Szukając sensownego, niedrogiego młynka do nieco cięższej orki przerobiłem kilka opcji. Były Penn’y Spinnfisher’y V, w dwóch rozmiarach. Był też Penn Battle. Na krótko pojawiła się Okuma Azores czy wreszcie chiński Lurekiller Saltist. Po każdym z tych młynków pozostały mi już tylko wspomnienia. Nie, nie… Nie to, że przeniosły się do krainy wiecznych łowów. Z tego co wiem, to żyją i dalej służą nowym właścicielom. Bo sprzedałem wszystkie. Do takich zastosowań zostawiłem sobie jeden młynek, który służy mi wiernie już trzeci sezon, i jest w mojej opinii najfajniejszą konstrukcją spośród tych, które dane mi było w ostatnich latach używać. Poznajcie kołowrotek Daiwa BG…
Gdy pierwszy raz spoglądamy na tytułową Daiwę od razu wyczuwamy twardziela. Design kołowrotka na wstępie już sugeruje nam, że mamy do czynienia z krzepkim zawodnikiem. Kompaktowe, ale solidne metalowe body. Głęboka aluminiowa szpula. „Nacinane” zdobienia korpusu, które na pierwszy rzut oka mogą się skojarzyć z terenową oponą typu „jodła” służącą do jazdy w ekstremalnych warunkach. Do tego dochodzi wkręcana w korpus solidna, aluminiowa korba o sporym przyłożeniu, zakończona szerokim knobem. Kompaktowy młynek (wszak to tylko rozmiar 2500) sprawia pancerne wrażenie i waży też swoje. Masa na poziomie 265g zdecydowanie nie stawia go w jednym szeregu z kompozytowymi zawodnikami wagi lekkiej. Z drugiej strony czyni to z niego sprzęt zdecydowanie lżejszy i poręczniejszy niż wspomniane wcześniej Spinnfisher’y czy model Azores (które przy podobnych założeniach konstrukcyjnych, po prostu nie występują w tak niewielkich rozmiarach)
By zamknąć temat danych katalogowych kołowrotka dodam tylko, że konstrukcję modelu BG oparto na solidnej przekładni i 6 łożyskach kulkowych plus oporówce. Przełożenie wynosi 5,6:1 i przekłada się na nawijanie za każdym obrotem korby 84cm linki (Co jest bardzo rozsądną wartością jeśli idzie o połowy śródlądowe. W wielu innych konstrukcjach morskich stosuje się sporo większe przełożenia, które uzasadnione są gdy łowimy w głębinach morskich, ale przy typowych szczupakowo-sandaczowych zastosowaniach tylko zmniejszają komfort łowienia). Moc hamulca walki w tym modelu producent deklaruje na, na pierwszy rzut oka, niepowalające 4kg. W praktyce nigdy nie odczułem jednak braku „stopping power” w tym kołowrotku. Wszystko to wynika w prostej linii z tego, że seria BG to w ofercie Daiwy budżetowa linia kołowrotków przeznaczonych właśnie do połowów morskich, a z tym zawsze wiążą się wyższe wymagania co do odporności konstrukcji niż u młynków dedykowanych słodkiej wodzie.
Przez trzy lata, kołowrotek ten śmigał u mnie w zestawach szczupakowych i sandaczowych i jego działanie podoba mi się niezmiennie. Od początku mój egzemplarz charakteryzował się wysoką kulturą pracy. Chodził bardzo miękko, nie posiadał żadnych luzów i nie wydawał jakichkolwiek niepokojących odgłosów. Nawój jest bardzo dobry, zaś hamulec walki dobrze dozowalny i płynnie startuje, jak i pracuje bez zarzutu w czasie holów. W toku eksploatacji nie zaobserwowałem większego pogorszenia się kultury pracy kołowrotka. Daiwa niezmiennie kręci aż miło, radząc sobie świetnie z mniejszymi i większymi obciążeniami.
Gdybym miał się już jednak uczciwie do czegoś doczepić, to muszę tu wspomnieć o dwóch kwestiach. Pierwszą jest delikatna tendencja do luzowania się hamulca walki w trakcie łowienia. Problem jest minimalny, niemniej, co jakiś czas (czytaj rzadko, ale jednak), w moim egzemplarzu trzeba przeprowadzić delikatną korektę ustawień. Drugą sprawą jest knob. Ten zastosowany w BG nie jest zły, niemniej od czasu gdy pierwszy raz zetknąłem się z wielką, okrągłą „gałą” w Lurekiller’rze Saltist’cie, a którą możemy skojarzyć choćby z takim samym rozwiązaniem w większych rozmiarach Shimano Twin Power, zakochałem się w tym modelu knoba. W mojej opinii daje on największy komfort i kontrolę kołowrotka w czasie cięższego łowienia. Muszę się chyba rozejrzeć i wymienić oryginał na coś takiego, bo zwyczajnie mi go teraz brakuje. Zachowajmy tu jednak umiar i spokój. Wspomniane mankamenty nie są na tyle poważne, by zaburzyć mój bardzo pozytywny, całościowy odbiór tego kołowrotka.
Spróbujmy to wszystko podsumować. Daiwa BG to kołowrotek lepiej chodzący, precyzyjniej wykonany i lżejszy niż Penn’y SSV czy Okuma Azores. Penn’a Battle i Saltista bije dodatkowo wytrzymałością mechaniczną i jakością zastosowanych materiałów. Nad każdym z tych kołowrotków zdecydowanie góruje kulturą pracy i jakością nawoju. Oczywiście można na upartego szukać i znaleźć w nim jakieś mankamenty, ale jest to przecież nieuniknione. Ten kołowrotek można wszak kupić już za kwotę około 470 złotych, więc należy założyć, że zawsze jest ryzyko trafienia na mniej lub bardziej udany egzemplarz, zaś zastosowane rozwiązania techniczne nie będą takie same jak w młynkach z najwyższej półki. Takie to zbójeckie prawo młynków z segmentu budżetowego i nic na to nie idzie poradzić (Może poza całkowitym zrezygnowaniem z kupowania takich kołowrotków… Ale tutaj też zachowajcie spokój. Z opowieści znajomego prowadzącego sklep wędkarski, czy moich klubowych kolegów, wiem już bowiem, że nawet wydanie ponad 1500 złotych na kołowrotek, nie gwarantuje w tych czasach pełnego zadowolenia nabywcy… 😉 ). Wszystko to, w niczym jednak nie zmienia mojej opinii, że gdy chcemy wydać taką kwotę (czyli do okolic 500zł) na kołowrotek do nieco cięższego łowienia, to Daiwa BG jest najsensowniejszą znaną mi opcją. Dlatego właśnie się u mnie ostała i zostanie dalej. I wiecie co? Alan Hawk ma podobne zdanie. A ja sobie jego opinie cenię bo robi chłop świetną robotę… 🙂
Spodobał Ci się materiał? Możesz wesprzeć moją skromną osobę, stawiając mi wirtualną kawę… https://buycoffee.to/cykadaspinning/