka jest nie do końca najlepszym rozwiązaniem dla tego typu kija ale… do tego tematu wrócę później. Teraz przejdźmy do kwestii najistotniejszej. Jak Robinson CityLiner Perch Spin działa w praktyce?

Ringi…

Blank tej wędki, tak na sucho, jak i w praktycznym użytkowaniu, okazuje się dość delikatnym ale i zarazem dynamicznym medium-fastem. Z jednej strony nie leje nam się on przesadnie i pozwala pewnie wcinać ryby. Z drugiej strony pod niewielkimi już okoniami wędka ta wchodzi w głębsze ugięcia i kapitalnie trzyma zapięte za przysłowiową skórkę ryby.

Wędka świetnie trzyma wcięte ryby. Ilość spadów jest niewielka.

CW kija zostało przez producenta opisane całkiem nieźle. Przy cieniutkich plecionkach łowiłem tym kijem skutecznie już najmniejszymi jaskółkami na niewielkich główeczkach, których całkowita masa schodziła do 2,2g. Górą można go delikatnie przeciążać. Okolice 9g to według mnie jakieś rozsądne maksimum. Do tego wszystkiego blank pozytywnie zaskakuje czułością. Jak na kij za dwie stówy i to w dodatku o niezbyt szybkiej akcji, jest pod tym względem bardzo dobrze. Powiem nawet, że zaskakująco dobrze… (Tak, wiem, powtarzam się…)

TESTY UGIĘCIA:

Delikatny ale całkiem cięty medium-fast. Dobry oręż do szukania okoni na płytszej wodzie.

Do czego ten kij się nadaje najlepiej? Robinson CityLiner Perch Spin w wersji 2,5-7g to bardzo udany, budżetowy kij do lekkiego i niezbyt głębokiego łowienia okoni. Sprawi się on nam przede wszystkim bardzo dobrze przy łowieniu na lekkie jaskółki i inne niewielkie gumy w toni. To jest zdecydowanie jego żywioł, w którym pokazuje pełnię posiadanych zalet. Podobnie dobrze ogarnie on nam klasyczne okoniowe żelastwo w typie niewielkich wirówek i cykad. Przy jigowaniu sprawi nam się nieźle, pod warunkiem, że nie będziemy łowić zbyt głęboko i ciężko. Bowiem gdy tylko lekko przekroczymy granice jego możliwości w tej dziedzinie, bardzo szybko odczujemy potrzebę zastosowania szybszego kija, z mocniejszym kręgosłupem. Charakterystyka tego blanku nie zostawi nas bezbronnymi nawet wtedy, gdy będzie potrzeba połowić na niewielkie popperki, czy najmniejsze okoniowe twitch’e. W sposób oczywisty kij ten nie jest do tego stworzony, ale awaryjnie te lżejsze spośród nich jakoś uciągnie i poprowadzi.

Głęboka praca pod rybą

Testowany Robinson CityLiner Perch Spin w opisywanej wersji okazał się dla mnie na koniec sezonu bardzo miłym testowym zaskoczeniem. Dla kogoś szukającego delikatnego patyka do uganiania się za letnimi okoniami w toni wodnej i mającego silne parcie na budżet, ta wędka to naprawdę sensowny wybór. Gdyby tak jeszcze skrócić mu o te trzy-cztery centymetry dolnik i może zamienić uchwyt typu VSS na uchwyt szkieletowy, który byłby i lżejszy, i zapewnił odrobinę lepszy kontakt dłoni wędkarza z blankiem … Ale nic. Wiem. Czepiam się. I bez tego mojego kombinowania to w sumie bardzo sensowny patyk.

Spodobał Ci się materiał? Postaw kawę Cykadzie… https://buycoffee.to/cykadaspinning

Mistrall Lexus Ultra Spin 1,80m 0,5-6g i 1,95m 1-7g – Dr Jekyll i Mr Hyde…

Pierwszy z wymienionych w tytule kijów użytkowałem kawał czasu (jakieś dwa sezony na pewno) i sprzedałem w zeszłym roku. Drugi nabyłem niedawno, w celu zrobienia testu, i ciągle jest w moim posiadaniu. Muszę przyznać, że już dawno, żadnemu z dystrybutorów sprzętu, nie udało się zafundować mi takiej porcji konsternacji, jak zrobił to Mistrall tym drugim kijem. Myślałem, że nie tak łatwo mnie zaskoczyć, a tu proszę – Da się! Zainteresowanych przyczynami mojej konfuzji, czy tymi konkretnymi wyrobami Mistrall’a zapraszam do lektury… 😉

Lexus na którego stać większość rodaków…

Seria wędek Lexus Ultra Spin to lekkie i nowocześnie wyglądające, budżetowe kije z oferty Mistrall’a. Na wstępie tego tekstu omówię w sposób skrócony, najlżejszy model z tej serii kijów, z którym miałem do czynienia jako pierwszym. W tym miejscu zwracam tylko uwagę, że w opisie tym będę bazować na zapamiętanych przeze mnie doświadczeniach związanych z jego eksploatacją, która miała miejsce już czas temu. Kija już nie mam, więc nie jestem w stanie zweryfikować w tej chwili takich danych jak jego realna waga, średnice blanku czy wykonać zdjęcia krzywych ugięcia. Wszystkie te szczegóły znajdziecie zaś w części poświęconej mocniejszemu z Lexus’ów.

Krótki, poręczny dolnik, klon SKSS, pianka EVA akceptowalnej jakości…

Mistrall Lexus Ultra Spin 1,80m 0,5-6g, to kij który spodobał mi się od pierwszego kontaktu. Delikatny, finezyjny blank tej taniej wędki, był jednocześnie zaskakująco szybki jak na taką witeczkę. Całość była bardzo lekka (55g według danych z katalogu, realnie nie wiem), świetnie leżała w dłoni i jak na swoją półkę cenową całkiem dobrze wyglądała. Wędka ta była też całkiem dobrze opisana jeśli idzie o jej parametry wyrzutowe. Kij górą ogarniał jeszcze okolice 7g całkowitej masy przynęty. Dołem schodziłem nim poniżej 2g. Szybki, finezyjny blank pozwalał skutecznie łowić tym kijem, przy pomocy szerokiego asortymentu wabików. Wędka świetnie radziła sobie z lekkimi jaskółkami w toni i okoniowym żelastwem w typie niewielkich cykad, wirówek i wirujących ogonków. Całkiem dobrze się tym lekko jigowało. Bez problemu łowiłem tym też na najlżejsze okoniowe twitche i najmniejsze popperki. W cenie jaką wtedy musiałem za nią zapłacić (a było to coś kole śmiesznych 170zł) kijek ten był bardzo przyjemny użytkowo i zaskakująco uniwersalny.

Design przyjemny oku

Żeby nie zrobiło się za słodko, muszę wspomnieć o dwóch głównych wadach tego kija, które ujawniły się w trakcie jego eksploatacji. Po pierwsze, czułość tego blanku nie była powalająca. Tragedii może tam nie było, niemniej w trakcie jego użytkowania miałem w tej kwestii wyraźny niedosyt.

Po drugie, mój egzemplarz zaliczył wstydliwą awarię – rozlazł się uchwyt kołowrotka (klon SKSS), a dokładnie puścił jego montaż do blanku. Kij był jeszcze na gwarancji, więc mogłem go spokojnie odesłać do serwisu. Nie byłbym chyba jednak sobą, gdybym nie machnął na to ręką i nie postanowił sam sobie tego zreperować. No i się zaczęło… Możecie sobie tylko wyobrazić moją minę gdy spod luźnego uchwytu mozolnie wydłubywałem szarą, tekturową taśmę i coś co przypominało rodzaj kleju na gorąco zmieszanego z piachem, na które to jakiś rzeźnik zamontował tenże uchwyt. Tak to jest z tym budżetowym sprzętem – jak masz pecha, to trafiasz na coś, !@$&!!&#$!, takiego… Dla rzetelnego jednak oddania ogólnego obrazu jakości wykonania tych wędek, muszę dodać, że dwóch moich klubowych kolegów również intensywnie używało tego modelu Lexusa i u żadnego z nich nie doszło do takiej sytuacji.

9 ringów… Nieźle…

A teraz, skoro już poznaliśmy niepozbawionego wad, ale jednak pozytywnego Dr Jekyll’a, czas by na scenę wkroczył mroczny Mr Hyde… Oto Mistrall Lexus Ultra Spin 1,95m 1-7g. Zacznijmy od rysopisu podejrzanego…

Blank tego kija wedle niektórych materiałów dostępnych w sieci wykonano z Carbonu 24T. Uzbrojony został dołem w klon uchwytu szkieletowego typu SKSS. Krótki, poręczny dolnik wykończono gripami z pianki EVA, akceptowalnej jakości. Na całej długości blanku producent zamontował 9 niewielkich przelotek w ramkach typu K Slim (na samym szczycie mamy już typowe, maleńkie micro-ringi). Przelotki jak na „no name’y” wyglądają nieźle i zamontowano je „na gęsto” (jak na tak tanią wędkę jest na bogato z ilością ringów), niemniej sam montaż jakościowo wpasowuje się w budżetową średnią. Ringi nie trzymają linii (choć tragedii nie ma), a i lakieru na omotkach tutaj zdecydowanie nie pożałowano – można to było zrobić lepiej. Składy kija łączą się spigotem, a całość na pierwszy rzut oka, jak na kij z tej półki cenowej wygląda nieźle.

Jak się przyjrzeć, to ringi idą lekkim wężykiem…

Blank swoją konstrukcją (jak na sugerowanego nam w opisie kija Ultralight’a) od razu jednak może wzbudzać podejrzenia co do rzetelności producenckiego opisu. Przy przelotce szczytowej mamy tu solidne 1,5mm średnicy. Przy dolniku zaś równie solidne 8,8mm. Jak na kijek opisany na zakres CW od 1 do 7g, wygląda to zdecydowanie zbyt solidnie. Do tego top wędki na sucho sprawia wrażenie mało spolegliwego i finezyjnego. Podejrzany obraz całości dopełnia nam rzeczywista waga kija. Wedle producenta powinno być 76g. Realnie jest 87,7g. Prawie 12g więcej co daje nam masę realną wyższą prawie o 15% od deklarowanej. Oczywiście, te niecałe 88g to nie jest jakaś tragedia, a jak się za chwilę okaże, w świetle rzeczywistych parametrów kija to waga wręcz bardzo niska, niemniej trzeba dystrybutorowi wytknąć ten „chiński chłyt matenkingowy”. Tak się robić nie powinno.

Katalogowa waga okazuje się pobożnym życzeniem/ściemą dystrybutora. Niech każdy sam sobie wybierze pasującą mu wersję.

Jak też ten Lexus sprawuje się w praktyce? Nim wziąłem go w obroty, przez jakiś czas miała okazję bawić się nim moja kochana żona. Po jakiejś godzinie łowienia, gdy zapytałem ją co sądzi o tym Mistrall’u usłyszałem w odpowiedzi: „Sztywna, głucha pała. To się nie nadaje na okonie”. I wiecie co? Magda, w swojej bardzo krótkiej ocenie, z rzeczywistością się zasadniczo nie rozminęła. Niemniej postaram się tę ocenę nieco rozbudować i wskazać tutaj kilka niuansów i szczegółów.

Lakieru nie żałowali…

Po pierwsze, blank sprawia wrażenie dość szybkiego. Wrażenie to nieco na wyrost zwiększa nam sztywna, nieco „pałowata” część szczytowa o ograniczonej czułości. W rzeczywistości, pod nieco większym obciążeniem (choćby w postaci wymiarowego szczupaka), blank, który pod okołowymiarowymi okoniami niezbyt chętnie wchodził w głębsze ugięcia, nagle zaczyna się nam ochoczo giąć i pracować.

Po drugie, realny ciężar wyrzutowy tej wędki ma się tak do sugerowanego przez producenta CW, jak realne wskaźniki inflacji do prognoz prezesa NBP. „Ultralajcik” który miał chodzić w zakresie rzutowym od 1 do 7g, realnie zaczyna się nam ruszać dopiero po przekroczeniu 4g całkowitej masy wabika, a najlepiej gdy są to okolice 5g. Na upartego można próbować schodzić tu niżej, niemniej ograniczona transmisja drgań i ta „pałowata” szczytówka skutecznie gaszą zapał do takich prób. No bo niby można, tylko po co się męczyć? Górą ten „ultralajcik” ,miota bez stęknięcia wabikami ważącymi po 22-23g. Jak się uważa, można rzucać jeszcze ciut więcej.

TESTY UGIĘĆ:

Ani to ultralight, ani jakaś ultraszybka szpada… Blank po prostu cholernie niedoszacowany…

Po trzecie, to się nie nadaje na okonie. Do jigowania jest zbyt głuche. Do jaskółek za mocne. Ogarnie nam za to temat większych okoniowych wirówek, cykad 5g, czy woblerków do twitchingu i popperów. Jeśli już bawić się tym w jakieś okoniowe gumy, to niech to będzie przynajmniej 3 cale plus 4g i wtedy robi się już akceptowalnie (pod warunkiem że nie próbujemy łowić głębiej!). Realnie może się nam ten kij sprawdzić nieźle jako lekki uniwersał do amatorskiego, płytkiego dłubania niewielkich szczupaków i przy okazji okoni. Spokojnie obsłuży nam mniejsze szczupakowe gumy, błystki wahadłowe, niewielkie twitche, czy przynęty w typie mniejszych szczupakowych wirówek i cykad. Wędka ma dość mocy i szybkości by pewnie wcinać ryby i jest dość progresywna by potem dobrze je trzymać. Przy większych okazach trzeba brać pod uwagę, że zapas mocy w dolniku jest tutaj mniejszy, niż początkowo może się wydawać.

Lakier, lakier, lakier…

Nie ukrywam, że wędka ta na początku zrobiła na mnie bardzo słabe wrażenie. Niemniej, gdy tylko przyzwyczaiłem się do pewnych jej ograniczeń i przestałem zmuszać ją do rzeczy, do których się ona totalnie nie nadaje, łowienie tym bardzo lekkim, poręcznym patykiem zaczęło mi nawet dostarczać nieco przyjemności. Jest wysoce prawdopodobne, że dla kogoś, kto do tej pory łowił wędkami za „stówkę”, ten Mistrall może się wydać pewnie całkiem fajnym sprzętem. Ja jednak zachowam daleko idącą powściągliwość i nie posunę się tutaj do zbyt wielu pochwał. W przeciwieństwie do kija w wersji 0,5-6g, którego wspominam generalnie dobrze, Mistrall Lexus Ultra Spin 1-7g to wędka, która w realnym użytkowaniu mocno jednak rozczarowuje. Jej mankamenty widoczne są doskonale gdy porówna się ją do delikatniejszego modelu w serii. Poczynając od mylącego, wziętego chyba z czapki opisu parametrów, przez nieco rozczarowującą akcję, aż po mocno ograniczoną czułość blanku, szału tutaj pod żadnym względem nie ma. Kij może się podobać pod względem designu, jest w sumie lekki i poręczny, ale użytkowo zawodzi. O ile najlżejszy Lexus był, być może nie najwyższych lotów, ale jednak okoniową szpadą, o tyle ten kij to taki pałasz z taniego sklepu z pamiątkami. Niby wygląda, niby to broń biała, ale jak się ktoś trochę zna i weźmie owe cudo do ręki, to mina od razu rzednie, bo coś, co miało kłuć i ciąć, okazuje się tanią ozdobą na ścianę. We wprawnych rękach jakąś robotę to zrobi, tylko, raz jeszcze – Po co się męczyć?

Lżejszy jest całkiem niezły, ta wersja jednak raczej rozczarowuje…

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Test Kyorim Carza II S632L na moim kanale YouTube

Zapraszam do oglądania testu wideo tej świetnej wędki. Uśmiecham się o lajki, subskrypcje, komentarze i rozsyłanie materiału do krewnych i znajomych (niekoniecznie królika… 😉 )

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Wdairen Fishing Spiral Worm – Mały, wielki śmierdziuszek…

Ktokolwiek miał do czynienia ze Spanky Worm’em od Lucky John’a, po ujrzeniu tej przynęty w ofercie chińskiej marki Wdairen, może odczuć lekką ekscytację. Podobieństwo raczej przypadkowe nie jest… Kwestia tylko, czy produkt oferowany przez Wdairen, równie dobrze działa? Zainteresowani? To zapraszam do lektury.

Wdairen Fishing Spiral Worm

Sam Spanky Worm reklamowany jest jako przynęta na pstrągi. Tu się przyznam. Ni diabła na pstrągach jej nie wypróbowywałem. Może dlatego, że generalnie o pstrągowaniu mam pojęcie nikłe i nie będę udawał, że tak nie jest, i wypisywał jakieś głupoty (Krótkiej przygody na Trout Area, nie uznaję jako jakiegokolwiek doświadczenia.). Natomiast, gdyby kiedyś trafiła się okazja wyjechania na takie łowienie z ogarniętym fachowcem, na pewno chętnie bym tego spróbował. Lubię uczyć się nowych rzeczy i kolekcjonować doświadczenia.

Kształt trudny do pomylenia…

Natomiast jeśli idzie o kwestię Drop Shota, to temat ten od jakiegoś czasu już ogarniam i przynęta ta zawsze i nierozerwalnie będzie mi się właśnie z okoniowym drop shot’owaniem kojarzyć. Od dnia gdy podpatrzyłem u kolegi na zestawie drop szot’owym takiego właśnie robala, którym to zresztą kolega spuścił mi tego dnia srogi, drop shot’owy omłot, wiedziałem, że się z tym niepozornym, śmierdzącym, silikonowym robaczkiem zaprzyjaźnię. I tak też się stało.

Paleta barw, generalnie utrzymana w ciepłych kolorach.

Worm od Wdairen przybywa do nas zapakowany w tanie torebeczki strunowe bez żadnych napisów. Ewidentnie zdaje się, że przyjeżdża toto do sklepów wysyłkowych w opakowaniu zbiorczym typu wiadro i przed wysyłką pakowane jest w odpowiedniej ilości w te małe woreczki. Dla wędkarzy przyzwyczajonych do tego, że markowa przynęta musi być zapakowana w wypasione blistry, słoiczki czy obrandowane na bogato torby, widok ten może być niezłym zaskoczeniem, tudzież wywołać spory dysonans poznawczy.

Opakowanie… Poziomem wypasu nie powala, ale czy o to w tym wszystkim chodzi?

Sam produkt wygląda łudząco podobnie do robala od LJ. Te same kształty żebrowanego, delikatnego korpusu. Ten sam ogonek zakończony kuleczką. Produkt Wdairen mierzy 6cm długości i choć wygląda bardzo delikatnie, to tragedii z jego wytrzymałością nie ma. Silikon jest miękki, niemniej zaskakująco też wytrzymały. Nieźle trzyma się haczyka i nie daje się łatwo urywać podskubującym go za ogonek małym okonkom. Do tego pływa wręcz, w atraktorze o bardzo intensywnym zapachu, zbliżonym do tego, stosowanego w niektórych przynętach LJ. W zasadzie, nie musiałem otwierać paczki, po tym gdy do mnie dotarła, by zgadnąć co jest w środku. Smrodek poradził sobie świetnie i z tymi torebeczkami, i z kopertą bąbelkową, w której do mnie przyjechał. Z daleko już było czuć, że orzeł, znaczy się, Worm od Wdairen wylądował. Zajeżdża toto bowiem całkiem srogo… 😉

Mierzy skromne 6cm, lecz zajeżdża srogo… 😉

Robal ten produkowany jest w siedmiu wersjach kolorystycznych. Może szału pod tym względem nie ma, ale idzie wybrać spośród nich bardzo dobre opcje na różne łowiska i dni. Brakuje mi tu odrobinę jakichś zgniłych zieleni i brązów, czy herbaty z pieprzem, ale to co jest, nie jest złe. Delikatna konstrukcja przynęty, wymaga od nas przy zbrojeniu, stosowania delikatnych haczyków z cienkiego drutu. Opisywane przeze mnie wcześniej haki Daiwa Bassers Worm Hook SS FFN, nadają się do tego idealnie.

Róż z pieprzem i brokatem… Robi robotę…

Gdy zaś przynętę odpowiednio uzbroimy i poprowadzimy, robi ona robotę aż miło. Robaki te są bardzo skuteczne. Nie wiem jak pstrągi, ale okonie za nimi po prostu przepadają i z upodobaniem zasysają je do swoich pysków. Fishing Spiral Worm od Wdairen to po prostu świetna przynęta drop shot’owa, oferowana za rewelacyjną moim zdaniem cenę. Bez promocji, nawet przy obecnej słabej złotówce, za paczkę 10 przynęt, trzeba zapłacić nieco ponad 3 złote. Jak dla mnie bomba. Nie mam pytań. Tej jesieni, te robale jeszcze się u mnie napracują… 🙂

Skuteczna i tania przynęta do Drop Shot’a.

Link do tego Worm’a na sklepie Wdairen:

https://s.click.aliexpress.com/e/_DetbZ3z

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Daiwa BG 2500 – Japoński pancernik kieszonkowy

Szukając sensownego, niedrogiego młynka do nieco cięższej orki przerobiłem kilka opcji. Były Penn’y Spinnfisher’y V, w dwóch rozmiarach. Był też Penn Battle. Na krótko pojawiła się Okuma Azores czy wreszcie chiński Lurekiller Saltist. Po każdym z tych młynków pozostały mi już tylko wspomnienia. Nie, nie… Nie to, że przeniosły się do krainy wiecznych łowów. Z tego co wiem, to żyją i dalej służą nowym właścicielom. Bo sprzedałem wszystkie. Do takich zastosowań zostawiłem sobie jeden młynek, który służy mi wiernie już trzeci sezon, i jest w mojej opinii najfajniejszą konstrukcją spośród tych, które dane mi było w ostatnich latach używać. Poznajcie kołowrotek Daiwa BG…

Daiwa BG 2500

Gdy pierwszy raz spoglądamy na tytułową Daiwę od razu wyczuwamy twardziela. Design kołowrotka na wstępie już sugeruje nam, że mamy do czynienia z krzepkim zawodnikiem. Kompaktowe, ale solidne metalowe body. Głęboka aluminiowa szpula. „Nacinane” zdobienia korpusu, które na pierwszy rzut oka mogą się skojarzyć z terenową oponą typu „jodła” służącą do jazdy w ekstremalnych warunkach. Do tego dochodzi wkręcana w korpus solidna, aluminiowa korba o sporym przyłożeniu, zakończona szerokim knobem. Kompaktowy młynek (wszak to tylko rozmiar 2500) sprawia pancerne wrażenie i waży też swoje. Masa na poziomie 265g zdecydowanie nie stawia go w jednym szeregu z kompozytowymi zawodnikami wagi lekkiej. Z drugiej strony czyni to z niego sprzęt zdecydowanie lżejszy i poręczniejszy niż wspomniane wcześniej Spinnfisher’y czy model Azores (które przy podobnych założeniach konstrukcyjnych, po prostu nie występują w tak niewielkich rozmiarach)

Charakterystyczne, „zębate” zdobienia aluminiowego body

By zamknąć temat danych katalogowych kołowrotka dodam tylko, że konstrukcję modelu BG oparto na solidnej przekładni i 6 łożyskach kulkowych plus oporówce. Przełożenie wynosi 5,6:1 i przekłada się na nawijanie za każdym obrotem korby 84cm linki (Co jest bardzo rozsądną wartością jeśli idzie o połowy śródlądowe. W wielu innych konstrukcjach morskich stosuje się sporo większe przełożenia, które uzasadnione są gdy łowimy w głębinach morskich, ale przy typowych szczupakowo-sandaczowych zastosowaniach tylko zmniejszają komfort łowienia). Moc hamulca walki w tym modelu producent deklaruje na, na pierwszy rzut oka, niepowalające 4kg. W praktyce nigdy nie odczułem jednak braku „stopping power” w tym kołowrotku. Wszystko to wynika w prostej linii z tego, że seria BG to w ofercie Daiwy budżetowa linia kołowrotków przeznaczonych właśnie do połowów morskich, a z tym zawsze wiążą się wyższe wymagania co do odporności konstrukcji niż u młynków dedykowanych słodkiej wodzie.

Kompaktowy i solidny

Przez trzy lata, kołowrotek ten śmigał u mnie w zestawach szczupakowych i sandaczowych i jego działanie podoba mi się niezmiennie. Od początku mój egzemplarz charakteryzował się wysoką kulturą pracy. Chodził bardzo miękko, nie posiadał żadnych luzów i nie wydawał jakichkolwiek niepokojących odgłosów. Nawój jest bardzo dobry, zaś hamulec walki dobrze dozowalny i płynnie startuje, jak i pracuje bez zarzutu w czasie holów. W toku eksploatacji nie zaobserwowałem większego pogorszenia się kultury pracy kołowrotka. Daiwa niezmiennie kręci aż miło, radząc sobie świetnie z mniejszymi i większymi obciążeniami.

Nawój…

Gdybym miał się już jednak uczciwie do czegoś doczepić, to muszę tu wspomnieć o dwóch kwestiach. Pierwszą jest delikatna tendencja do luzowania się hamulca walki w trakcie łowienia. Problem jest minimalny, niemniej, co jakiś czas (czytaj rzadko, ale jednak), w moim egzemplarzu trzeba przeprowadzić delikatną korektę ustawień. Drugą sprawą jest knob. Ten zastosowany w BG nie jest zły, niemniej od czasu gdy pierwszy raz zetknąłem się z wielką, okrągłą „gałą” w Lurekiller’rze Saltist’cie, a którą możemy skojarzyć choćby z takim samym rozwiązaniem w większych rozmiarach Shimano Twin Power, zakochałem się w tym modelu knoba. W mojej opinii daje on największy komfort i kontrolę kołowrotka w czasie cięższego łowienia. Muszę się chyba rozejrzeć i wymienić oryginał na coś takiego, bo zwyczajnie mi go teraz brakuje. Zachowajmy tu jednak umiar i spokój. Wspomniane mankamenty nie są na tyle poważne, by zaburzyć mój bardzo pozytywny, całościowy odbiór tego kołowrotka.

Tej „gały” z Saltist’a mi po prostu brakuje. Jak monstrualnie by nie wyglądała, to najwygodniejszy knob do ciężkiej orki jaki poznałem.

Spróbujmy to wszystko podsumować. Daiwa BG to kołowrotek lepiej chodzący, precyzyjniej wykonany i lżejszy niż Penn’y SSV czy Okuma Azores. Penn’a Battle i Saltista bije dodatkowo wytrzymałością mechaniczną i jakością zastosowanych materiałów. Nad każdym z tych kołowrotków zdecydowanie góruje kulturą pracy i jakością nawoju. Oczywiście można na upartego szukać i znaleźć w nim jakieś mankamenty, ale jest to przecież nieuniknione. Ten kołowrotek można wszak kupić już za kwotę około 470 złotych, więc należy założyć, że zawsze jest ryzyko trafienia na mniej lub bardziej udany egzemplarz, zaś zastosowane rozwiązania techniczne nie będą takie same jak w młynkach z najwyższej półki. Takie to zbójeckie prawo młynków z segmentu budżetowego i nic na to nie idzie poradzić (Może poza całkowitym zrezygnowaniem z kupowania takich kołowrotków… Ale tutaj też zachowajcie spokój. Z opowieści znajomego prowadzącego sklep wędkarski, czy moich klubowych kolegów, wiem już bowiem, że nawet wydanie ponad 1500 złotych na kołowrotek, nie gwarantuje w tych czasach pełnego zadowolenia nabywcy… 😉 ). Wszystko to, w niczym jednak nie zmienia mojej opinii, że gdy chcemy wydać taką kwotę (czyli do okolic 500zł) na kołowrotek do nieco cięższego łowienia, to Daiwa BG jest najsensowniejszą znaną mi opcją. Dlatego właśnie się u mnie ostała i zostanie dalej. I wiecie co? Alan Hawk ma podobne zdanie. A ja sobie jego opinie cenię bo robi chłop świetną robotę… 🙂

Morski budżetowiec o doskonałym stosunku jakości do ceny

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Jaxon Summum Ultra Light już na moim kanale YouTube…

Zapraszam do oglądania i komentowania. Dzięki za wsparcie w postaci polubień i subskrypcji! 🙂

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Jaxon Summum Ultra Light  1-9g 2,05m – Najwyższa półka Jaxon’a, czyli opowieść o tym co można dostać za dwie stówy

Jaxon coś szybko ostatnio zmienia te swoje topowe serie lekkich spinningów. Ledwie co z oferty wypadła seria Symbian Supra Spin, dopiero co w jej miejsce weszła zbrojona w Fuji Alconite’y Altezza Supra, a już i po niej śladu ni ma. A może to po prostu mi czas tak szybko leci? Nieistotne… Istotne jest to, że od tego roku, budżetowy potentat z naszego rodzimego rynku, ma swoją nową gwiazdę spinningu w wadze ultra lekkiej. Gwiazdor nazywa się Summum i kosztuje naprawdę niewielkie pieniądze. Odżałowałem parę złotych, kupiłem, potestowałem i teraz mogę parę słów na jego temat powiedzieć. Ciekawskich i tych, z dużym parciem na budżet, zapraszam do lektury.

Jaxon Summum Ultra Light ułożony na szmatko-pokrowcu w gustownym kolorze… 😉

Ktokolwiek widział wcześniej wędki z serii Symbian Supra czy Altezza Supra, po ujrzeniu kija z serii Summum Ultra Light, może przeżyć lekkie Deja Vu. Jaxon konsekwentnie idzie tutaj w prostotę i minimalizm, a linia i wykończenie nowego „flagowca” do złudzenia przypomina jego poprzedników. Mamy tu więc grafitowy, nieszlifowany (poza częścią dolnego składu), lakierowany, dość cienki blank o niewielkiej zbieżności i minimalistycznym wykończeniu (1,2mm średnicy przy przelotce szczytowej i 8,1mm średnicy przy dolniku). Mamy minimalistyczny, dzielony dolnik wykończony pianką EVA i szkieletowy uchwyt kołowrotka bez insertu (klon SKSS). Mamy też noname’owe przelotki w ramkach typu K. Całość waży niewiele. Waga elektroniczna pokazała mi 83,5g masy co w zasadzie jest zgodne z deklaracjami producenta. Kij jest naprawdę lekki.

83,5g… Kij jest naprawdę lekki jak na swój segment cenowy.

Przelotek jest 8. Przy tej długości, można by się pokusić w tak lekkim wędzisku o jedną więcej, ale tragedii nie ma, a biorąc pod uwagę niską cenę kija, czepianie się o to można sobie odpuścić. Przelotki, nazywane przez producenta „Slim Titanium Oxide”, wyglądają jak na noname’y bardzo przyzwoicie, ale ich montaż przypomina nam niestety z jak budżetowym kijem mamy do czynienia. Może nie ma tu wielkich ilości lakieru, zacieków czy innych „upiększeń”, ale idealnej linii ułożenia ringów również niestety brak. W testowanym egzemplarzu druga i szósta przelotka licząc od topu gubią linię. Odchyły może nie są wielkie, ale z kronikarskiego obowiązku wypada o nich wspomnieć.  Podsumowując – kij nie powala nas może swoim wyglądem wyglądem, ale na szczęście działa to w obie strony. To znaczy tak szału, jak i tragedii brak. Wędka wygląda jak na swoją półkę cenową nieźle i tyle. Ani więcej, ani mniej.

Przelotki gubią linię…

Po wzięciu kija do ręki stwierdzamy najpierw niską masę i poprawne wyważenie, jak też całkiem przyjemną ergonomię. SKSS i jego klony, to uchwyty, które w taki lekkich kijach po prostu robią robotę. Piankowy grip jest odpowiedniego rozmiaru. Do tego dolnik w tej wędce jest taki „w sam raz”. Ani przesadnie długi, ani ultra krótki. Wędką operuje się wygodnie i z przyjemnością.

Klon Fuji SKSS dobrze się sprawuje w tak delikatnym kiju. Insertu brak.

Według producenta, blanki serii Summum Ultra Light zrobione są z carbonów 30T i 36T. To parametrowo  te same maty węglowe jakie Jaxon zastosował w poprzednich seriach Symbian i Altezza. Przy pierwszym kontakcie z kijem uwagę zwraca delikatna, spolegliwa część szczytowa i niezbyt szybka akcja. W trakcie łowienia pierwsze wrażenie szybko się potwierdza. Summum w wersji 1-9g to Medium Fast z delikatną częścią szczytową. Pod relatywnie niewielkimi rybami kij ten schodzi w dość głębokie ugięcie i pewnie trzyma rybę, wybaczając ewentualne błędy w trakcie holu. Przy jakich zastosowaniach ten kij się nam sprawdzi najlepiej i jak można go ogólnie ocenić?

TESTY UGIĘĆ:

Delikatny Medium Fast o ładnej krzywej ugięcia…

Zacznijmy od realnego CW. Topowy Jaxon Summum w opisywanej wersji realnie sprawuje nam się najlepiej w zakresie CW od okolic 2,5g do 10g całkowitej masy przynęty. To w zasadzie wartości bliskie deklaracjom producenta. Górą, na upartego, można mu jeszcze ciut dokładać, ale delikatny top szybko traci dynamikę i utrudnia nam grę przynętą i zmniejsza pewność zacięcia. Wędka ta nieźle sprawdzi nam się przy obsłudze okoniowego żelastwa w postaci niewielkich wirówek i cykad. Połowimy nią też całkiem przyjemnie i skutecznie na lżejsze okoniowe gumy i jaskółki w toni, o ile nie przyjdzie nam do głowy trochę głębsze jigowanie. Wtedy dość szybko do nas dotrze, że czułość tego blanku, oraz jego dynamika potrzebna do odpowiedniej pracy przynętą i pewnego zacięcia okazują się po prostu niewystarczające. Nie twierdzę, że Summum jest głuchy jak pień, ale transmisja drgań jest tutaj raczej mocno przeciętna dla półki budżetowej, na której się on znajduje. Przy delikatnym żerowaniu ryb nieco ratuje nas ta delikatna szczytówka, która zachowuje się trochę jak wklejka i pozwala zauważyć brania, które niedostatecznie mocno kopną nas w łokieć.

Jaxon Summum na moim kanale YouTube

Ogólna akcja kija sprawia, że może nam się on całkiem dobrze sprawdzić  też przy lekkim zestawie kleniowym. Kijek ten miotnie nam dość daleko nawet najlżejszymi kleniowymi woblerkami i nie pozwoli kluchom „odbijać się” od przynęt. Jednocześnie wędka ma dość mocy w dolniku by poradzić sobie z całkiem sporymi kleniami. Minusem w niektórych miejscach może się okazać jej długość – 205cm na wielu łowiskach może okazać się długością niewystarczającą.

Jaxon chyba chciał wygrać konkurs na najtrudniejszą do zapamiętania nazwę kija spinningowego… Summum… Kto to wymyślił?

Jaxon Summum w opisywanej wersji kosztuje ciut powyżej 200 złotych. W tej cenie wędka ta nie poraża nas ani jakością wykonania, ani czułością, ani też ogólną charakterystyką blanku. Ale żeby nie wyszło, że się tylko czepiam… To z drugiej jednak strony, za te dwie stówki, dostajemy naprawdę bardzo lekki kijek, w sumie niebrzydki i generalnie całkiem przyjemny w eksploatacji (Ja przynajmniej się w trakcie jego testowania całkiem nieźle bawiłem…  Może trochę dlatego, że łowienie okoni bawi mnie niezmiennie od lat…). Zastosowane przelotki wyglądają jak na tę półkę cenową nieźle, podobnie jak klon SKSS. Przy odrobinie umiejętności łowić nim można całkiem skutecznie, a wędka nie posiada jakichś krytycznych, dyskwalifikujących ją wad. Jestem przekonany, że ktoś, kto  do tej pory łowił wędkami za stówkę, może być tym kijem nawet zachwycony, podobnie jak rozpoczynający swoją przygodę z okoniowaniem junior/nowicjusz. I to są moim zdaniem potencjalni odbiorcy tego kija. Koniec i kropka.

Te budżetowe ringi nie wyglądają źle

Rozmyślam nad wykonaniem testów, bezpośrednich konkurentów Jaxon’a na naszym rynku w półce cenowej do okolic 200 złotych (Którą to wartość oceniam jako pewne niezbędne minimum finansowe potrzebne do kupienia nadającego się do użytkowania spinningu.) i może pokuszenia się na koniec o jakiś zbiorczy materiał porównawczy. Rozmyślam, bo do ogarnięcia pozostają wzajemnie powiązane ze sobą czynniki czasu i pieniędzy… Cóż… Pożyjemy, zobaczymy…

Jak na tak niewielkie pieniądze, to kij może być. Początkujący i mniej wymagający użytkownicy mogą być bardzo zadowoleni.

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Tsurinoya Jaguar – Słów parę na temat chińskiego kocura

Tsurinoya Jaguar to chyba najlepiej znany na naszym rynku kołowrotek rodem z Aliexpress. Spotkałem się ze skrajnie różnymi opiniami na jego temat. W niektórych opisywany jest jako świetny sprzęt. W innych oceniany jest jako wadliwy złom. Która strona ma rację? A może prawda leży gdzieś po środku? Zapraszam do lektury.

Tsurinoya Jaguar

Jaguar to kołowrotek spinningowy produkowany przez dużego chińskiego producenta sprzętu wędkarskiego jakim jest firma Tsurinoya, określana czasem skrótowcem TSU. Młynek ten występuje aktualnie w rozmiarach od malutkiego 500 do 3000 (kiedyś dostępne były i większe). Konstrukcja młynka oparta jest na 9+1 łożyskach upchniętych wraz z całą mechaniką w kompozytowym body. Kołowrotek posiada aluminiową korbkę wkręcaną w korpus i hamulec walki oparty o podkładki węglowe. W zestawie dostajemy dwie aluminiowe, dobrze wyglądające szpule – płytką i głęboką. Patrząc przekrojowo przez ofertę TSU, Jaguar to sprzęt cenowo ulokowany na średniej-niższej półce budżetowej ich portfolio.

Fajny i zgrabny

Kołowrotek na pierwszy rzut oka może się spodobać. Jest zgrabny i ma całkiem atrakcyjny design (choć jak wiemy gusta to rzecz względna). Uroku dodaje mu smaczek w postaci efektownego aluminiowego knoba w złotym kolorze. Młynek wygląda dobrze i sprawia wrażenie sprzętu całkiem dobrej jakości. Co jednak za tym pierwszym wrażeniem się kryje? Przez moje ręce przeszło ich już kilka, tak użytkowany przeze mnie młynek w rozmiarze 1000, jak i egzemplarze moich kolegów, które trafiły do mnie na podstawowe czynności serwisowe. Swoje zdanie na ich temat już mam. Czas na konkrety…

Bajerancki aluminiowy knob. Wisienka na całkiem ładnym torcie…

Po pierwsze… TSU Jaguar to kołowrotki, które fabrycznie są przeważnie nieźle nasmarowane i nieźle spasowane, a praca ich generalnie może się spodobać. Mi osobiście nie trafił się egzemplarz wymagający natychmiastowej interwencji w mechanizmy kołowrotka. Niemniej fabryczne materiały smarne są w mojej opinii przeciętnej  jakości i przy intensywnym użytkowaniu nie zapewniają dostatecznej ochrony przekładni i pinionowi. To jednak budżetowa półka… Jeżeli młynek nie wysyła niepokojących sygnałów i nie łowimy intensywnie, to można przez sezon na tym smarowaniu pojechać. Potem sugeruję jednak obowiązkowo zafundować mu mycie i smarowanie całości. Powinno to też nastąpić bezwarunkowo i natychmiast jeżeli tylko pojawią się jakiekolwiek początki ząbkowania mechanizmu.

Jaguar prosto z pudełka…

Po drugie… Mechanizmy TSU Jaguar’a nie zostały stworzone do ciężkiej orki (to może sugerować już zakres dostępnych wielkości kołowrotka jak i pojemność dołączanych szpul). To młynki zaprojektowane raczej do lżejszego łowienia i przy tym sprawują się całkiem dobrze. Bebechy kołowrotka to raczej prosta konstrukcja i jakościowo ,nie powalają one na kolana, choć tragedii też nie ma. Budżetowość konstrukcji przejawia się niestety innymi jej bolączkami.

Płytka i głęboka szpula

Po trzecie zatem… TSU Jaguar to kołowrotek, w którym, poza pewnymi niedostatkami smarowania, w niektórych egzemplarzach zdarzają się irytujące luzy, ze szczególnym uwzględnieniem luzów na mechanizmie posuwu szpuli i rotorze. Sam rotor w modelu 1000 sprawia miejscami dość delikatne wrażenie (zastosowany kompozyt miejscami jest niepokojąco cieniutki). Mam pewne obawy czy próby zbijania masy kołowrotka nie odbiją się długofalowo negatywnie na jego wytrzymałości mechanicznej. Niemniej uczciwie muszę przyznać, że dość intensywnie użytkuję już dobry kawałek czasu Jaguara 1000, który w tym sezonie został u mnie podstawowym kołowrotkiem okoniowym i jak na razie wszystko trzyma się kupy. Wspomniane powyżej niedostatki należy uznać za rzecz typową dla wielu konstrukcji z budżetowego segmentu kołowrotków.

Kolejne ujęcie…

Po czwarte… Eksploatacyjnie Jaguar to kołowrotek bardzo przyjemny. Chodzi lekko i miękko, ma bardzo dobry nawój, w miarę rozsądną masę, uniwersalne przełożenie 5,2:1 i generalnie działa dobrze. Oparty na carbonowych podkładkach hamulec jest całkiem niezły, choć czasami ich smarowanie wymaga korekty. Bajerancki, aluminiowy knob wygląda efektownie, niemniej w zimnych porach roku operowanie nim bez rękawiczek, może u niektórych powodować pewien dyskomfort. Mówiąc krótko – jest zimny.

Nawój…

Po piąte… Kilka słów podsumowania. TSU Jaguar to ładny i przyjemny w użytkowaniu kołowrotek, dobrze sprawujący się w pracy z lżejszymi zestawami. Osobiście po prostu lubię ten młynek i dlatego niewielki, relatywnie lekki i zgrabny „tysiączek” regularnie pracuje przy moich okoniówkach.

Z drugiej strony jego konstrukcja i jakość są raczej przeciętne dla budżetowej półki kołowrotków na, której trzeba go zdecydowanie pozycjonować. Podobnie ma się sprawa z jakością i powtarzalnością montażu. I tutaj dochodzimy do problemu jaki teraz mam z tym kołowrotkiem. Problemem tym jest jego aktualna cena.

Kiedyś sympatycznie tani. Teraz?

W „starych, dobrych czasach”, gdy zakupy z Aliexpress nie były obarczone kosztami podatków i fatalnie wysokim kursem dolara, można było kupić Jaguara 1000 w cenie około 180 złotych i wtedy była to całkiem sensowna oferta. Stosunek cena-jakość był całkiem atrakcyjny. Aktualnie za Jaguara w tym rozmiarze, bez większych promocji, trzeba zapłacić około 270 złotych. W podobnych pieniądzach możemy na naszym rynku kupić Daiwa’ę Regal LT czy Legalis LT, Shimano Sahara’ę, czy Ryobi Zauber’a z poprzedniej serii. Znajdziemy też sporo innych maszynek o podobnej czy nawet niższej cenie, które całkiem dobrze sprawią się przy lekkim łowieniu, bo do okoniowania, naprawdę nie jest potrzebny drogi sprzęt o kosmicznych parametrach. Może nie będą miały tylu łożysk, może nie będą miały w zestawie dwóch takich fajnych szpul, może nie będą wyglądały tak efektownie, ale będą pochodziły z naszego rynku i będą miały gwarancję, co w budżetowym segmencie rynku ma znaczenie. Dlatego, mimo szczerej sympatii dla mojego Jaguara 1000, spodziewam się, że jego dotychczasowa popularność na naszym rynku, ulegnie znaczącemu ograniczeniu. Chiński kocur przestał być tani i dlatego, w mojej opinii, zostanie ciekawostką dla garstki entuzjastów sprzętowej egzotyki. I może trochę szkoda…

Linki do sprawdzonych sklepów gdzie możecie kupić TSU Jaguar’a:

https://s.click.aliexpress.com/e/_Dd4672J

https://s.click.aliexpress.com/e/_DntCnP1

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/