Jaxon Summum Ultra Light  1-9g 2,05m – Najwyższa półka Jaxon’a, czyli opowieść o tym co można dostać za dwie stówy

Jaxon coś szybko ostatnio zmienia te swoje topowe serie lekkich spinningów. Ledwie co z oferty wypadła seria Symbian Supra Spin, dopiero co w jej miejsce weszła zbrojona w Fuji Alconite’y Altezza Supra, a już i po niej śladu ni ma. A może to po prostu mi czas tak szybko leci? Nieistotne… Istotne jest to, że od tego roku, budżetowy potentat z naszego rodzimego rynku, ma swoją nową gwiazdę spinningu w wadze ultra lekkiej. Gwiazdor nazywa się Summum i kosztuje naprawdę niewielkie pieniądze. Odżałowałem parę złotych, kupiłem, potestowałem i teraz mogę parę słów na jego temat powiedzieć. Ciekawskich i tych, z dużym parciem na budżet, zapraszam do lektury.

Jaxon Summum Ultra Light ułożony na szmatko-pokrowcu w gustownym kolorze… 😉

Ktokolwiek widział wcześniej wędki z serii Symbian Supra czy Altezza Supra, po ujrzeniu kija z serii Summum Ultra Light, może przeżyć lekkie Deja Vu. Jaxon konsekwentnie idzie tutaj w prostotę i minimalizm, a linia i wykończenie nowego „flagowca” do złudzenia przypomina jego poprzedników. Mamy tu więc grafitowy, nieszlifowany (poza częścią dolnego składu), lakierowany, dość cienki blank o niewielkiej zbieżności i minimalistycznym wykończeniu (1,2mm średnicy przy przelotce szczytowej i 8,1mm średnicy przy dolniku). Mamy minimalistyczny, dzielony dolnik wykończony pianką EVA i szkieletowy uchwyt kołowrotka bez insertu (klon SKSS). Mamy też noname’owe przelotki w ramkach typu K. Całość waży niewiele. Waga elektroniczna pokazała mi 83,5g masy co w zasadzie jest zgodne z deklaracjami producenta. Kij jest naprawdę lekki.

83,5g… Kij jest naprawdę lekki jak na swój segment cenowy.

Przelotek jest 8. Przy tej długości, można by się pokusić w tak lekkim wędzisku o jedną więcej, ale tragedii nie ma, a biorąc pod uwagę niską cenę kija, czepianie się o to można sobie odpuścić. Przelotki, nazywane przez producenta „Slim Titanium Oxide”, wyglądają jak na noname’y bardzo przyzwoicie, ale ich montaż przypomina nam niestety z jak budżetowym kijem mamy do czynienia. Może nie ma tu wielkich ilości lakieru, zacieków czy innych „upiększeń”, ale idealnej linii ułożenia ringów również niestety brak. W testowanym egzemplarzu druga i szósta przelotka licząc od topu gubią linię. Odchyły może nie są wielkie, ale z kronikarskiego obowiązku wypada o nich wspomnieć.  Podsumowując – kij nie powala nas może swoim wyglądem wyglądem, ale na szczęście działa to w obie strony. To znaczy tak szału, jak i tragedii brak. Wędka wygląda jak na swoją półkę cenową nieźle i tyle. Ani więcej, ani mniej.

Przelotki gubią linię…

Po wzięciu kija do ręki stwierdzamy najpierw niską masę i poprawne wyważenie, jak też całkiem przyjemną ergonomię. SKSS i jego klony, to uchwyty, które w taki lekkich kijach po prostu robią robotę. Piankowy grip jest odpowiedniego rozmiaru. Do tego dolnik w tej wędce jest taki „w sam raz”. Ani przesadnie długi, ani ultra krótki. Wędką operuje się wygodnie i z przyjemnością.

Klon Fuji SKSS dobrze się sprawuje w tak delikatnym kiju. Insertu brak.

Według producenta, blanki serii Summum Ultra Light zrobione są z carbonów 30T i 36T. To parametrowo  te same maty węglowe jakie Jaxon zastosował w poprzednich seriach Symbian i Altezza. Przy pierwszym kontakcie z kijem uwagę zwraca delikatna, spolegliwa część szczytowa i niezbyt szybka akcja. W trakcie łowienia pierwsze wrażenie szybko się potwierdza. Summum w wersji 1-9g to Medium Fast z delikatną częścią szczytową. Pod relatywnie niewielkimi rybami kij ten schodzi w dość głębokie ugięcie i pewnie trzyma rybę, wybaczając ewentualne błędy w trakcie holu. Przy jakich zastosowaniach ten kij się nam sprawdzi najlepiej i jak można go ogólnie ocenić?

TESTY UGIĘĆ:

Delikatny Medium Fast o ładnej krzywej ugięcia…

Zacznijmy od realnego CW. Topowy Jaxon Summum w opisywanej wersji realnie sprawuje nam się najlepiej w zakresie CW od okolic 2,5g do 10g całkowitej masy przynęty. To w zasadzie wartości bliskie deklaracjom producenta. Górą, na upartego, można mu jeszcze ciut dokładać, ale delikatny top szybko traci dynamikę i utrudnia nam grę przynętą i zmniejsza pewność zacięcia. Wędka ta nieźle sprawdzi nam się przy obsłudze okoniowego żelastwa w postaci niewielkich wirówek i cykad. Połowimy nią też całkiem przyjemnie i skutecznie na lżejsze okoniowe gumy i jaskółki w toni, o ile nie przyjdzie nam do głowy trochę głębsze jigowanie. Wtedy dość szybko do nas dotrze, że czułość tego blanku, oraz jego dynamika potrzebna do odpowiedniej pracy przynętą i pewnego zacięcia okazują się po prostu niewystarczające. Nie twierdzę, że Summum jest głuchy jak pień, ale transmisja drgań jest tutaj raczej mocno przeciętna dla półki budżetowej, na której się on znajduje. Przy delikatnym żerowaniu ryb nieco ratuje nas ta delikatna szczytówka, która zachowuje się trochę jak wklejka i pozwala zauważyć brania, które niedostatecznie mocno kopną nas w łokieć.

Jaxon Summum na moim kanale YouTube

Ogólna akcja kija sprawia, że może nam się on całkiem dobrze sprawdzić  też przy lekkim zestawie kleniowym. Kijek ten miotnie nam dość daleko nawet najlżejszymi kleniowymi woblerkami i nie pozwoli kluchom „odbijać się” od przynęt. Jednocześnie wędka ma dość mocy w dolniku by poradzić sobie z całkiem sporymi kleniami. Minusem w niektórych miejscach może się okazać jej długość – 205cm na wielu łowiskach może okazać się długością niewystarczającą.

Jaxon chyba chciał wygrać konkurs na najtrudniejszą do zapamiętania nazwę kija spinningowego… Summum… Kto to wymyślił?

Jaxon Summum w opisywanej wersji kosztuje ciut powyżej 200 złotych. W tej cenie wędka ta nie poraża nas ani jakością wykonania, ani czułością, ani też ogólną charakterystyką blanku. Ale żeby nie wyszło, że się tylko czepiam… To z drugiej jednak strony, za te dwie stówki, dostajemy naprawdę bardzo lekki kijek, w sumie niebrzydki i generalnie całkiem przyjemny w eksploatacji (Ja przynajmniej się w trakcie jego testowania całkiem nieźle bawiłem…  Może trochę dlatego, że łowienie okoni bawi mnie niezmiennie od lat…). Zastosowane przelotki wyglądają jak na tę półkę cenową nieźle, podobnie jak klon SKSS. Przy odrobinie umiejętności łowić nim można całkiem skutecznie, a wędka nie posiada jakichś krytycznych, dyskwalifikujących ją wad. Jestem przekonany, że ktoś, kto  do tej pory łowił wędkami za stówkę, może być tym kijem nawet zachwycony, podobnie jak rozpoczynający swoją przygodę z okoniowaniem junior/nowicjusz. I to są moim zdaniem potencjalni odbiorcy tego kija. Koniec i kropka.

Te budżetowe ringi nie wyglądają źle

Rozmyślam nad wykonaniem testów, bezpośrednich konkurentów Jaxon’a na naszym rynku w półce cenowej do okolic 200 złotych (Którą to wartość oceniam jako pewne niezbędne minimum finansowe potrzebne do kupienia nadającego się do użytkowania spinningu.) i może pokuszenia się na koniec o jakiś zbiorczy materiał porównawczy. Rozmyślam, bo do ogarnięcia pozostają wzajemnie powiązane ze sobą czynniki czasu i pieniędzy… Cóż… Pożyjemy, zobaczymy…

Jak na tak niewielkie pieniądze, to kij może być. Początkujący i mniej wymagający użytkownicy mogą być bardzo zadowoleni.

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

Tsurinoya Jaguar – Słów parę na temat chińskiego kocura

Tsurinoya Jaguar to chyba najlepiej znany na naszym rynku kołowrotek rodem z Aliexpress. Spotkałem się ze skrajnie różnymi opiniami na jego temat. W niektórych opisywany jest jako świetny sprzęt. W innych oceniany jest jako wadliwy złom. Która strona ma rację? A może prawda leży gdzieś po środku? Zapraszam do lektury.

Tsurinoya Jaguar

Jaguar to kołowrotek spinningowy produkowany przez dużego chińskiego producenta sprzętu wędkarskiego jakim jest firma Tsurinoya, określana czasem skrótowcem TSU. Młynek ten występuje aktualnie w rozmiarach od malutkiego 500 do 3000 (kiedyś dostępne były i większe). Konstrukcja młynka oparta jest na 9+1 łożyskach upchniętych wraz z całą mechaniką w kompozytowym body. Kołowrotek posiada aluminiową korbkę wkręcaną w korpus i hamulec walki oparty o podkładki węglowe. W zestawie dostajemy dwie aluminiowe, dobrze wyglądające szpule – płytką i głęboką. Patrząc przekrojowo przez ofertę TSU, Jaguar to sprzęt cenowo ulokowany na średniej-niższej półce budżetowej ich portfolio.

Fajny i zgrabny

Kołowrotek na pierwszy rzut oka może się spodobać. Jest zgrabny i ma całkiem atrakcyjny design (choć jak wiemy gusta to rzecz względna). Uroku dodaje mu smaczek w postaci efektownego aluminiowego knoba w złotym kolorze. Młynek wygląda dobrze i sprawia wrażenie sprzętu całkiem dobrej jakości. Co jednak za tym pierwszym wrażeniem się kryje? Przez moje ręce przeszło ich już kilka, tak użytkowany przeze mnie młynek w rozmiarze 1000, jak i egzemplarze moich kolegów, które trafiły do mnie na podstawowe czynności serwisowe. Swoje zdanie na ich temat już mam. Czas na konkrety…

Bajerancki aluminiowy knob. Wisienka na całkiem ładnym torcie…

Po pierwsze… TSU Jaguar to kołowrotki, które fabrycznie są przeważnie nieźle nasmarowane i nieźle spasowane, a praca ich generalnie może się spodobać. Mi osobiście nie trafił się egzemplarz wymagający natychmiastowej interwencji w mechanizmy kołowrotka. Niemniej fabryczne materiały smarne są w mojej opinii przeciętnej  jakości i przy intensywnym użytkowaniu nie zapewniają dostatecznej ochrony przekładni i pinionowi. To jednak budżetowa półka… Jeżeli młynek nie wysyła niepokojących sygnałów i nie łowimy intensywnie, to można przez sezon na tym smarowaniu pojechać. Potem sugeruję jednak obowiązkowo zafundować mu mycie i smarowanie całości. Powinno to też nastąpić bezwarunkowo i natychmiast jeżeli tylko pojawią się jakiekolwiek początki ząbkowania mechanizmu.

Jaguar prosto z pudełka…

Po drugie… Mechanizmy TSU Jaguar’a nie zostały stworzone do ciężkiej orki (to może sugerować już zakres dostępnych wielkości kołowrotka jak i pojemność dołączanych szpul). To młynki zaprojektowane raczej do lżejszego łowienia i przy tym sprawują się całkiem dobrze. Bebechy kołowrotka to raczej prosta konstrukcja i jakościowo ,nie powalają one na kolana, choć tragedii też nie ma. Budżetowość konstrukcji przejawia się niestety innymi jej bolączkami.

Płytka i głęboka szpula

Po trzecie zatem… TSU Jaguar to kołowrotek, w którym, poza pewnymi niedostatkami smarowania, w niektórych egzemplarzach zdarzają się irytujące luzy, ze szczególnym uwzględnieniem luzów na mechanizmie posuwu szpuli i rotorze. Sam rotor w modelu 1000 sprawia miejscami dość delikatne wrażenie (zastosowany kompozyt miejscami jest niepokojąco cieniutki). Mam pewne obawy czy próby zbijania masy kołowrotka nie odbiją się długofalowo negatywnie na jego wytrzymałości mechanicznej. Niemniej uczciwie muszę przyznać, że dość intensywnie użytkuję już dobry kawałek czasu Jaguara 1000, który w tym sezonie został u mnie podstawowym kołowrotkiem okoniowym i jak na razie wszystko trzyma się kupy. Wspomniane powyżej niedostatki należy uznać za rzecz typową dla wielu konstrukcji z budżetowego segmentu kołowrotków.

Kolejne ujęcie…

Po czwarte… Eksploatacyjnie Jaguar to kołowrotek bardzo przyjemny. Chodzi lekko i miękko, ma bardzo dobry nawój, w miarę rozsądną masę, uniwersalne przełożenie 5,2:1 i generalnie działa dobrze. Oparty na carbonowych podkładkach hamulec jest całkiem niezły, choć czasami ich smarowanie wymaga korekty. Bajerancki, aluminiowy knob wygląda efektownie, niemniej w zimnych porach roku operowanie nim bez rękawiczek, może u niektórych powodować pewien dyskomfort. Mówiąc krótko – jest zimny.

Nawój…

Po piąte… Kilka słów podsumowania. TSU Jaguar to ładny i przyjemny w użytkowaniu kołowrotek, dobrze sprawujący się w pracy z lżejszymi zestawami. Osobiście po prostu lubię ten młynek i dlatego niewielki, relatywnie lekki i zgrabny „tysiączek” regularnie pracuje przy moich okoniówkach.

Z drugiej strony jego konstrukcja i jakość są raczej przeciętne dla budżetowej półki kołowrotków na, której trzeba go zdecydowanie pozycjonować. Podobnie ma się sprawa z jakością i powtarzalnością montażu. I tutaj dochodzimy do problemu jaki teraz mam z tym kołowrotkiem. Problemem tym jest jego aktualna cena.

Kiedyś sympatycznie tani. Teraz?

W „starych, dobrych czasach”, gdy zakupy z Aliexpress nie były obarczone kosztami podatków i fatalnie wysokim kursem dolara, można było kupić Jaguara 1000 w cenie około 180 złotych i wtedy była to całkiem sensowna oferta. Stosunek cena-jakość był całkiem atrakcyjny. Aktualnie za Jaguara w tym rozmiarze, bez większych promocji, trzeba zapłacić około 270 złotych. W podobnych pieniądzach możemy na naszym rynku kupić Daiwa’ę Regal LT czy Legalis LT, Shimano Sahara’ę, czy Ryobi Zauber’a z poprzedniej serii. Znajdziemy też sporo innych maszynek o podobnej czy nawet niższej cenie, które całkiem dobrze sprawią się przy lekkim łowieniu, bo do okoniowania, naprawdę nie jest potrzebny drogi sprzęt o kosmicznych parametrach. Może nie będą miały tylu łożysk, może nie będą miały w zestawie dwóch takich fajnych szpul, może nie będą wyglądały tak efektownie, ale będą pochodziły z naszego rynku i będą miały gwarancję, co w budżetowym segmencie rynku ma znaczenie. Dlatego, mimo szczerej sympatii dla mojego Jaguara 1000, spodziewam się, że jego dotychczasowa popularność na naszym rynku, ulegnie znaczącemu ograniczeniu. Chiński kocur przestał być tani i dlatego, w mojej opinii, zostanie ciekawostką dla garstki entuzjastów sprzętowej egzotyki. I może trochę szkoda…

Linki do sprawdzonych sklepów gdzie możecie kupić TSU Jaguar’a:

https://s.click.aliexpress.com/e/_Dd4672J

https://s.click.aliexpress.com/e/_DntCnP1

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/

SeaKnight Treant III – Czyli kilka słów o tym, że czasem lepiej kupić dobrą flaszkę, niż zły kołowrotek…

Jak popatrzeć na schematy i opisy na firmowym sklepie SeaKnight’a to można odnieść wrażenie, że seria kołowrotków Treant III to co najmniej bardzo sensowne maszyny. 10+1 łożysk, uszczelniony hamulec o sporej mocy oparty na podkładkach węglowych, wkręcana w korpus korbka, to szczegóły, które mogą takie wrażenie wywołać. Zastanawiać może cena… Aktualnie najmniejsze młynki z serii można wyrwać w cenie około 120 zł. Czy to piękna bajka, czy może czai się tu jakiś smok? Zapraszam do krótkiej lektury.

Szwarzcharakter tej historii…

Na wstępie zaznaczę, że za młynki te (bo kupiłem dwie sztuki w rozmiarach 2000 i 2500) nie zapłaciłem wspomnianej przeze mnie na początku ceny. Promocja była taka, że za oba zapłaciłem równowartość dwóch flaszek lubianego przeze mnie, popularnego bourbona. Znaczy się ryzyko nie było wielkie, a chęć przetestowania spora…

Drugi profil podejrzanego…

Kołowrotki przyjechały w prostych kartonowych pudełkach. Po wyjęciu z nich prezentowały się jak na swoją półkę cenową akceptowalnie. Tanio i choć zdecydowanie bez szału jeśli idzie o wykończenie, to nie sprawiały jednak wrażenia jakby miały się zamiar rozlecieć. Po wzięciu ich do ręki, przykręceniu korbek i pierwszych pokręceniach, umiarkowanie pozytywne pierwsze wrażenie prysło niczym bańka mydlana.

„Nawój”… Taaa… Biedny wędkarzu, nawój ci to było?

Mniejszy młynek zaprezentował na wjazd brak czegokolwiek, co moglibyśmy określić jako „kulturę pracy”. Wyczuwalne było fatalne ząbkowanie przekładni i bicie rotora. „Gładkość pracy” można by porównać jedynie do zjeżdżania gołym tyłkiem po gruboziarnistym papierze ściernym. Mimo to, zdecydowałem się nawinąć na niego plecionkę i ocenić nawój oraz pracę hamulca.

Nawój w większym 2500. Ciut lepiej…

Nawój wygląda po prostu fatalnie, zaś hamulec działał pulsacyjnie (raz mocnej, raz słabiej) i miał tendencję do zacięć.  Podsumowując… Młynek ten po wyjęciu z pudełka nadawał się jedynie jako przycisk do papieru lub ozdobny bibelocik na tanią komódkę. Gdybym miał wykombinować mu jakieś wędkarskie zastosowanie to od biedy można by go użyć jako ciężarka do sondowania głębokości łowiska. Nic innego do głowy mi nie przychodzi…

Praca tego egzemplarza całkowicie dyskwalifikowała go na starcie.

Większy młynek (2500) pod każdym względem zaprezentował się lepiej, niemniej kultura pracy i tego egzemplarza pozostawia bardzo dużo do życzenia. Kołowrotek od nowości lekko ząbkuje, szeleści, a hamulec jest słabo dozowalny i brak mu płynności startu i działania. Uznałem go jednak za warunkowo nadającego się do dalszych testów. Dostał plecionkę, pojechał parę razy nad wodę, wyholował kilka ryb.

Elementy składowe hamulca walki w modelu 2000…

Mniejszy młynek trafił na warsztat i został rozebrany przeze mnie na czynniki pierwsze. Zacząłem od korekty hamulca. Dwie węglowe podkładki okazały się być jedną węglową i drugą z jakiegoś czarnego, imitującego wyglądem carbon materiału. Jedna z nich była niechlujnie wycięta, obie niedosmarowane, a w mechanizmie hamulca walały się duże metalowe opiłki. MASAKRA… To nie miało prawa działać.

Stalowe wióry i syf w środku… Bez komentarza.

Potem zabrałem się za mechanizm główny kołowrotka. Pierwsze co rzuca się w oczy to fatalna jakość obróbki CNC poszczególnych elementów jak też tych, które są odlewami. Powierzchnie elementów wyglądają tandetnie i są nierówne. Czego by tutaj nie robił, to „masła w maśle” nie będzie. Co najwyżej „masło z piachem”. Wszystko w środku zapaćkane jest „smarem” podejrzanej proweniencji. Łożysk nie chciało mi się już nawet liczyć. Z grubsza są gdzie powinny być, ale (co powinno być chyba oczywiste) wyglądają na najtańsze łożyska w tej części galaktyki stąd długiej pracy im nie wróżę. Umyłem tę bidę, wyczyściłem, nasmarowałem jak trzeba i złożyłem. W obecnej chwili chodzi to już dużo lepiej niż zaraz po wyjęciu z pudła, ale w mojej opinii nada się toto od biedy do spławikówki dla juniora. Do spinningu nawet nie będę próbował tego zakładać. Szkoda nerwów.

Widok po otwarciu…

Większy Treant III jakoś działa. Po kilku wypadach nad wodę, wyląduje w wolnej chwili na warsztacie i zostanie również wybebeszony na wskroś. Po myciu, czyszczeniu i smarowaniu zostanie złożony od nowa i zobaczymy… Jeśli mnie najdzie fantazja to może nagram z tego kilka klipów i porobię więcej zdjęć, ale nie wiem czy młynek ten jest wart mojego czasu i takiej dodatkowej roboty. Muszę to przemyśleć.

Przekładnia…

Podsumowując…  SeaKnight Treant III to nie są kołowrotki. To protezy kołowrotków, na które nie warto wydawać jakichkolwiek pieniędzy, a już na pewno nie takich jakie sobie aktualnie za nie życzą sprzedawcy. Jakość podzespołów i montażu woła tutaj o pomstę do nieba. Jeżeli chcecie zniechęcić swoje dziecko do wędkowania, to kupienie Treant’a III może być całkiem niezłym sposobem na podkopanie jego zapału. Jeżeli nie chcecie go zniechęcać, to kupcie mu za te same pieniądze Ryobi Ecusima’ę i dokonacie zakupu po stokroć mądrzejszego. Jeżeli, ktokolwiek z Was moi Drodzy Czytelnicy, zastanawiał się kiedykolwiek, nad kupieniem sobie czegoś takiego, to informuję Was, że mądrzej zrobicie jak za tę kasę kupicie sobie dużą flaszkę czegoś procentowego. Po jej wypiciu przynajmniej przez chwilę poczujecie się wspaniale, a następnego dnia, będziecie dokładnie wiedzieli skąd wziął się ten kac (I pomęczy Was on o wiele krócej…). Na zdrowie!

W tym miejscu zwykle zamieszczam linki do testowanego sprzętu, ale tym razem nie zamieszczę. Nie chcę by ktoś, choćby przez przypadek, to kupił…

Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/